wtorek, 1 września 2015

Rozdział 1. - Uwielbiam tu z tobą być.

Gwałtownie usiadłam na łóżku, budząc się jednocześnie ze snu. Pot lał mi się z czoła, a oddech nie chciał zwolnić.
Za oknem słońce chyba nawet nie myślało o tym, żeby wstać. Kiedy spojrzałam na zegarek spostrzegłam, że jest dopiero czwarta nad ranem. Wiedząc, że moje próby zaśnięcia nie miałyby najmniejszego sensu, zwlekłam się z łóżka i udałam prosto do łazienki.
Wzięłam ciepły prysznic, pomalowałam się i ubrałam w czarne rurki, białą, luźną bluzkę z czarnym napisem "Angel" i czarne sneakersy na koturnie. Przewiesiłam przez kark moje czarne słuchawki i podpięłam je do telefonu puszczając jakąś nutę. Chwyciłam za czarną torbę z Nike, w której trzymałam wszystkie książki i zeszłam na dół. W kuchni zjadłam szybkie śniadanie, zrobiłam sobie kanapkę do szkoły i chwyciłam za jabłko. Wzięłam ze sobą jeszcze tylko butelkę z wodą i już miałam wychodzić, kiedy w moje oczy rzuciło się pudełko z czarną herbatą.
Moi rodzice nie znosili tego smaku więc miałam je całe dla siebie. I szczerze mówiąc, to ja też nienawidzę tego rodzaju herbaty, ale nie o herbatę tu chodzi.
Zrzuciłam torbę z ramienia i podeszłam do szafki. Wspięłam się na palce i chwyciłam tekturowe pudełeczko. Spojrzałam na jego dno i spostrzegłam, że listków werbeny zostało już naprawdę niewiele.
Pytacie; po co mi werbena? Chroni mnie. Ufam Victorii, wiem, że nie zrobiłaby niczego co mogłoby mi zaszkodzić, lub być sprzecznym z moją wolą. Każą mi ją brać, bo uważają, że Vic' się zmieniła.
Zaparzam kilka listków, wypijam napój i wstaje od stołu. Wyciągam z kieszeni torby miętowe Orbity i zaczynam rzuć dwie pastylki. Tori byłaby wściekła, gdyby dowiedziała się co brałam.
Chwytam za telefon i wystukuję, krótką wiadomość pod adresem blondynki.


Do: Victoria.

"Idę, wstałaś?"

Dosłownie po dwóch minutach dostałam odpowiedź.

Od: Victoria.

"Wbijaj, jem śniadanie"

Wzięłam jeszcze szybko kawałek jakiejś podartej kartki i długopis i napisałam krótką wiadomość dla rodziców:
"Wstałam wcześniej, jestem u Vicky. Kocham was, miłego dnia ;*"
Wyszłam z domu i przeszłam przez ulicę. Otworzyłam sobie drzwi do domu przyjaciółki i weszłam do niego. Przechodząc przez krótki korytarz weszłam do kuchni, która była po części połączona z salonem, tak jak u mnie. Przy sześcioosobowym stole, tyłem do mnie siedziała śliczna blondynka z pięknymi lazurowymi oczami. Jej delikatna skóra swoim jasnym odcieniem odbijała pierwsze promienie słońca, które wdzierały się tutaj przez okno. Ubrana była w czarne spodnie, czerwoną bokserkę i skórzaną czarną kurtkę. Piła jakiś ciemno czerwony napój. Normalnie pomyślałabym, że to sok porzeczkowy, ale znając prawdę... nawet przez chwilę nie pomyślałam, że to sok.
- Cześć - przywitała się nie odwracając się do mnie. Przez chwilę stałam z zaskoczoną miną.
- Słyszałam jak wchodzisz. - wyjaśniła palcem wskazującym dotykając swojego ucha.
- Pijesz? - pytam bez przywitania. 
- Mówiłam, że jem śniadanie. - odparła bez cienia jakiegokolwiek uczucia.
Siadam naprzeciwko niej i przypatruję się jej szklance. Ciekawe czyja to krew?
- Czyja? - zadaję pytanie.
Przez chwilę patrzy na mnie bez wyrazu, ale po chwili odzywa się zdławionym tonem:
- Z Banku Krwi. - odpowiada.
Bank Krwi to szpital. Wampiry, które z jakiegoś powodu nie mogą polować na ludzi chodzą tam by dostać śniadanie.
Dobrze wiem jak Victoria nie znosi pić krwi ze szpitala. Podobno smakuje jak metal i zawsze dostają ją w woreczkach z kroplówki. Mimo to godzi się na to bo wie, że "jedzenie" ludzi jest złe. Proponowałam jej, żeby zaczęła pić ze zwierząt, ale uparła się, że nie chcę być słabsza niż reszta "ferajny".
Ostatnio do Londynu przybyło sporo nowych "krwiopijców". Dużo o tym piszą w gazetach i mówią w telewizji lokalnej. Wszystko zrzucają na "tajemnicze zwierzęta". Pff... chciałabym, żeby tak było.
- Idziemy na przystanek? - pytam po kilkuminutowej przerwie.
- Właściwie to myślałam o zakupach... - proponuje z niewyraźną miną.
- Nie, to zły pomysł. - protestuję, kręcąc głową.
- Dlaczego? No weź, wyluzuj! - prosi.
Właśnie to utwierdza mnie w przekonaniu, że Vic' się nie zmieniła. Prosi mnie o pozwolenie. Nie manipuluje, nie zwodzi, nie hipnotyzuje, nie zmusza. Prosi, mimo, że dobrze wie o moim proteście.
- Nie, Vic'. Idziemy do szkoły, jak normalne dziewczyny. - odpowiadam po raz kolejny.
Blondynka wzdycha ciężko na znak swojego "o matko, jakaś ty nudna!", ale po chwili uśmiecha się ukazując śliczne, białe ząbki.
- Dobra już! - ulega.
Wchodzimy do naszej szkoły. Tłum jaki tam zastajemy jest zaskakująco duży jak na tak wczesną porę. Jak zwykle, rozstajemy się przy szafkach, bo mamy je oddalone od siebie o dobre kilkanaście metrów.
Otwieram metalową szafkę kodem i wsadzam do niej pudełko ze śniadaniem i książki od historii i angielskiego, a biorę matmę i fizykę. Chowam je do torby, po czym chcę zamknąć szafkę. Zanim jednak zdążam o tym pomyśleć spoglądam na drzwi szafki. Wiszą na niej zdjęcia.
Pierwsze, które wisi najwyżej jest lekko przekrzywione w prawo i przedstawia mnie i rodziców. Stoimy nad brzegiem morza, w tle widzę latarnię morską. Uśmiecham się lekko kiedy zdaję sobie sprawę jak strasznie brzydko było mi w grzywce.
Drugie zdjęcie, powieszone nieco niżej, przedstawia ludzi, bez których życie w Akademii byłoby strasznie nudne.
Od lewej stoi Anna, a jej rude włosy wręcz rażą na tle tych naturalnych kolorów innych osób. Potem dostrzegam Megan wystawiającą język i trzymającą dwa palce w kształcie litery "V". Obok niej stoi Jake, który śmieje się do aparatu jak głupi, ale wiem, że jest to jeden z najdroższych uśmiechów, jakie będzie dane mim zobaczyć w życiu. Dalej stoi Victoria, Catherine, Zayn i Louis. Wszyscy oprócz Cath uśmiechają się, ale to nic dziwnego. W końcu to JA robiłam to zdjęcie, a muszę przyznać, że wcale się nie lubimy. Mimo to bez niej byłoby strasznie nudno, bo mam z niej niezłą bekę, kiedy na marne próbuje zwrócić na siebie uwagę Louisa.
Trzecie zdjęcie przedstawia mnie z kimś kto już od pierwszych chwil naszej znajomości stał się członkiem moich najlepszych, najdroższych i najcudowniejszych przyjaciół. Dokładniej mówiąc przedstawia mnie i Hadesa, mojego konia, który teraz zapewne siedzi w jednym z boksów w Akademii Magii. Strasznie za nim tęsknie, bo mam wrażenie, że on też cały czas o mnie myśli.Opuszkami palców gładzę konia na fotografii i uśmiecham się do niego.
Trzy ostatnie fotografie są wzięte z albumu rodzinnego, który kiedyś znalazłam na strychu.* Kotek śpiący na moich kolanach (przypuszczam, że na moich, bo widać tylko kotka), ja i Leon ma plaży, oraz cała moja prawdziwa rodzina.
Szybko mrugam, żeby pozbyć się łez, które zasłoniły mi ostry widok.
Obiecałam sobie, że nie będę płakać...
Mój spokój jednak nie trwa długo.
Ktoś z trzaskiem zamyka moją szafkę opierając się o nią ramieniem.
- Hej mała! - wita się ze mną Louis. 
- Cześć duży. Co tam? Dawno cię nie było w naszej budzie. - mówię na przywitanie.
Oboje idziemy w stronę sali biologicznej, bo tam mamy pierwszą lekcję. Przeciskamy się przed tłum na korytarzu, ale po chwili to się kończy, bo czuję jak Louis łapie moją dłoń i ciągnie gdzieś przed siebie. Już po chwili znajdujemy się przed drzwiami do klasy, w której zaczyna przybywać uczniów. Siadamy razem w jednej z ławek, oczywiście przed zajęciem miejsca sprawdzając czy Tori ma z kim siedzieć i czy nie wystawię jej przez przypadek do wiatru.
Ale Victoria siedzi już z jednym z tych "niegrzecznych chłopców", a dokładniej z Zaynem Malikiem.
- Musiałem posprzątać kilka ciał wyssanych z krwi, bo znajomi twojej przyjaciółki ostro zabalowali.
- wyjaśnił przyciszonym głosem.
Udaję, że nie zrobiło to na mnie dużego wrażenia, choć w rzeczywistości tak właśnie jest.
- Coś się święci. - mówię, zmieniając temat.
Wypowiadając to zdanie szturcham Tommo ramieniem i wskazuję na dwójkę naszych przyjaciół. Śmieją się z czegoś niemal pokładając się na ławce.
- Masz na myśli, że... oni? Razem?
- A masz jakieś inne wyjaśnienie? - pytam i znów przyglądam się przyjaciółce.
- Daj spokój! To tylko para przyjaciół! Jak... - zaczyna, ale w porę się hamuje.
Zupełnie niepotrzebnie.
- Jak my. - dokańczam za niego i zanim cokolwiek zdąża odpowiedzieć, po sali rozchodzi się dźwięk dzwonka.
Do klasy wchodzi Pan White, jeden z najlepszych nauczycieli w tej budzie. Uczy biologii, jest młody, około trzydziestki. Ma ciemne, kasztanowe włosy, które oprócz głowy zdobią także jego brodę, pod postacią krótkiego zarostu. Ubrany jest w białą koszulkę, jasno-szarą marynarkę i ciemne jeansy. Na stopach dostrzegam białe nike.
I tak spędzam kolejne kilka godzin - siedząc na dupie w kilku klasach i słuchając ględzenia tych pajaców. Szczerze? Po przeżyciu tylu wydarzeń podczas wakacji, mam wrażenie, że zwykłe życie jest o wiele nudniejsze.
Po spędzeniu w szkole sześciu godzin, podczas których Victoria gadała ciągle tylko o jakimś wypadzie na "obiad" z jej kumplami, postanawiam wrócić do domu, tym samym rezygnując z kółka teatralnego. Nie chciałam na nie chodzić, ale każdy uczeń musi do jakiegoś należeć więc... wole teatr niż matmę.
Zabieram wszystkie moje rzeczy z szafki i żegnam się z Vicky, która postanowiła wyskoczyć gdzieś na miasto. U boku Tommo wychodzę przed szkołę, gdzie czeka na mnie miła niespodzianka. Mianowicie - Louis przyjechał na motocyklu.
Zdążyłam przyzwyczaić się, albo wręcz polubić jazdę na tej maszynie. Wiatr we włosach i rosnąca adrenalina w żyłach to zdecydowanie jedne z moich najlepszych przyjaciółek.
W mniej niż dziesięć minut stoimy już przed moim domem. Bez większych problemów udaje mi się zaprosić Louisa do środka, uprzednio gorąco zapewniając, że rodzice są w pracy.
- Nie rozumiem, dlaczego mieliby ci przeszkadzać? - pytam rzucając torbę gdzieś w kąt i wchodząc do kuchni. - Przecież jesteśmy przyjaciółmi, nie?
Tommo lekko kiwa głową i zaczyna mi się przypatrywać. Aby szybko zniszczyć tą ciszę rzucam mu jabłko, które zwinnie łapie w ostatniej chwili.
Łączę obie dłonie i zaczynam cicho klaskać, na co on prycha rozbawiony.
- Ma się ten refleks. - wzrusza lekko ramionami.
Czując, że jego ego zaraz szybko wzrośnie, podchodzę do niego bliżej i szepczę mu do ucha.
- To się jeszcze okaże.
Odczekałam bardzo krótką chwilę, aby sens moich słów dobrze do niego trafił, a potem bez uprzedzenia kradnę mu jabłko z dłoni i wybiegam na dwór.
Słyszę jego kroki tuż za mną i choć wiem, że i tak nie mam szans na ucieczkę, bo Louis jest o wiele szybszy, to nawet się nie oglądam. W końcu jednak brunet mnie dopada, za karę bezlitośnie łaskocząc.
- Dość! - krzyczę, a po moich policzkach zaczynają płynąć łzy.
Po jakimś czasie (dla mnie była to wieczność) udało mi się go przekonać i Tommo dał mi spokój.
Siedzieliśmy teraz na trawie na wzgórzu. Mój dom jest wybudowany (zresztą jak i cała dzielnica) na wzniesieniu, z którego doskonale widać cały Londyn. Jest dość daleko, bym nie mogła odróżnić jednego końca budynku od drugiego, ale i tak jest tu naprawdę pięknie.
- Uwielbiam tu z tobą być - przyznaje Louis, a ja w odpowiedzi uśmiecham się do niego najpiękniej jak umiem.
Trudno jest mi ocenić to co dzieje się między mną o Louisem. To tak jakbym doskonale wiedziała kim on dla mnie jest (przyjacielem), a z drugiej strony wiedząc, że to tak absurdalne, że aż śmieszne. Każdy kto nas zna mówił już nam miliony razy, że będziemy razem, a mimo to, nadal jesteśmy osobno. Zresztą ja sama nie wiem co czuję. Wiem jednak, że my jako para... to niemożliwe. Pierwszym powodem jest chociażby to, że Louis naprawdę traktuje mnie tylko jak przyjaciółkę. Trzyma mnie na dystans i daje mi tym do zrozumienia, że nie chce być dla mnie kimś więcej. Czuję ulgę, ale jednocześnie ogromne rozczarowanie. Nie wiem co o tym myśleć.
__________________________
*- nawiązanie do Rozdziału 20., Księgi I.

Cześć i czołem!
Wielki Powrót :)

Eh, szczerze to nie wiem co ja do cholery wyprawiam. Powinnam skończyć już to badziewie, a jednak piszę drugą część. Chore!
Piszcie co myślicie, bez krępacji, przyjmę nawet najgorszą krytykę :)
Szczerze powiem, że nie wiem jak to będzie. Rozdziały będą raczej rzadko, bo idę do gimnazjum no i... sami wiecie. Z drugiej jednak strony dobrze wiecie, że kiedy mam natchnienie potrafię wstawić dwa rozdziały tego samego dnia, także... veremos! :)
A co do gimnazjum! Postanowiłam, że ten rozdział wstawię ostatniego dnia wakacji, aby poprawić wam humor przed kolejnym nudnym rokiem :)
Trzymajcie kciuki za mnie i mój "chrzest" bo jeśli będzie tak jak myślę, to więcej mnie nie usłyszycie xd.

Pozdrawiam,
Patronus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy