środa, 6 stycznia 2016

Rozdział 18. - Nowe uczucia i martwe mrówki.

"Nawet w obliczu śmierci przyjemna 
jest świadomość posiadania przyjaciela."
Antoine de Saint-Exupéry – Mały Książę
Kiedy byliśmy pod moim domem, przyciszyłam nieco radio i spojrzałam na Louisa, siedzącego po mojej prawej stronie, na miejscu kierowcy. 
 Dziękuję, że mnie dzisiaj tam zabrałeś. - uśmiecham się do niego. 
 Cała przyjemność po mojej stronie. - zapewnia i lekko się nade mną nachyla. 
Składa na moich ustach delikatny pocałunek, zaczynam niespokojnie drżeć. 
 Chyba muszę się do tego przyzwyczaić. - stwierdzam, a Louis spuszcza głowę z szerokim uśmiechem. - Pójdę już. 
 Chcesz, żebym poszedł z tobą? - pyta z nadzieją. 
Cholera, jak mam mu odmówić?
 Przepraszam, chciałabym ale... jestem dosyć zmęczona, sam rozumiesz. Poza tym, emocje jeszcze nie opadły. - wyjaśniam, spoglądając na bransoletkę, na moim nadgarstku. 
 Podoba ci się? - pyta jeszcze raz.
 Jest niesamowita.- zapewniam i otwieram drzwi samochodu. - Dobranoc. 
Kiedy już mam zamiar zatrzasnąć drzwi auta, słyszę jak Louis ponownie mnie woła.
 Gabriella! 
 Tak? - nachylam się i patrzę mu w oczy. 
 Kocham cię. 
Serce podskakuje mi do gardła, zmuszam się do lekkiego uśmiechu. 
 Dobranoc, Louis. - powtarzam i zamykam drzwi. 
Kiedy jestem już we wnętrzu domu mam ochotę po prostu wejść do łóżka i spać i spać i spać. 
Niestety przypominam sobie w ostatniej chwili, że miałam zadzwonić do rodziców. Chwytam więc za telefon i wybieram numer mamy. 
 Halo? - słyszę jej głos po trzech sygnałach oczekiwania. Jest zmęczona.
 Hej, mamo. - witam się z szerokim uśmiechem, którego niestety nie widzi. 
 Gabi? Boże, słonko co u ciebie? - pyta szczęśliwa, a całe zmęczenie wyparowuje z jej głosu. 
– Eh, w zasadzie.. nic ciekawego. - wzruszam ramionami. 
– Nic ciekawego, hm? Daj spokój, mnie nie oszukasz! - śmieje się w słuchawkę. 
 Mamo... - wzdycham i przewracam oczami. 
 No dobra, już dobra. Po prostu się zastanawiam co tam u mojej córeczki... - zaczyna się tłumaczyć. 
 Obiecuję, że wszystko ci opowiem. Niedługo mamy trochę wolnego w szkole, bo mają zamiar robić jakiś remont, więc... Mogłabym przyjechać do Barcelony. - podsuwam pomysł ze szczerą nadzieją. 
 Wspaniały pomysł, skarbie! - ucieszyła się.
 No to super, zadzwonię jutro i wszystko omówimy... albo nie, wiesz co, jutro nie. Nie mam czasu, w końcu ten Bal w sobotę... W niedzielę wieczorem, okej? 
 Okej, okej. Ale poczekaj, skarbie... jaki Bal? - wyłapuję, a ja mam ochotę strzelić się z otwartej dłoni w czoło. 
Teraz na pewno nie da mi spokoju...
 Eh... w sobotę organizowany jest Bal Jesienny w naszej szkole... - wyjaśniam z niechęcią. 
 OMG! Z kim idziesz? - piszczy do słuchawki. 
– Mamo, proszę cię... od kiedy to niby używasz slangu? 
– To nieważne... mów z kim idziesz? Luke? - podsuwa.
– Nie, on idzie z Megan... - wyjaśniam. 
– Wiem! Pójdziesz z Jake'iem! - piszczy przekonana. 
– Co? Nie! Nigdy w życiu! 
– O mój Boże... - wzdycha podekscytowana. 
– Co? 
 Idziesz z Louisem! - wydziera się. 
– Tak, tak, zgadłaś! - przyznaje, mając już serdecznie dość tej rozmowy. 
– Jaką sukienkę zakładasz? Masz już dobrane buty? Umówiłaś się do makijażystki i fryzjerki? - zaczyna wypytywać. 
 Mamo, proszę... Idę na szkolną imprezę, a nie na własny ślub! Jestem na maksa zmęczona, chcę iść spać. - błagam. 
– Zgoda, idź. Ale nie myśl, że tak łatwo ci odpuszczę! 
– Opowiem ci wszystko, obiecuję. Ale w niedzielę, bo dzisiaj jestem już wrakiem człowieka. - wyjaśniam i lekko się uśmiecham.
 Jasne. Dobranoc, skarbie. Kocham cię. - wreszcie odpuszcza i rozłącza się. 
Głęboko wzdycham, nie ukrywając swojej ulgi. Zamykam dom na klucz i idę na piętro, gdzie odbywam długą, gorącą kąpiel, niemal zasypiając w wannie. Gdy wchodzę pod kołdrę i zamykam oczy jestem już między jawą a snem. Dosłownie po kilku sekundach pływam gdzieś na Morzu Snów, w Krainie Morfeusza. 

Rano budzi mnie mocny powiew okropnie zimnego wiatru, który wdziera się do mojego pokoju wraz z hukiem, jaki towarzyszy otwierającemu się oknu. 
- Co jest, kurwa... - wyrywa mi się, gdy wstaję, ledwo widząc na zaspane oczy. 
Zamykam okno i przecieram oczy. Rozglądam się wokoło i... w sumie to wszystko jest jak było. Nic nowego, co wskazywałoby na sprawcę samootwierającego się okna... nic, poza...
- Widzę was, pajace. - warczę pod nosem, przyglądając się wystającej stopie i blond włosom zza fotela. 
- Mówiłam, żeby schować się gdzieś indziej! - skarży się obrażona Victoria, pocierając obolałe pośladki. 
- To ty mnie tam zaciągnęłaś! - protestuje Luke, masując czoło. 
- Hej! Ja tu jestem! - drę się, mając dość ich kwaśnych min. 
- No oczywiście, że tu jesteś. Uważasz nas za pajaców, czy jak? - pyta Vic' z perłowo-białym uśmiechem. 
- Właśnieee... - potwierdza obrażony Lukie. 
- Idioci... - wzdycham i upadam na stertę poduszek, na łóżku. 
- Koniec spania! Wstawaj, leniuuu! - Victoria nie daje za wygraną i skacze po materacu łóżka, tuż obok mnie. 
- Wiesz, która jest gooodzinaaaa?! - wydziera się blondyn, okładając mnie jedną z poduszek. 
- Nie mam pojęcia! Ale wnioskuję, że wczesna, skoro dopiero świta!!! - odpowiadam mu trzy razy głośniej. 
- Nie musisz się tak drzeć. - komentuje Luke, nagle poważniejąc. 
Nagle wszystko cichnie, a moi przyjaciele opadają obok mnie i przytulają się do mnie z dwóch stron.
- Czego chcecie? - pytam, wyczuwając spisek. 

- Mogłabyś być milsza, serio. - wypomina blondynka obrażonym tonem. 
- Właśnie! Wyjątkowo zgodzę się z tą jędzą! 
- Ej!
- No co? Z resztą nie ważne! My przychodzimy do ciebie, żeby cię przytulić, a ty co? - Luke zwraca się tym razem do mnie, a z ust formuje podkówkę. 
- Dobra, dosyć. - wstaję gwałtownie tym samym zwalając przyjaciół z łóżka. - Mówię poważnie, czego chcecie? - pytam, grożąc im palcem. 
Kiedy stoją już na przeciwko mnie i udają miny oskarżonych dzieci, mogę spokojnie wyciągnąć z nich o co chodzi. 
- Naprawdę, my nic... - zaczyna Victoria głosem winnego. 
- Gadaj. - rozkazuję. 
- Dobra, ja powiem! - decyduje się Luke. - No bo... w nocy pojechaliśmy do Azyla, trochę poćwiczyć...
- W nocy? - wyłapuję. 
- Taak... nie mogliśmy spać. - wyjaśnia Vicky. 
- Oboje? - zauważam marszcząc brwi. 
Patrzą po sobie i wzdychają jednocześnie. 
- Tak, jakoś... 
- W każdym razie! - przerywa Victoria i oddaje głos z powrotem Luke'owi. 
- No i byliśmy w tej siłowni, usłyszeliśmy przez przypadek jak Louis rozmawia z Malikiem, że... no nie wiem, moim zdaniem kłamał...
- Wcale nie! - protestuje Victoria, ale blondyn ją ignoruje. 
- ...że jesteście razem, w sensie on i ty. No i zaczęliśmy się kłócić, a potem przyszła Ana i wszystko usłyszała, powiedziała Meg, która wygadała się Willowi, on powiedział tej suce, w sensie Ashley, ona wygadała się Maxowi i... w sumie to on chyba powiedział Jake'owi, który wkurwił się na całego, i tak jakby... no rzucił się na Tomlinsona, tak trochę go poturbował. - zakańcza swój monolog, a ja zakrywam usta dłonią, ale to nie powstrzymuje mnie przed krzykiem. 
- Co do kurwy?!?!?- drę się i zaczynam głośniej oddychać. - Jak to go poturbował?
- No, pobili się, ale wiesz jaki jest Louis... - uspakaja mnie Vicky, ale słabo jej wychodzi. 
- Co mu zrobił? - pytam niespokojnie. 
- Louis Jake'owi czy na odwrót, bo się pogubiłem...- przyznaje Luke i zaczyna coś mamrotać pod nosem. 
- Właściwie to Montez uderzył Louisa w nos, no i on się wkurzył, jak to on, no i mu oddał. Przywalił mu raz, potem drugi. Podobno ma złamanego palca w prawej dłoni. Nic takiego... - blondynka macha ręką w geście lekceważenia. 
- Co?!
I tak wyglądało kolejne piętnaście minut. Ja się buntuję, jak prawdziwa czarownica, a dwoje moich najlepszych przyjaciół mnie uspakaja. W końcu jednak (co założyłam na samym początku) Vicky i Luke się poddają i deklarują, że zaprowadzą mnie do Louisa. I słusznie. 
Po kilku godzinach jesteśmy na miejscu. Okazuje się, że Tommo jest w Azylu, co w sumie mnie nie dziwi, bo przecież Pan White jest lekarzem. 
Wychodzę z auta, moi przyjaciele za mną. Zanim jednak wchodzę do stodoły, Victoria zatrzymuje mnie przed drzwiami. 
- Jest coś jeszcze. - zaczyna lekko niepewnym głosem, a ja marszczę brwi. 
- Tak? - ponaglam. 
- Kiedy jestem w towarzystwie Max'a... Czuję coś... dziwnego. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czułam. - wyjaśnia. 
- Może się zakochałaś? - podsuwam z lekkim uśmiechem, ale blondynka potrząsa głową na boki, ze śmiertelną powagą wymalowaną na twarzy. 
- Nie, to nie miłość. To na pewno coś mega dziwnego i chyba niekoniecznie dobrego. Nie wiem dlaczego tylko ja to czuję... może dlatego, że jestem istotą nadprzyrodzoną. - podsuwa, ale tym razem to ja kręcę głową. 
- Więc dlaczego ja tego nie czuję? - zadaję pytanie, ale nie oczekuję odpowiedzi. 
Wchodzimy do środka, a ja bez żadnego słowa ruszam w stronę gabinetu Pana White'a. Gdy otwieram do niego drzwi moim oczom ukazuje się Louis, siedzący na skraju biurka lekarza, który opatruje mu dwa palce prawej ręki. 
- Jezu, coś ty narobił? - podchodzę do niego i oglądam jego jeszcze niezabandażowaną dłoń. 
- Louis w zupełności wystarczy. Nie musisz od razu traktować mnie ja Boga. - szatyn uśmiecha się wesoło. 
- Bardzo zabawne, bardzo. - komentuję z przymrużonymi oczami. 
Do gabinetu wchodzi Ashley i Katherine, co mnie dosyć dziwi, bo z tego co słyszałam to nie bardzo się lubią. 
- Przyszłam zobaczyć co z Louisem! - powiadamia nas Kath na jednym wydechu. 
- Tak, to wiemy. Jak widzisz nic mu nie jest, możesz już iść. - odpowiadam jej, próbując brzmieć jak najłagodniej. 
- Kim ty jesteś żeby mi mówić co mam robić, he? - pyta oburzona brunetka. 
- Dziewczyną chłopaka, do którego ewidentnie podbijasz, moja droga. - wyjaśniam z jakąś chorą satysfakcją z głosie. 
- Prędzej zjem dziesięć kilogramów martwych mrówek niż uwierzę, że wy dwoje moglibyście być razem. - odzywa się Ashley z diabelskim uśmiechem. 
- No to radziłabym ci szukać jakiegoś wielkiego mrowiska. - odpowiadam jej robiąc krok do przodu. 
W tym momencie do pokoju wkracza Will ze swoim typowo chłopięcym uśmiechem, Max z powagą malującą się na każdym calu twarzy oraz Victoria, która wcześniej nie weszła ze mną do gabinetu, podobnie jak Luke. 
Postanawiam po prostu stamtąd wyjść, nie mogąc już patrzeć na te dwie... buźki. 
Kiedy tylko ruszyłam się w stronę drzwi, Louis zeskoczył z biurka doktora - który już jakiś czas temu wycofał się gdzieś w głąb pokoju - i podążył za mną. Razem z Victorią, Louisem i o dziwo Jake'iem, który pojawił się tam znikąd, wyszliśmy z gabinetu i udaliśmy się w stronę siłowni. 
- Gdybym tylko mogła wypaliłabym im na tych mordach jakieś naprawdę ohydne znaki... - wybucham, gdy tylko przekraczam próg naszego centralnego Azylu. 
- Daj spokój... - wzdycha Luke, który dołączył do nas w drodze tutaj. 
- Ale miło wiedzieć, że jesteś o mnie zazdrosna. - odzywa się Louis z pewnym siebie uśmieszkiem. 
- Ja? Zazdrosna?! Nigdy w życiu! Po prostu... - zaczynam się niefortunnie tłumaczyć. 
- Tak, tak... jasnee... 
Jego pewność siebie wręcz mnie osacza i wszystkie moje pyskówki nagle gdzieś uciekły. 
- Myślisz, że jesteś taki dobry? - pytam z uniesioną brodą. 
Podchodzę do niego bardzo blisko, tak, że niemal stykamy się klatkami piersiowymi i patrzę mu prosto w oczy, tym samym rzucając wyzwanie. 
- Najlepszy. - odpowiada z uśmiechem. 
- No, na pewno. - mówiąc to odchodzę od niego.
Niestety ten dzień nie mógł być dobry, dopóki Ashley była obok mnie. Gdy tylko odwróciłam się od Louisa, musiałam oczywiście natrafić na nią. Problem leży w tym, że również ona, tak jak Katherine próbowała przypodobać się Louisowi. Od samego początku, aż do teraz i zapewne jak na razie nie zamierzała temu zaprzestać. Martwił mnie fakt, że nawet kiedy zostałam oficjalnie dziewczyną Tommo, ona nie zrażała się tym ani trochę. 
Problem był również taki, że dotąd tak jak radziłam sobie z głupiutką Katherine, tak teraz mam kłopot z wyniosłą i niestety dosyć inteligentną Ashley. Co wcale nie oznacza, że się jej boję. To prawda - jest podłą żmiją. Mimo wszystko należy do zespołu i jak na razie nie zanosiło się na to, aby z tego zespołu zrezygnowała. Przynajmniej dopóki jest w nim Louis i dopóki Pan White jest jej ojcem. A niestety będzie nim aż do śmierci. 
- Już powiedziałaś Louisowi, że wolisz usunąć się w bok i oddać swoje miejsce mnie? - zapytała swoim jadowitym głosem. 
- Proszę?! - odpowiadam jej z czystą nienawiścią w głosie. 
- Nie oszukujmy się. Jestem dużo mądrzejsza i silniejsza niż ty. - mówi, podchodząc do mnie kilka kroków. 
- Ach tak? Przekonajmy się. - uśmiechnęłam się cwaniacko. 
Ruszyłyśmy obydwie pod ring, na który ja weszłam jako pierwsza. Stanęłyśmy na przeciwko siebie i spojrzałyśmy sobie prosto w oczy. 
- Jeszcze możesz zrezygnować. - przypomina blondynka, choć uśmiech nie schodzi z jej twarzy. 
- A co? Boisz się? - prycham śmiechem, na co dziewczyna zaciska szczękę. 
Patrzę na nią i nawet przez chwilę myślę, że przecież nie warto. Ale potem stwierdzam, że to nie musi być walka nienawiści. To po prostu trening. Trening, z którego Ashley na pewno nie wyjdzie bez szwanku. 
_________________________
Hejo żelusie!!
Jestem, nie umarłam, chociaż przez chwilę tak mi się wydawało. 
Dużo się dzieje w moim życiu i staram się jakoś to ogarnąć. Pewnie zastanawiacie się o jakich problemach może mówić w takim momencie czternastolatka, ale uwierzcie, że moje wcale nie są dużo mniejsze od tych dorosłych. W każdym razie, chciałam was uświadomić, że teraz akcja potoczy się bardzo szybko i mam zamiar zakończyć to opowiadanie na... powiedzmy 3o rozdziale. Szykujcie się na niezłą bombę c;

Do usłyszenia ;*

4 komentarze:

  1. w końcu :D
    rozdział super...
    Gabi ty zazdrośnico!!!!!!!!! :P

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. เทคนิค ปั่นสล็อต pg ไม่ว่าคุณจะเคยเข้าไปปั่น PG SLOT มากี่พันครั้ง ถ้าหากคุณไม่สามารถที่จะ จับจังหวะเกมโบนัสได้ นั่นถือได้ว่า ช่องทางที่คุณจะได้รับ รางวัลแจ็คพอต ก็มีน้อยเหมือนกัน

    OdpowiedzUsuń
  4. PG Slot Game888? เป็นเกมสล็อตออนไลน์ที่มีความน่าสนใจสำหรับผู้เล่นที่ชื่นชอบการเสี่ยงโชค โดยเกมนี้มีการออกแบบให้มีความสวยงามและมีความเข้ากันได้ใน PGSLOT

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy