AKTUALIZACJA ZAKŁADKI "BOHATEROWIE II" !!! Koniecznie sprawdźcie!
Kiedy matematyka dobiegła końca, a Pani Morgan zadała nam pięć zadań domowych, ja i Vicky wyszłyśmy z klasy i sprawdziłyśmy plan lekcji, wywieszony na jednej z tablic. Okazało się, że następną lekcją jest chemia, a tuż po niej mamy Wychowanie Seksualne z nowym nauczycielem.
- I jak? - słyszę czyjś głos, tuż nad swoim uchem.
Odwracam głowę i napotykam nieziemskie tęczówki Louisa, który szeroko się do mnie uśmiecha. Czarne kolczyki w jego brwi i uszach połyskują lekko, a podwinięte do łokci rękawy czarnej koszuli odsłaniają masę czarnego tuszu.
- Co? - pytam, nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi.
- Co sądzisz o White'cie?
- Cóż... Nie okazuje żadnych oznak wrogości. Ale może to tylko zmyłka, żeby uśpić naszą czujność. - stwierdzam, na co chłopak przytakuje ze zrozumieniem.
- Też o tym pomyślałem, musimy być ostrożni. Zwłaszcza ty. - spojrzał na mnie wzrokiem, który po prostu ugiął mi kolana. Był twardy jak głaz, a mimo to w jego głosie wyraźnie słyszałam troskę.
- Tak jest! - potwierdziłam, uśmiechając się nieco sarkastycznie, co oczywiście nie uszło uwadze mojego szefa.
- Spadaj na lekcje. - nakazuje mi, targając lekko moje włosy, na co ja robię obrażoną minę.
- No przecież idę! - wołam na odchodnym, wystawiając mu język.
Chemia minęła zaskakująco szybko, zwłaszcza, że udało mi się uniknąć podwójnej odpowiedzi za nie uważanie na lekcji. Co mogłam poradzić na to, że nie mogłam wybić sobie z głowy morskiego błękitu tęczówek Tomlinsona? To nie moja wina, tylko jego!
W każdym razie - kiedy zadzwonił dzwonek na lekcję pana Smith'a cała się spięłam. Tym razem w klasie nie będzie Louisa, tylko ja, Katherine i Vicky.
Usiadłam w ławce z blondynką i lekko się do niej uśmiechnęłam, bo wciąż zerkała na mnie zmartwiona. Kiedy wypakowałam z torby piórnik, zeszyt i podręcznik do klasy wszedł Smith, z dziennikiem w dłoni.
- Dzień dobry, klaso! Jak tam humorki? Bo u mnie fatalnie. - przyznaje na wstępie, choć wbrew jego zapewnieniom szeroko się uśmiecha. - Dobra, otwórzcie zeszyty i zapiszcie temat, który macie na tablicy, a ja sprawdzę obecność. - nakazał, a my jak jeden mąż sięgnęliśmy do zeszytów.
Nie spojrzał na mnie, więc nie miałam ani grama pewności, że nadal jest coś nie tak. Mimo to nadal byłam mocno spięta, kiedy Pan Smith czytał listę. Z racji tego, że miałam trzeci numer w dzienniku, nie musiałam długo czekać, na wyczytanie swojego nazwiska. Pierwsza na liście była Melanie Amerian, następny John Brown. Wiem, sporo tych kolorów w naszej klasie, zwłaszcza, że mieliśmy jeszcze Amelię Reds i Christiana Grey'a.
- Gabriella Black... - podnosi na mnie swój wzrok.
Czuję, że coś jest inaczej, ale poza cichym i krótkim piskiem w uszach nie pojawia się żadna inna niepokojąca oznaka wrogości.
Co jest grane?
- Ależ ty jesteś podobna do swojej matki! - wydaje z siebie ciche westchnienie podziwu. - Tylko... te oczy i kolor włosów... zupełnie jak u ojca. - zaczynam niespokojnie drżeć.
- Z-znał Pan-n moich r-rodziców? - zaczynam się jąkać.
- Czy ich znałem!? - przez chwile kręci głową na boki, a ja marszczę brwi w lekkim akcie zdumienia i ciekawości. - Powiedzmy, że twoja mama gustowała z chłopcach o imieniu George. Szkoda, że wybrała twojego ojca.
Tak, to prawda. Mój ojciec miał na imię George, jak wywnioskowałam z listu, który moja mama zostawiła z pudle z moimi rzeczami. Zupełnie tak samo jak nauczyciel Wychowania Seksualnego.
- Jeśli chciałabyś się czegoś o nich dowiedzieć, to wal śmiało, ale po lekcji. Teraz mamy temat do zrealizowania. - mruga do mnie okiem i przechodzi do następnych nazwisk z listy.
Przez następne piętnaście minut nie mogę się opanować. Ciągle drżą mi dłonie i nie dociera do mnie nic co mówi Pan Smith.
Jest kimś obcym, może niebezpiecznym.
Nie wiem do czego jest zdolny.
Znał moich rodziców.
Lekcja minęła równie szybko jak chemia, co szczerze mówiąc bardzo mnie ucieszyło. George Smith był dużo bardziej wyluzowanym i zdystansowanym człowiekiem niż jego przyjaciel, mimo to lekcja była dość nudna, bo mówił nam o jego wymaganiach i zasadach panujących na jego lekcjach. Wydawało mi się, że Smith różnił się od White'a tym, że o wiele bardziej lubił żartować, co rzeczywiście robiło z niego typowego luzaka. White natomiast mówił dość bezpośrednio, więcej spraw traktował poważnie i szczerze mówiąc wyglądał na tradycyjnego mózgowca. Obydwoje wydawali się być mili, choć nadal nie miałam do nich zaufania.
Coś jednak nie dawało mi spokoju. Smith znał moich rodziców i nie wykluczone, że White znał ich także. Czy powinnam z nimi porozmawiać? To byłoby dość ryzykowne, prosić o prywatną rozmowę, zwłaszcza że mają przewagę, gdyby okazali się być nie godnymi zaufania. Ale od kiedy to ja jestem bardziej rozsądna niż ryzykowna?!
To się nazywa głupota, nie ryzyko.
Gdy wszystkie lekcje się skończyły - po WS miałam jeszcze język angielski - wyszłam na dziedziniec szkoły by poczekać na Victorię. Zamiast niej pierwszego na drodze spotkałam Luke'a, którego tego dnia widziałam po raz pierwszy.
- Cześć, Lukie. - zawiesiłam swoje ręce na jego szyi, a on oplótł mnie swoimi żelaznymi ramionami.
- Hej, mała. Jak tam? - całuje mój policzek, który zaczyna przyjemnie drżeć,ale staram się to ignorować.
- Jakoś żyję. Szczerze mówiąc to mam ochotę po prostu wejść pod kołdrę z laptopem i kubkiem herbaty i nigdy stamtąd nie wychodzić. - wyznaję z lekkim uśmiechem.
- Taa, wiem coś o tym. - pociera swój kark w geście zmęczenia.
- A jak tam Megan? Udało ci się z nią dogadać? - pytam, ruszając gdzieś przed siebie.
- Tak, ale nie będziemy razem. - wyznaje, a jego twarz gwałtownie ciemnieje.
- Co? Dlaczego? - moje zaskoczenie nie zna granic.
- Stwierdziliśmy oboje, że dobrze jest, tak jak jest i nie ma sensu tego zmieniać. - wzrusza ramionami, jakby jego słowa nic nie znaczyły.
- Tak jak jest, to znaczy?
- Tak jak jest teraz, czyli jak jesteśmy przyjaciółmi. Bo wyobrażasz sobie, że jesteśmy parą, a potem coś się popsuje i zerwiemy? Przecież to byłby kompletny koniec. - wyjaśnia, wkładając swoje dłonie do przednich kieszeni dżinsów.
- Czyli nie chcecie być razem, bo boicie się rozstania? Ale przecież to bez sensu. - marszczę brwi w niezrozumieniu.
- Może i tak, ale tak będzie lepiej.
- Naprawdę tak sądzisz? - próbuje odszukać jego wzrok, ale on błądzi gdzieś bo mokrym chodniku.
- Eh, sam już nie wiem. - spuścił głowę w dół, kręcąc nią na boki.
Złapałam jego dłoń i splotłam nasze palce razem. Jego była rozgrzana i miękka, moja - lodowata i twarda. Spojrzał na mnie, zaskoczony moją nagłą czułością.
- Ale ja wiem. - powiedziałam twardo, głosem nieznoszącym sprzeciwu, którego nauczyłam się od Tomlinsona. - Wiem, że zależy ci na niej, a jej na tobie. Wy musicie być razem, rozumiesz?
Chłopak lekko przytaknął, a ja się rozchmurzyłam, zarażając go lekkim uśmiechem. Pociągnął mnie lekko w swoją stronę i wyszeptał mi do ucha:
- Nie cierpię cię, wiesz? - jego głos był seksownie niski, a mnie przeszły ciarki po plecach.
- Uwielbiasz mnie. - oznajmiłam z pewnością w głosie, wprost do jego ucha.
- To też. - przyznaje i powoli się oddala by złożyć na moim policzku leciutkiego całusa.
Oddalam się, tym razem sama w stronę bramy, bo Luke już pędził do szkoły by odszukać Meg. Miałam szczerą nadzieję, że zostaną parą jeszcze dziś.
Tym czasem ja doszłam do autobusu, w którym czekała na mnie Vicky. Usiadłam obok niej i wsadziłam sobie słuchawki do uszu puszczając Arianę Grande.
Spojrzałam przez okno. Na dziedzińcu stali White i Smith, rozmawiając ze sobą. Nagle ogarnęła mnie nieodparta chęć porozmawiania z nimi. Nie mogłam się temu oprzeć.
Wstałam z fotela ku zaskoczeniu Victorii. Wybiegłam z autobusu zanim zdążył odjechać i ruszyłam w stronę szkoły.
Zanim bezpośrednio do nich podeszłam usłyszałam urywek ich rozmowy. Chowam się za rogiem i zaczynam nasłuchiwać.
-...myślisz? - White stoi oparty o ścianę prawego skrzydła szkoły.
- Nie wiem, wygląda na rozsądną, zresztą zupełnie jak Miranda. Zresztą cała jest jak ona. - Smith wzrusza ramionami i zapala papierosa trzymanego w ustach.
- Mam nadzieję, że uda nam się ją przekonać. Ale szczerze, po tym co się stało tydzień temu wątpię, by tak łatwo nam zaufała. Przecież Gabriella nie jest głupia. - na dźwięk własnego imienia mocno zaciągam się powietrzem.
- Oczywiście, że nie. Ale zawsze warto spróbować. Musimy jednak uważać na tego, no... Tomlinsona? On strasznie jej pilnuje. - zauważa i wypuszcza z płuc strumień siwego dymu.
- Tak, ale w sumie to się nie dziwię. Black jest ich największą bronią, może nas zniszczyć w dwie sekundy. - podsuwa White z poważną, ale jednocześnie kwaśną miną.
- Dobrze wiesz, że nie możemy odpuścić. Nareszcie ją znaleźliśmy, teraz naszym obowiązkiem jest dopiąć wszystkie sprawy na ostatni guzik.
- Te sprawy, z którymi przyszło nam się nie mierzyć nigdy nie będą dopięte na ostatni guzik. Ale to nie zmienia faktu, że musimy ją przekonać. Ją i całą resztę tych dzieciaków. - White odsunął się od ściany na kilka centymetrów, tylko po to, aby po chwili znowu się o nią oprzeć.
Dobra, teraz albo nigdy.
- Przekonać? Do czego? - wychodzę zza rogu i patrzę na nich z założonymi rękoma.
Smith wygląda na lekko zaskoczonego, ale nie daje się zwieść, jest czujny. Jego mięśnie się napinają, a muszę przyznać - mięśni mu nie brakowało.
White natomiast nie okazywał żadnych oznak zaskoczenia, zupełnie tak jakby wiedział, że tam stałam. Z wyglądu dość różnił się od swojego przyjaciela. Oprócz tego, że był niższy miał dużo bardziej dorosły wygląd. Jego ciało było dużo mniej umięśnione, choć nie był jakimś sflaczałym lalusiem, o nie. Jego wzrok zawsze badał wszystko co widział, a wyraz twarzy był zawsze adekwatny do sytuacji.
Pierwszy dzień lekcji z nimi i już tyle o nich wiem.
Cóż, brawo Gabriella!
- Od jak dawna tam stoisz? - pyta Smith zachowując napięte mięśnie.
- Wystarczająco długo. - stwierdzam, omiatając ich czujnym wzrokiem. - Ale za wiele nie zrozumiałam. - przyznaję ze wzruszeniem ramion.
- Domyślam się - zaczyna White rzeczowym tonem, a moja uwaga całkowicie go pochłania. - że chciałabyś się dowiedzieć.
- Marzę o tym. - wzdycham sarkastycznie i opieram się o ścianę.
Rozluźnij się.
Nie daj poznać po sobie, że jesteś spięta.
Wyluzuj.
- Jesteś sama? - pyta Smith i rozgląda się na boki.
- A ma to jakieś znaczenie? - podchwytuję.
- Nieważne. - odpowiada trochę ostrzej, widocznie zirytowany.
- Co chcesz wiedzieć? - White rozprostowuje ramiona w geście otwartości.
Lekko zaskoczona ich uległością zaczynam sypać pytaniami.
- O czym Panowie rozmawiali? Skąd Pan - tu zwracam się do Smitha. - znał moich rodziców? Co mieli Panowie na myśli mówiąc 'nareszcie ją znaleźliśmy'? Kim Panowie są i czego ode mnie chcą? A przede wszystkim: co stało się tydzień temu i czemu tak zareagowałam na kontakt z Pana wzrokiem - skinęłam na Smitha - i Pana dotykiem? - spojrzałam na White'a.
- Twój mózg pracuje na najwyższych obrotach, czyż nie? - zauważa Smith z lekką nutką podziwu i z dużą miarką kpiny.
- Staram się.
- Wracając - przerywa nam White, a ja znów skupiam na nim całą swoją uwagę. - Chciałbym, żebyś wiedziała, że nie jesteśmy wrogami. - zapewnił, ale ja prychnęłam i pokręciłam głową.
- Nie wiem tego. Prosi mnie Pan o zaufanie. Zaufania się nie dostaje w prezencie.
- Mówiłem! - odezwał się Smith, gwałtownie podchodząc w moją stronę. Odruchowo cofnęłam się o dwa kroki. - Zupełnie jak Miranda.
- Po pierwsze: nie proszę o zaufanie. Chcę po prostu, żebyś nie traktowała mnie jak kogoś kto umyślnie może zrobić ci krzywdę. - powiedział White, zupełnie ignorując swojego kolegę.
- Umyślnie. - podkreślam część jego wypowiedzi, ale on ignoruje również mnie.
- Po drugie: Chcę ci pomóc. Tobie i twoim przyjaciołom.
- Pomóc? W jaki sposób i w czym? - pytam zaintrygowana.
- To nie jest dobre miejsce, Fred. - do rozmowy ponownie wtrąca się Smith, który jest dziwnie niespokojny na twarzy. - Zabierzmy ją do Kwatery...
- To już tylko od niej zależy. - przerywa mu White i z wyczekiwaniem się we mnie wpatruje.
- Co? - zdezorientowana marszczę brwi.
- Jedziesz i dostajesz odpowiedzi, czy zostajesz i żyjesz w nieświadomości. - Smith stawia mi ultimatum i uśmiecha się chytrze.
No i właśnie o tym mówiłam.
Ciekawość VS Rozsądek.
Patrzę to na jednego to na drugiego, mój oddech szybko przyśpiesza.
- Jadę.
- Świetnie! - ucieszył się starszy z nich i zaciera ręce, co trochę podnosi moją ostrożność.
- Ale - ostrzegam i podnoszę jeden palec do góry, aby zwrócić ich uwagę. - nie zbliżacie się bliżej niż na trzy metry.
- Nie ma problemu. - zapewnia White i rusza gdzieś przed siebie ze Smith'em depczącym mu po piętach. Odruchowo ruszam za nimi. - Muszę cię jednak ostrzec. - moje mięśnie całe się spinają. - Podróż trwa do dwóch godzin.
Rzeczywiście - droga trwała dość długo, zwłaszcza dla osoby, która co dwie minuty musiała spławiać któregoś ze swoich przyjaciół, którzy nieustannie mają powód by skontaktować się z nią w każdy możliwy sposób. Tak, mówię o sobie.
Jednakże udało nam się dotrzeć na (ich zdaniem) miejsce. Było tu praktycznie pusto, gdyby nie liczyć kilku domków jednorodzinnym, oddalonych od siebie o dobre kilkadziesiąt metrów i dość sporej stodoły, przed którą się zatrzymaliśmy. Jej drewniane ściany pomalowane są ciemno-czerwoną farbą, w niektórych miejscach akcentowane również białymi pionowymi pasami. Dach miał odcień ciemnego brązu i zrobiony był z szerokich, długich desek. Tu i ówdzie porozrzucane były stosy siana, a dróżka do dużych drzwi stodoły usypana była z piachu. Drzwi również były z drewna i były podwójne, rozsuwane w dwie strony.
Rozglądając się na wszystkie strony idę za moimi przewodnikami, aż docieram do wejścia. Dopiero teraz zauważam, że drzwi wcale nie są drewniane tylko metalowe, ale pomalowane w 'drewniany' sposób. Po prawej stronie drzwi, w ścianie umieszczony jest jakiś mały kwadrat, który błyszczy w świetle zachodzącego słońca na zielono. White przyciska swój kciuk do kwadratu, a ona świeci się przez sekundę, ale potem gaśnie.
Drzwi rozsuwają się przede mną ukazując zachwycająco-zaskakujące wnętrze. Stoję na przeciwko długiego, jasnego korytarza, którego wąskie ściany, zbliżone do siebie na odległość nie większą niż dwa metry, pomalowane są na ciemno-granatowy kolor. Podłoga, zrobiona z śnieżnobiałych kafelków połyskiwała od czystości. Po lewej i po prawej stronie, w ścianach było wiele drzwi, a gdy tak dłużej patrzyłam, mogłam dostrzec, że jest ich pięć na każdą ze ścian. Na końcu korytarza stała mała, skórzana, biała sofa, a obok niej szklany stolik, na którym stał kwiatek w wazonie. Drzwi do tajemniczych pomieszczeń wykonane były z białego drewna, a cały korytarz oświetlony jasnymi, białymi światłami.
Nie mogłam się powstrzymać i westchnęłam przeciągle, co nie uszło czujnej uwadze Pana Smitha, który uśmiechnął się z wyższością. Pan White natomiast kompletnie nas zignorował i wszedł do tajemniczego budynku.
- Zacznijmy zwiedzanie. - George Smith uśmiechnął się do mnie i otworzył pierwsze drzwi na brawo. - To jest gabinet Freda, to znaczy Pana White'a.
- Gabinet? - pytam zaskoczona. - Bawi się w doktora czy terrorystę?
- I to i to. Jest dużo myślącym człowiekiem, więc potrzebuje chwili relaksu. Lubi bawić się różnego rodzaju zabawkami. Ma w tym wprawę.- stwierdził Smith z chytrym uśmieszkiem.
- I na dodatek wszystko słyszy. - dodaje Pan White, przechodząc obok nas, wpatrzony w kartkę papieru. Po chwili jednak zniknął za drzwiami swojego gabinetu i tyle go widziałam.
- A tak naprawdę to jest pewnego rodzaju lekarzem. - wyjaśnia, podążając dalej, w głąb korytarza. - Co ja gadam?! Jest najlepszym doktorkiem jakiego znał świat. - stwierdził i poszedł dalej, a ja tuż za nim.
- A to - otworzył kolejne drzwi po prawej stronie. - Tak, panno Black, to jest toaleta.
Następne trzy pokoje były sypialniami, do których trzeba było mieć klucze, których z kolei Pan Smith nie posiadał.
Następne dwa pokoje, tym razem po lewej stronie również były zamkniętymi pokojami gościnnymi. Trzecie drzwi odsłaniały kolejną łazienkę, czwarte zamknięty magazyn Pana White'a, a piąte....
- Cholera. - wyrwało mi kiedy zobaczyłam pomieszczenie ukryte za piątymi drzwiami, umieszczonymi po lewej stronie korytarza, najbliżej wejścia.
Piąty pokój był o wiele, wiele większy od tych które widziałam. Była to siłownia wyposażona w sprzęt, o którym nawet najdroższa siłownia w tym kraju mogła tylko pomarzyć. Było tu mnóstwo maszyn i sprzętów ćwiczeniowych, których kompletnie nie poznawałam, ring bokserski i tarcza z wbitymi w nią nożami.
- Robi wrażenie, no nie? - zapytał dumny Smith, stojąc z podpartymi na biodrach rękoma.
Nic odpowiedziałam, po prostu wpatrywałam się w to wszystko w otwartymi ustami.
Już wcześniej to podejrzewałam - zresztą nie trzeba być wielkim bystrzachą, żeby na to wpaść - że White i Smith wiedzą albo tyle samo co ja, albo więcej. Było jasne, że skoro znali moich rodziców wiedzieli kim są. Mieli związek ze światem, którego byłam częścią.
- A-ale poco t-to? - wyjąkałam, nadal zbyt przejęta, aby mówić normalnie.
- To pokój ćwiczeń, siłownia czy jakby to nie nazwać. Zdecydowanie większość z nas lubi nazwę azyl. - wyjaśnia, a ja cała się spinam i patrzę na niego z wytrzeszczonymi oczami.
- Większość z nas?! To ilu was jest? - moja podejrzliwość wzrosła na wyższy poziom, cofnęłam się o kilka kroków.
- Dobra, koniec tego dobrego! - słyszę głos z prawej strony i szybko się tam odwracam.
W drzwiach stoi Pan White z założonymi rękami i przypatruje się mi. Ale nie jest sam.
Po jego lewej stronie stoi wysoka, farbowana blondynka, o ciemnych oczach i butach na ogromne szpilce. Po prawej zaś jego stronie stało dwóch chłopaków. Pierwszy z nich był ciemnym brunetem o równie ciemnych włosach i jasnych oczach. Stał oparty o framugę drzwi, zupełnie olewając to co działo się wokół niego. Drugi chłopak był nieco niższy od pierwszego i wydawało się, że jest młodszy. Miał jasne blond włosy i ciemnoniebieskie oczy. Uśmiechał się szeroko i z całych sił starał się wglądać na wyższego.
- Powiedz jej, a ja idę sobie zrobić herbatę, bo zaraz pęknie mi głowa. - Smith wychodzi, a ja zostaję sam na sam z doktorkiem.
- Więc... ilu was jest? - powtarzam pytanie.
- Ja pełnię funkcję lekarza, albo uzdrowiciela, kiedy zabójcy wracają z misji... George jest ich trenerem, organizuje treningi i szkoli ich wytrzymałość i siłę. - całkowicie mnie ignoruje i wyjaśnia dalej.
Wpatruję się z szokiem wymalowanym na twarzy. Więc to są ci zabójcy. To o nich ciągle mówi. Hmm... wyglądają na mocnych i silnych... zwłaszcza chłopaki.
- Bardzo długo cię szukaliśmy. - powiedział White, spuszczając głowę w dół. Serce niemal wyskakiwało mi z piersi. - Wiedzieliśmy, że masz swoją drużynę, która walczy z Ciemnymi, tak nazywamy zombie, demony i te inne... Chcieliśmy się przyłączyć, pomóc wam, podszkolić.
Zapada cisza, w której słychać tylko mój szybki oddech, jakbym właśnie skończyła maraton.
- Czyli nie jesteście wrogami. Ale skąd mam mieć pewność? - pytam ze zmarszczonymi brwiami, podczas gdy Pan Smith z powrotem wchodzi do siłowni.
- Sama musisz się o tym przekonać. - stwierdza spokojnie White ze wzruszeniem ramion. - Najlepiej będzie jeśli zaprosisz tu twoich przyjaciół, wtedy będziecie mieli przewagę, choć i tak wam się nie przyda.
- Chce pan - zaczynam z lekką nutą podejrzliwości. - żebym zadzwoniła po moich zabójców, żebyście mogli z nimi porozmawiać, tak jak ze mną?
- Dokładnie.
Przez kilka minut panuje cisza. Przez ten czas zdążam już zaobserwować kilka szczególnych elementów i... naprawdę polubiłam azyl.
- Zgoda, zadzwonię. Ale od razu uprzedzam: jeśli coś knujecie Louis przejrzy was na wylot.
Po dziesięciu minutach każdy zabójca, należący do naszej grupy wie już gdzie ma przyjechać i na co zwrócić uwagę. Podczas gdy oni starali się dotrzeć na to zadupie, stwierdziłam, że nie pozostaje mi nic innego jak zapoznać się z tą drugą częścią ekipy.
- Gabriella Black. - przedstawiam się, kiedy cała trójka podchodzi trochę bliżej.
- Przecież wiemy, nie trudno się rozpoznać. - stwierdza blondasek i szeroko się uśmiecha.
Mimo swojego niższego wzrostu (niższego względem drugiego chłopaka) ode mnie był wyższy. Niedużo, ale wyższy.
- Jestem William, ale mów mi Will. - wyciąga dłoń w moją stronę, a uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Zaraża nim.
- Dobrze, Will. - również się uśmiecham i przechodzę dalej.
- To jest Ashley. - wyjaśnia Will, pokazując na wysoką blondynkę. Ta obrzuca mnie tylko jakimś skośnym spojrzeniem i wzdycha przeciągle. - Taa... nie przejmuj się.
Nie mam zamiaru... - pomyślałam.
- A to - wskazał dłonią na najwyższego z nich wszystkich. - jest Max.
Brunet spojrzał na mnie i podniósł leniwie jeden kącik ust.
- Miło. - wymamrotał i znów odwrócił wzrok.
Taaa... Cóż mogę powiedzieć. Są... uroczy. Ale czy można powiedzieć "uroczy" o chłopaku, który szczerzy się jak głupi do sera (w pozytywnym znaczeniu), drugim, który ma cały świat w głębokim poważaniu i lasce, która gdyby mogła zabiła by mnie spojrzeniem za... za nic?
Zanim cała reszta mojej drużyny do mnie dołączyła minęło sporo czasu. W końcu jednak przed "starą" stodołą zebrali się wszyscy oprócz...
- Gdzie Zayn i Louis? - pytam Victorii, która stała gdzieś z boku i rozmawiała z Luke'iem.
- Tu jesteśmy! - Malik przechodzi tuż obok mnie i uśmiecha się szeroko do Vicky.
- Przepraszamy za spóźnienie, ale... problemy techniczne.
- Co tym razem? - pytam z westchnieniem.
- Nic wielkiego. Trzy wampiry, demon i kilka zombiaków. Trzy machnięcia sztyletem i było po nich. - wzrusza ramionami i uśmiecha się z wyższością. - Po co nas tu ściągnęłaś? - pyta nieco głośniej tak żeby wszyscy mogli usłyszeć.
Wokół mnie pojawiła się cała paczka i uważnie słuchali tego co miałam do powiedzenia.
- Słuchajcie... chciałam żebyście kogoś poznali...
- Co? - pytam, nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi.
- Co sądzisz o White'cie?
- Cóż... Nie okazuje żadnych oznak wrogości. Ale może to tylko zmyłka, żeby uśpić naszą czujność. - stwierdzam, na co chłopak przytakuje ze zrozumieniem.
- Też o tym pomyślałem, musimy być ostrożni. Zwłaszcza ty. - spojrzał na mnie wzrokiem, który po prostu ugiął mi kolana. Był twardy jak głaz, a mimo to w jego głosie wyraźnie słyszałam troskę.
- Tak jest! - potwierdziłam, uśmiechając się nieco sarkastycznie, co oczywiście nie uszło uwadze mojego szefa.
- Spadaj na lekcje. - nakazuje mi, targając lekko moje włosy, na co ja robię obrażoną minę.
- No przecież idę! - wołam na odchodnym, wystawiając mu język.
Chemia minęła zaskakująco szybko, zwłaszcza, że udało mi się uniknąć podwójnej odpowiedzi za nie uważanie na lekcji. Co mogłam poradzić na to, że nie mogłam wybić sobie z głowy morskiego błękitu tęczówek Tomlinsona? To nie moja wina, tylko jego!
W każdym razie - kiedy zadzwonił dzwonek na lekcję pana Smith'a cała się spięłam. Tym razem w klasie nie będzie Louisa, tylko ja, Katherine i Vicky.
Usiadłam w ławce z blondynką i lekko się do niej uśmiechnęłam, bo wciąż zerkała na mnie zmartwiona. Kiedy wypakowałam z torby piórnik, zeszyt i podręcznik do klasy wszedł Smith, z dziennikiem w dłoni.
- Dzień dobry, klaso! Jak tam humorki? Bo u mnie fatalnie. - przyznaje na wstępie, choć wbrew jego zapewnieniom szeroko się uśmiecha. - Dobra, otwórzcie zeszyty i zapiszcie temat, który macie na tablicy, a ja sprawdzę obecność. - nakazał, a my jak jeden mąż sięgnęliśmy do zeszytów.
Nie spojrzał na mnie, więc nie miałam ani grama pewności, że nadal jest coś nie tak. Mimo to nadal byłam mocno spięta, kiedy Pan Smith czytał listę. Z racji tego, że miałam trzeci numer w dzienniku, nie musiałam długo czekać, na wyczytanie swojego nazwiska. Pierwsza na liście była Melanie Amerian, następny John Brown. Wiem, sporo tych kolorów w naszej klasie, zwłaszcza, że mieliśmy jeszcze Amelię Reds i Christiana Grey'a.
- Gabriella Black... - podnosi na mnie swój wzrok.
Czuję, że coś jest inaczej, ale poza cichym i krótkim piskiem w uszach nie pojawia się żadna inna niepokojąca oznaka wrogości.
Co jest grane?
- Ależ ty jesteś podobna do swojej matki! - wydaje z siebie ciche westchnienie podziwu. - Tylko... te oczy i kolor włosów... zupełnie jak u ojca. - zaczynam niespokojnie drżeć.
- Z-znał Pan-n moich r-rodziców? - zaczynam się jąkać.
- Czy ich znałem!? - przez chwile kręci głową na boki, a ja marszczę brwi w lekkim akcie zdumienia i ciekawości. - Powiedzmy, że twoja mama gustowała z chłopcach o imieniu George. Szkoda, że wybrała twojego ojca.
Tak, to prawda. Mój ojciec miał na imię George, jak wywnioskowałam z listu, który moja mama zostawiła z pudle z moimi rzeczami. Zupełnie tak samo jak nauczyciel Wychowania Seksualnego.
- Jeśli chciałabyś się czegoś o nich dowiedzieć, to wal śmiało, ale po lekcji. Teraz mamy temat do zrealizowania. - mruga do mnie okiem i przechodzi do następnych nazwisk z listy.
Przez następne piętnaście minut nie mogę się opanować. Ciągle drżą mi dłonie i nie dociera do mnie nic co mówi Pan Smith.
Znał moich rodziców.
Lekcja minęła równie szybko jak chemia, co szczerze mówiąc bardzo mnie ucieszyło. George Smith był dużo bardziej wyluzowanym i zdystansowanym człowiekiem niż jego przyjaciel, mimo to lekcja była dość nudna, bo mówił nam o jego wymaganiach i zasadach panujących na jego lekcjach. Wydawało mi się, że Smith różnił się od White'a tym, że o wiele bardziej lubił żartować, co rzeczywiście robiło z niego typowego luzaka. White natomiast mówił dość bezpośrednio, więcej spraw traktował poważnie i szczerze mówiąc wyglądał na tradycyjnego mózgowca. Obydwoje wydawali się być mili, choć nadal nie miałam do nich zaufania.
Coś jednak nie dawało mi spokoju. Smith znał moich rodziców i nie wykluczone, że White znał ich także. Czy powinnam z nimi porozmawiać? To byłoby dość ryzykowne, prosić o prywatną rozmowę, zwłaszcza że mają przewagę, gdyby okazali się być nie godnymi zaufania. Ale od kiedy to ja jestem bardziej rozsądna niż ryzykowna?!
Gdy wszystkie lekcje się skończyły - po WS miałam jeszcze język angielski - wyszłam na dziedziniec szkoły by poczekać na Victorię. Zamiast niej pierwszego na drodze spotkałam Luke'a, którego tego dnia widziałam po raz pierwszy.
- Cześć, Lukie. - zawiesiłam swoje ręce na jego szyi, a on oplótł mnie swoimi żelaznymi ramionami.
- Hej, mała. Jak tam? - całuje mój policzek, który zaczyna przyjemnie drżeć,ale staram się to ignorować.
- Jakoś żyję. Szczerze mówiąc to mam ochotę po prostu wejść pod kołdrę z laptopem i kubkiem herbaty i nigdy stamtąd nie wychodzić. - wyznaję z lekkim uśmiechem.
- Taa, wiem coś o tym. - pociera swój kark w geście zmęczenia.
- A jak tam Megan? Udało ci się z nią dogadać? - pytam, ruszając gdzieś przed siebie.
- Tak, ale nie będziemy razem. - wyznaje, a jego twarz gwałtownie ciemnieje.
- Co? Dlaczego? - moje zaskoczenie nie zna granic.
- Stwierdziliśmy oboje, że dobrze jest, tak jak jest i nie ma sensu tego zmieniać. - wzrusza ramionami, jakby jego słowa nic nie znaczyły.
- Tak jak jest, to znaczy?
- Tak jak jest teraz, czyli jak jesteśmy przyjaciółmi. Bo wyobrażasz sobie, że jesteśmy parą, a potem coś się popsuje i zerwiemy? Przecież to byłby kompletny koniec. - wyjaśnia, wkładając swoje dłonie do przednich kieszeni dżinsów.
- Czyli nie chcecie być razem, bo boicie się rozstania? Ale przecież to bez sensu. - marszczę brwi w niezrozumieniu.
- Może i tak, ale tak będzie lepiej.
- Naprawdę tak sądzisz? - próbuje odszukać jego wzrok, ale on błądzi gdzieś bo mokrym chodniku.
- Eh, sam już nie wiem. - spuścił głowę w dół, kręcąc nią na boki.
Złapałam jego dłoń i splotłam nasze palce razem. Jego była rozgrzana i miękka, moja - lodowata i twarda. Spojrzał na mnie, zaskoczony moją nagłą czułością.
- Ale ja wiem. - powiedziałam twardo, głosem nieznoszącym sprzeciwu, którego nauczyłam się od Tomlinsona. - Wiem, że zależy ci na niej, a jej na tobie. Wy musicie być razem, rozumiesz?
Chłopak lekko przytaknął, a ja się rozchmurzyłam, zarażając go lekkim uśmiechem. Pociągnął mnie lekko w swoją stronę i wyszeptał mi do ucha:
- Nie cierpię cię, wiesz? - jego głos był seksownie niski, a mnie przeszły ciarki po plecach.
- Uwielbiasz mnie. - oznajmiłam z pewnością w głosie, wprost do jego ucha.
- To też. - przyznaje i powoli się oddala by złożyć na moim policzku leciutkiego całusa.
Oddalam się, tym razem sama w stronę bramy, bo Luke już pędził do szkoły by odszukać Meg. Miałam szczerą nadzieję, że zostaną parą jeszcze dziś.
Tym czasem ja doszłam do autobusu, w którym czekała na mnie Vicky. Usiadłam obok niej i wsadziłam sobie słuchawki do uszu puszczając Arianę Grande.
Spojrzałam przez okno. Na dziedzińcu stali White i Smith, rozmawiając ze sobą. Nagle ogarnęła mnie nieodparta chęć porozmawiania z nimi. Nie mogłam się temu oprzeć.
Wstałam z fotela ku zaskoczeniu Victorii. Wybiegłam z autobusu zanim zdążył odjechać i ruszyłam w stronę szkoły.
Zanim bezpośrednio do nich podeszłam usłyszałam urywek ich rozmowy. Chowam się za rogiem i zaczynam nasłuchiwać.
-...myślisz? - White stoi oparty o ścianę prawego skrzydła szkoły.
- Nie wiem, wygląda na rozsądną, zresztą zupełnie jak Miranda. Zresztą cała jest jak ona. - Smith wzrusza ramionami i zapala papierosa trzymanego w ustach.
- Mam nadzieję, że uda nam się ją przekonać. Ale szczerze, po tym co się stało tydzień temu wątpię, by tak łatwo nam zaufała. Przecież Gabriella nie jest głupia. - na dźwięk własnego imienia mocno zaciągam się powietrzem.
- Oczywiście, że nie. Ale zawsze warto spróbować. Musimy jednak uważać na tego, no... Tomlinsona? On strasznie jej pilnuje. - zauważa i wypuszcza z płuc strumień siwego dymu.
- Tak, ale w sumie to się nie dziwię. Black jest ich największą bronią, może nas zniszczyć w dwie sekundy. - podsuwa White z poważną, ale jednocześnie kwaśną miną.
- Dobrze wiesz, że nie możemy odpuścić. Nareszcie ją znaleźliśmy, teraz naszym obowiązkiem jest dopiąć wszystkie sprawy na ostatni guzik.
- Te sprawy, z którymi przyszło nam się nie mierzyć nigdy nie będą dopięte na ostatni guzik. Ale to nie zmienia faktu, że musimy ją przekonać. Ją i całą resztę tych dzieciaków. - White odsunął się od ściany na kilka centymetrów, tylko po to, aby po chwili znowu się o nią oprzeć.
Dobra, teraz albo nigdy.
- Przekonać? Do czego? - wychodzę zza rogu i patrzę na nich z założonymi rękoma.
Smith wygląda na lekko zaskoczonego, ale nie daje się zwieść, jest czujny. Jego mięśnie się napinają, a muszę przyznać - mięśni mu nie brakowało.
White natomiast nie okazywał żadnych oznak zaskoczenia, zupełnie tak jakby wiedział, że tam stałam. Z wyglądu dość różnił się od swojego przyjaciela. Oprócz tego, że był niższy miał dużo bardziej dorosły wygląd. Jego ciało było dużo mniej umięśnione, choć nie był jakimś sflaczałym lalusiem, o nie. Jego wzrok zawsze badał wszystko co widział, a wyraz twarzy był zawsze adekwatny do sytuacji.
Pierwszy dzień lekcji z nimi i już tyle o nich wiem.
Cóż, brawo Gabriella!
- Od jak dawna tam stoisz? - pyta Smith zachowując napięte mięśnie.
- Wystarczająco długo. - stwierdzam, omiatając ich czujnym wzrokiem. - Ale za wiele nie zrozumiałam. - przyznaję ze wzruszeniem ramion.
- Domyślam się - zaczyna White rzeczowym tonem, a moja uwaga całkowicie go pochłania. - że chciałabyś się dowiedzieć.
- Marzę o tym. - wzdycham sarkastycznie i opieram się o ścianę.
Rozluźnij się.
Nie daj poznać po sobie, że jesteś spięta.
Wyluzuj.
- Jesteś sama? - pyta Smith i rozgląda się na boki.
- A ma to jakieś znaczenie? - podchwytuję.
- Nieważne. - odpowiada trochę ostrzej, widocznie zirytowany.
- Co chcesz wiedzieć? - White rozprostowuje ramiona w geście otwartości.
Lekko zaskoczona ich uległością zaczynam sypać pytaniami.
- O czym Panowie rozmawiali? Skąd Pan - tu zwracam się do Smitha. - znał moich rodziców? Co mieli Panowie na myśli mówiąc 'nareszcie ją znaleźliśmy'? Kim Panowie są i czego ode mnie chcą? A przede wszystkim: co stało się tydzień temu i czemu tak zareagowałam na kontakt z Pana wzrokiem - skinęłam na Smitha - i Pana dotykiem? - spojrzałam na White'a.
- Twój mózg pracuje na najwyższych obrotach, czyż nie? - zauważa Smith z lekką nutką podziwu i z dużą miarką kpiny.
- Staram się.
- Wracając - przerywa nam White, a ja znów skupiam na nim całą swoją uwagę. - Chciałbym, żebyś wiedziała, że nie jesteśmy wrogami. - zapewnił, ale ja prychnęłam i pokręciłam głową.
- Nie wiem tego. Prosi mnie Pan o zaufanie. Zaufania się nie dostaje w prezencie.
- Mówiłem! - odezwał się Smith, gwałtownie podchodząc w moją stronę. Odruchowo cofnęłam się o dwa kroki. - Zupełnie jak Miranda.
- Po pierwsze: nie proszę o zaufanie. Chcę po prostu, żebyś nie traktowała mnie jak kogoś kto umyślnie może zrobić ci krzywdę. - powiedział White, zupełnie ignorując swojego kolegę.
- Umyślnie. - podkreślam część jego wypowiedzi, ale on ignoruje również mnie.
- Po drugie: Chcę ci pomóc. Tobie i twoim przyjaciołom.
- Pomóc? W jaki sposób i w czym? - pytam zaintrygowana.
- To nie jest dobre miejsce, Fred. - do rozmowy ponownie wtrąca się Smith, który jest dziwnie niespokojny na twarzy. - Zabierzmy ją do Kwatery...
- To już tylko od niej zależy. - przerywa mu White i z wyczekiwaniem się we mnie wpatruje.
- Co? - zdezorientowana marszczę brwi.
- Jedziesz i dostajesz odpowiedzi, czy zostajesz i żyjesz w nieświadomości. - Smith stawia mi ultimatum i uśmiecha się chytrze.
No i właśnie o tym mówiłam.
Ciekawość VS Rozsądek.
Patrzę to na jednego to na drugiego, mój oddech szybko przyśpiesza.
- Jadę.
- Świetnie! - ucieszył się starszy z nich i zaciera ręce, co trochę podnosi moją ostrożność.
- Ale - ostrzegam i podnoszę jeden palec do góry, aby zwrócić ich uwagę. - nie zbliżacie się bliżej niż na trzy metry.
- Nie ma problemu. - zapewnia White i rusza gdzieś przed siebie ze Smith'em depczącym mu po piętach. Odruchowo ruszam za nimi. - Muszę cię jednak ostrzec. - moje mięśnie całe się spinają. - Podróż trwa do dwóch godzin.
Rzeczywiście - droga trwała dość długo, zwłaszcza dla osoby, która co dwie minuty musiała spławiać któregoś ze swoich przyjaciół, którzy nieustannie mają powód by skontaktować się z nią w każdy możliwy sposób. Tak, mówię o sobie.
Jednakże udało nam się dotrzeć na (ich zdaniem) miejsce. Było tu praktycznie pusto, gdyby nie liczyć kilku domków jednorodzinnym, oddalonych od siebie o dobre kilkadziesiąt metrów i dość sporej stodoły, przed którą się zatrzymaliśmy. Jej drewniane ściany pomalowane są ciemno-czerwoną farbą, w niektórych miejscach akcentowane również białymi pionowymi pasami. Dach miał odcień ciemnego brązu i zrobiony był z szerokich, długich desek. Tu i ówdzie porozrzucane były stosy siana, a dróżka do dużych drzwi stodoły usypana była z piachu. Drzwi również były z drewna i były podwójne, rozsuwane w dwie strony.
Rozglądając się na wszystkie strony idę za moimi przewodnikami, aż docieram do wejścia. Dopiero teraz zauważam, że drzwi wcale nie są drewniane tylko metalowe, ale pomalowane w 'drewniany' sposób. Po prawej stronie drzwi, w ścianie umieszczony jest jakiś mały kwadrat, który błyszczy w świetle zachodzącego słońca na zielono. White przyciska swój kciuk do kwadratu, a ona świeci się przez sekundę, ale potem gaśnie.
Drzwi rozsuwają się przede mną ukazując zachwycająco-zaskakujące wnętrze. Stoję na przeciwko długiego, jasnego korytarza, którego wąskie ściany, zbliżone do siebie na odległość nie większą niż dwa metry, pomalowane są na ciemno-granatowy kolor. Podłoga, zrobiona z śnieżnobiałych kafelków połyskiwała od czystości. Po lewej i po prawej stronie, w ścianach było wiele drzwi, a gdy tak dłużej patrzyłam, mogłam dostrzec, że jest ich pięć na każdą ze ścian. Na końcu korytarza stała mała, skórzana, biała sofa, a obok niej szklany stolik, na którym stał kwiatek w wazonie. Drzwi do tajemniczych pomieszczeń wykonane były z białego drewna, a cały korytarz oświetlony jasnymi, białymi światłami.
Nie mogłam się powstrzymać i westchnęłam przeciągle, co nie uszło czujnej uwadze Pana Smitha, który uśmiechnął się z wyższością. Pan White natomiast kompletnie nas zignorował i wszedł do tajemniczego budynku.
- Zacznijmy zwiedzanie. - George Smith uśmiechnął się do mnie i otworzył pierwsze drzwi na brawo. - To jest gabinet Freda, to znaczy Pana White'a.
- Gabinet? - pytam zaskoczona. - Bawi się w doktora czy terrorystę?
- I to i to. Jest dużo myślącym człowiekiem, więc potrzebuje chwili relaksu. Lubi bawić się różnego rodzaju zabawkami. Ma w tym wprawę.- stwierdził Smith z chytrym uśmieszkiem.
- I na dodatek wszystko słyszy. - dodaje Pan White, przechodząc obok nas, wpatrzony w kartkę papieru. Po chwili jednak zniknął za drzwiami swojego gabinetu i tyle go widziałam.
- A tak naprawdę to jest pewnego rodzaju lekarzem. - wyjaśnia, podążając dalej, w głąb korytarza. - Co ja gadam?! Jest najlepszym doktorkiem jakiego znał świat. - stwierdził i poszedł dalej, a ja tuż za nim.
- A to - otworzył kolejne drzwi po prawej stronie. - Tak, panno Black, to jest toaleta.
Następne trzy pokoje były sypialniami, do których trzeba było mieć klucze, których z kolei Pan Smith nie posiadał.
Następne dwa pokoje, tym razem po lewej stronie również były zamkniętymi pokojami gościnnymi. Trzecie drzwi odsłaniały kolejną łazienkę, czwarte zamknięty magazyn Pana White'a, a piąte....
- Cholera. - wyrwało mi kiedy zobaczyłam pomieszczenie ukryte za piątymi drzwiami, umieszczonymi po lewej stronie korytarza, najbliżej wejścia.
Piąty pokój był o wiele, wiele większy od tych które widziałam. Była to siłownia wyposażona w sprzęt, o którym nawet najdroższa siłownia w tym kraju mogła tylko pomarzyć. Było tu mnóstwo maszyn i sprzętów ćwiczeniowych, których kompletnie nie poznawałam, ring bokserski i tarcza z wbitymi w nią nożami.
- Robi wrażenie, no nie? - zapytał dumny Smith, stojąc z podpartymi na biodrach rękoma.
Nic odpowiedziałam, po prostu wpatrywałam się w to wszystko w otwartymi ustami.
Już wcześniej to podejrzewałam - zresztą nie trzeba być wielkim bystrzachą, żeby na to wpaść - że White i Smith wiedzą albo tyle samo co ja, albo więcej. Było jasne, że skoro znali moich rodziców wiedzieli kim są. Mieli związek ze światem, którego byłam częścią.
- A-ale poco t-to? - wyjąkałam, nadal zbyt przejęta, aby mówić normalnie.
- To pokój ćwiczeń, siłownia czy jakby to nie nazwać. Zdecydowanie większość z nas lubi nazwę azyl. - wyjaśnia, a ja cała się spinam i patrzę na niego z wytrzeszczonymi oczami.
- Większość z nas?! To ilu was jest? - moja podejrzliwość wzrosła na wyższy poziom, cofnęłam się o kilka kroków.
- Dobra, koniec tego dobrego! - słyszę głos z prawej strony i szybko się tam odwracam.
W drzwiach stoi Pan White z założonymi rękami i przypatruje się mi. Ale nie jest sam.
Po jego lewej stronie stoi wysoka, farbowana blondynka, o ciemnych oczach i butach na ogromne szpilce. Po prawej zaś jego stronie stało dwóch chłopaków. Pierwszy z nich był ciemnym brunetem o równie ciemnych włosach i jasnych oczach. Stał oparty o framugę drzwi, zupełnie olewając to co działo się wokół niego. Drugi chłopak był nieco niższy od pierwszego i wydawało się, że jest młodszy. Miał jasne blond włosy i ciemnoniebieskie oczy. Uśmiechał się szeroko i z całych sił starał się wglądać na wyższego.
- Powiedz jej, a ja idę sobie zrobić herbatę, bo zaraz pęknie mi głowa. - Smith wychodzi, a ja zostaję sam na sam z doktorkiem.
- Więc... ilu was jest? - powtarzam pytanie.
- Ja pełnię funkcję lekarza, albo uzdrowiciela, kiedy zabójcy wracają z misji... George jest ich trenerem, organizuje treningi i szkoli ich wytrzymałość i siłę. - całkowicie mnie ignoruje i wyjaśnia dalej.
Wpatruję się z szokiem wymalowanym na twarzy. Więc to są ci zabójcy. To o nich ciągle mówi. Hmm... wyglądają na mocnych i silnych... zwłaszcza chłopaki.
- Bardzo długo cię szukaliśmy. - powiedział White, spuszczając głowę w dół. Serce niemal wyskakiwało mi z piersi. - Wiedzieliśmy, że masz swoją drużynę, która walczy z Ciemnymi, tak nazywamy zombie, demony i te inne... Chcieliśmy się przyłączyć, pomóc wam, podszkolić.
Zapada cisza, w której słychać tylko mój szybki oddech, jakbym właśnie skończyła maraton.
- Czyli nie jesteście wrogami. Ale skąd mam mieć pewność? - pytam ze zmarszczonymi brwiami, podczas gdy Pan Smith z powrotem wchodzi do siłowni.
- Sama musisz się o tym przekonać. - stwierdza spokojnie White ze wzruszeniem ramion. - Najlepiej będzie jeśli zaprosisz tu twoich przyjaciół, wtedy będziecie mieli przewagę, choć i tak wam się nie przyda.
- Chce pan - zaczynam z lekką nutą podejrzliwości. - żebym zadzwoniła po moich zabójców, żebyście mogli z nimi porozmawiać, tak jak ze mną?
- Dokładnie.
Przez kilka minut panuje cisza. Przez ten czas zdążam już zaobserwować kilka szczególnych elementów i... naprawdę polubiłam azyl.
- Zgoda, zadzwonię. Ale od razu uprzedzam: jeśli coś knujecie Louis przejrzy was na wylot.
Po dziesięciu minutach każdy zabójca, należący do naszej grupy wie już gdzie ma przyjechać i na co zwrócić uwagę. Podczas gdy oni starali się dotrzeć na to zadupie, stwierdziłam, że nie pozostaje mi nic innego jak zapoznać się z tą drugą częścią ekipy.
- Gabriella Black. - przedstawiam się, kiedy cała trójka podchodzi trochę bliżej.
- Przecież wiemy, nie trudno się rozpoznać. - stwierdza blondasek i szeroko się uśmiecha.
Mimo swojego niższego wzrostu (niższego względem drugiego chłopaka) ode mnie był wyższy. Niedużo, ale wyższy.
- Jestem William, ale mów mi Will. - wyciąga dłoń w moją stronę, a uśmiech nie schodzi mu z twarzy. Zaraża nim.
- Dobrze, Will. - również się uśmiecham i przechodzę dalej.
- To jest Ashley. - wyjaśnia Will, pokazując na wysoką blondynkę. Ta obrzuca mnie tylko jakimś skośnym spojrzeniem i wzdycha przeciągle. - Taa... nie przejmuj się.
Nie mam zamiaru... - pomyślałam.
- A to - wskazał dłonią na najwyższego z nich wszystkich. - jest Max.
Brunet spojrzał na mnie i podniósł leniwie jeden kącik ust.
- Miło. - wymamrotał i znów odwrócił wzrok.
Taaa... Cóż mogę powiedzieć. Są... uroczy. Ale czy można powiedzieć "uroczy" o chłopaku, który szczerzy się jak głupi do sera (w pozytywnym znaczeniu), drugim, który ma cały świat w głębokim poważaniu i lasce, która gdyby mogła zabiła by mnie spojrzeniem za... za nic?
Zanim cała reszta mojej drużyny do mnie dołączyła minęło sporo czasu. W końcu jednak przed "starą" stodołą zebrali się wszyscy oprócz...
- Gdzie Zayn i Louis? - pytam Victorii, która stała gdzieś z boku i rozmawiała z Luke'iem.
- Tu jesteśmy! - Malik przechodzi tuż obok mnie i uśmiecha się szeroko do Vicky.
- Przepraszamy za spóźnienie, ale... problemy techniczne.
- Co tym razem? - pytam z westchnieniem.
- Nic wielkiego. Trzy wampiry, demon i kilka zombiaków. Trzy machnięcia sztyletem i było po nich. - wzrusza ramionami i uśmiecha się z wyższością. - Po co nas tu ściągnęłaś? - pyta nieco głośniej tak żeby wszyscy mogli usłyszeć.
Wokół mnie pojawiła się cała paczka i uważnie słuchali tego co miałam do powiedzenia.
- Słuchajcie... chciałam żebyście kogoś poznali...
______________________________
Siemanko!
Jak tam życie? Chyba słabo, bo ostatnio na blogu zero aktywności z waszej strony :c
Co jest? Nudzi was to?
Wystarczy powiedzieć i skończę to pisać - no problemo!
Czekam.... ;/
Ja naprawdę to czytam.
OdpowiedzUsuńSerio.
I mi się bardzo podoba, tylko...
Nie umiem pisać komentarzy, wiec się nie odzywam.
Ale czytam każdy rozdział.
Weny Ci życzę,
Kaczuszka
Jedno "Świetny, czekam na next!" naprawdę daje uśmiech na mojej twarzy :D Nie oczekuję chyba zbyt wiele , prawda? Rozumiem cię, bo ja też muszę się trudzić, żeby napisać dobry kom, ale się staram ;3
UsuńŚwietny czekam na next :)
OdpowiedzUsuńWidzę że dużo się dzieje :) wydaje mi sie że Smith i White są w porządku :) ale zdecydowanie bardziej wole Smitha xd I mam nadzieje że nie okażą sie ich wrogami... a co do Lou i Gabi to oni są świetni <3 idealnie do siebie pasują :* no to życzę weny i do następnego :* <3
OdpowiedzUsuńSuper rozdział :) czekam na nexta :*
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńhej hej ^^
OdpowiedzUsuńPo pierwsze przepraszam cię za moją długą nieobecność.. Małe problemy w moim świecie :)
Nadrobiłam kilka rozdziałów i nie mogę uwierzyć, ze nagle się skończyły i znów muszę czekać niewiadomo ile na kolejny... Ale dobra przećwiczę swoją cierpliwość co nie? :)
A teraz te ważniejsze sprawy czyli to co się właśnie dzieje w opowiadaniu...
CHOLERA JESTEM ZACHWYCONA!!!
Masz naprawdę świetne pomysły... Czekam by dowiedzieć się czegoś więcej o panie White i Panie Smith :) Bardzo mnie zaciekawili, a zwłaszcza to co ich łączyło z mamą Gabi...
Nie wiem czemu, ale do głowy mi wpadło, ze może ten Will lub Max zainteresują się nią jakoś tak bardziej no wiesz :D Nie no dobra tak od czapy piszę trochę :D
Ale najważniejsza sprawa.... MAM OCHOTĘ WALNĄĆ GABI I LOU W TWARZ I TO NAPRAWDĘ MOCNO!!! Zaczynają mnie już wkurzać bo oni są idealni dla siebie, a lecą w kulki bo oboje się boją tego co czują :/ Ale czuja i to jest najważniejsze, a w miłości potrzeba naprawdę dużo odwagi czego im szczerze życzę :)
Kocham
Aneta
Ps. Przeraża mnie to, że jeśli jakaś historia mi się podoba wierzę w to, że to dzieje się w prawdziwym świecie :D
Ps.2 BARDZO DUŻO WENY!!!!! :*
Oh, kochana... ;3
UsuńStrasznie się o cb martwiłam, bo tak długo cię nie było ;/
Nawet przez chwilę pomyślałam, że już cię to nudzi i po prostu odeszłaś :'(
CHYBA BYM TEGO NIE PRZEŻYŁA :D
W każdym razie: dziękuję, że jesteś i nadal czytasz to badziewie :)
CO do ich uczuć to muszę ci powiedzieć, że w następnym rozdziale... trochę będzie się działo :D
Następny rozdział w poniedziałek, teraz zawsze dodaję w poniedziałki :D
Will i Max... cóż, tu też trochę namieszam XD
Jeszcze raz mega ci dziękuję i postaram się jak najbardziej zaspokoić twoją ciekawość ;)
Pozdrawiam i całuję :*
Wiedziałam z tym Willem i Maxem :3 Czytamy sobie w myślach....
UsuńCo ty będę czytać to do ostatniej literki, po prostu przechodzę teraz naprawdę ciężkie chwile ( tak chodzi o moją psychę) i nie zawszę mam czas na te chwilowe przyjemności, ale zawsze znajdę jakąś sekundkę na Gabi i Lou :) W tym momencie każda rzecz, która wywołuje uśmiech na mojej twarzy jest na wagę złota :) A taką rzeczą jest twoje opowiadanie.
Boże jestem tak zdesperowana, że mam ochotę wygadać się tobie na blogu :/ Chyba nie mam za bardzo komu się wygadać, komuś kogo nigdy na oczy nie zobaczę jest tak jakoś łatwiej... A ludziom których znam nie mogłabym potem w oczy spojrzeć, z resztą tak łatwo udawać przed nimi uśmiech :)
Ah wybacz wszędzie szukam psychologa, moim odwiecznym problemem jest, że lubię dużo gadać :/
Dziękuje za komentarz, kolejny uśmiech :)
Ps. Przeczytałam to i boże jestem okropna :P
Daj spokój, Ana... :) Jeśli potrzebujesz rozmowy to po prostu napisz, na pewno odpiszę :D TYLKO W PRYWATNEJ! XD
UsuńWiem jak to jest, mieć te "złe chwile",uwierz mi ;D Czekam na wiadomość ;*
Spokojnie :) to był jeden z moich gorszych dni :) ale dziekuję bedę pamiętać i kiedyś napiszę. Dziś poniedzałek wiec czekam na 17 ;)
Usuń