poniedziałek, 16 listopada 2015

Rozdział 15. - Wielka-Pani-Psycholog.

Nim się obejrzałam weekend się skończył i minęło kilka pierwszych dni kolejnego tygodnia. Dokładnie w środę obudziłam się dość wcześnie, a po dziesięciu minutach leżenia w łóżku zadzwonił mój budzik. Zrezygnowana wstałam z ukochanego posłania i udałam się wprost do łazienki gdzie odbyłam gorący prysznic, bez mycia włosów. Po zakończeniu mojej codziennej porannej toalety zajęłam się makijażem. Nawilżyłam skórę kremem i pomalowałam rzęsy tuszem. Zrobiłam dość wyraźną kreskę eyelinerem i przejechałam po ustach pomadką ochronną, która nie dość, że chroniła to jeszcze nadawała piękny połysk.
Ubrałam się w kremową bluzę z "narysowanym" czarnym sercem, czarne rurki trampki, a na nos wsunęłam czarne zerówki, które porzuciłam po krótkiej chwili oglądania w lustrze. Przez szyje przewiesiłam dwa serduszka, umieszczone na długim łańcuszku. Pomalowałam paznokcie różowym lakierem, a przez uszy przewlekłam różowe, serduszkowe kolczyki. 


Gdy skończyłam zostało mi niewiele czasu, więc szybko zjadłam jogurt z płatkami, a do szkoły zabrałam jabłko i butelkę soku z kaktusa. Dopiero po pół godzinie, wchodząc do budynku szkoły, zorientowałam się, że właśnie dzisiaj miałam mieć pierwszą lekcje z Nienormalnymi-Przyjaciółmi. 
Przeklęłam głośno kiedy po raz setny w tym tygodniu moja szafka zacięła się przed otwarciem i musiałam użyć czegoś mocnego żeby ją otworzyć. Mówię o magii, naturalnie. 
- Hej, śliczna. Ugh, uważaj żeby kawałek metalu nie wytrącił cię z równowagi z samego rana. Chyba nie chcę poznać gniewu słynnej Gabrielli Black. - powiedział na przywitanie facet, którego oficjalnie nazywałam totalnym dupkiem, a którego mimo to byłam w stanie znosić. Tak, mówię o Jake'u. 
- Hej, brzydki. Nie martw się, słynna Gabriella Black ma na czole wypisane "cierpliwa", nie zauważyłeś? - pytam sarkastycznie. 
- Taak, szczególnie wtedy gdy trzeba użyć magii żeby otworzyć szkolną szafkę, racja? - zauważa, a ja wzdycham z ironią. 
- Po prostu nie mam czasu się z nią bawić, zaraz mam Psychologię. - wyznaję i zabieram jeszcze niezniszczony podręcznik do tego przedmiotu. 
- Och, uważaj na siebie. Wybacz, ale właśnie zobaczyłem potencjalną towarzyszkę na dzisiejszy wieczór dla zrozpaczonego i samotnego Jake'a Montez'a. 
I odszedł, tak po prostu. 
Po raz kolejny i zapewne nie ostatni tego dnia westchnęłam z zrezygnowaniem i udałam się do klasy, gdyż właśnie w tym momencie do moich uszu doszedł dźwięk dzwonka. 
Szybko odnalazłam odpowiednią klasę i usiadłam w ławce z Victorią, której dałam buziaka w policzek na przywitanie.
- Jak się czujesz? - pyta, a ja marszczę brwi. 
- Chybaa dobrzee... Czemu pytasz?
- Szczerze? - kiwam lekko głową. - Marnie wyglądasz. 
- Och, dzięki. - wzdycham i chowam twarz w dłoniach, przecierając oczy. 
To prawda, że ostatnio mało sypiam. W nocy nie mogę zasnąć i zanim się zorientuję już zaczyna świtać. Czasami uda mi się przespać, powiedzmy cztery godziny, ale to jedyne na co mogę liczyć. I szczerze? Wolałabym już nie spać wcale niż przesypiać te cztery godziny. Męczą mnie koszmary. Są różne, ale każdy straszniejszy od poprzedniego. I choć kiedy tak o tym opowiadam, to może wydawać się dość słabe jak na koszmar, ale uwierzcie - wcale takie nie jest. 
Raz stoję na ogromną przepaścią, nie widzę dna. Krawędź rozpada się coraz bardziej, a coś popycha mnie do przodu z ogromną siłą. W końcu zaczynam spadać w głowie słysząc przeraźliwy śmiech i kilka słów wypowiedzianych okropnie zimnym głosem, który tak dobrze pamiętałam. Morgana krzyczała: "Teraz na ciebie przyszła kolej!", a traciłam świadomość, aż w końcu utonęłam w morzu czerni i ciemności.
Innym razem jestem w małym, kwadratowym pokoiku. Jedna ściana ma około trzech metrów i każda pomalowana jest na jasnoszary kolor. Nie ma w nich drzwi ani okien, ani żadnych świateł, mimo to jest tam dość jasno. Nagle ściany zaczynają dziwnie drżeć, a ja spanikowana rozglądam się dookoła. Z każdej strony napiera na mnie ściana, mur beton. Zaczynają się kurczyć, a ja muszę łapczywie szukać powietrza. Siadam na jednej ze ścian (podłoga i ściany wyglądają dosłownie tak samo) i opieram się o drugą, a nogami zapieram się o trzecią, próbując odepchnąć ją, ale to na nic, przestrzeń coraz bardziej się kurczy. Chyba wiecie jak to się kończy? Tak, ściany mnie miażdżą. 
Jeszcze innym razem jest w szklanej pułapce. Pudełko zrobione ze szkła nie do przebicia. Próbuję wybić jedną ze ścian, ale to na nic. Jestem w kropce. 
Pułapka zaczyna wypełniać się wodą, aż zakrywa całą jej powierzchnie, a ja... topię się. 
Za każdym razem koszmar kończy się tak samo - umieram. Gdyby nie fakt, że w snach rzeczywiście doznaję bólu, co nie powinno mieć miejsca, mogłabym być spokojna. W końcu to tylko sny, prawda? Ale faktycznie - kiedy śnię naprawdę czuję ból... i strach, większy niż kiedykolwiek. 
- Gabriella Black. - słyszę głos White'a, czytającego listę obecności. 
Niepewnie podnoszę się z krzesła i patrzę w stronę nauczyciela. 
- Jestem. - odpowiadam słabo i ponownie siadam na wcześniejszym miejscu. 
Zapowiada się długa lekcja...
Kiedy obecność zostaje sprawdzona i zostajemy poinformowani, że dzisiejszego dnia nie ma trzech osób,możemy zaczynać lekcję.
- Więc jak już wiecie, lub nie, nazywam się Fred White i jestem nowym nauczycielem, zupełnie nowego przedmiotu jakim jest Psychologia. - zaczyna tłumaczyć, zapisując swoje imię i nazwisko na tablicy. - Tak samo jak Wychowanie Seksualne, tak i Psychologia będzie widnieć na waszych planach lekcji tylko w pierwszym półroczu. 
Przejeżdża spojrzeniem po całej klasie, zatrzymując swój wzrok na mnie i wpatrując się we mnie przez okrągłe trzy sekundy.
Tym razem czuję się tak samo jak wcześniej, czyli po prostu jego wzrok nie działa na mnie tak, jak wzrok Smitha. Czy to ma jakieś znaczenie?
- Dobra, bez niepotrzebnego gadania. - odzywa się i siada na brzegu swojego biurka. - Zapiszcie temat lekcji: Wymagania i zasady na lekcjach Psychologii.
Kiedy temat lekcji widnieje już na pierwszej stronie w moim zeszycie, Pan White ponownie się odzywa. 
Tłumaczy nam z grubsza czym jest właściwie Psychologia, a potem zadaje pytanie dosłownie z dupy wzięte. 
- A teraz sprawdzimy dojrzałość, niektórych osób. Niech jedna osoba, poda mi jakieś dowolne uczucie. - rozejrzał się po klasie i zatrzymał wzrok na Danielu Refferd. - Daniel? Proszę. 
- Miłość. - odpowiada chłopak i splata swoje palce z dłonią jego koleżanki z ławki. Była to Melanie Trevs, jego dziewczyna. 
Po klasie roznosi się jęk ze strony mało zaciekawionych, ale pan White nie zwraca na nich uwagi, wpisując temat do dziennika. 
- A więc, klaso! Kto może mi wyjaśnić co to jest miłość? Tak swoimi słowami. - zadaje pytanie i zajmuje swoje stałe miejsce na brzegu biurka. 
Rozglądam się wokoło. Cała grupa milczy, unikając wzroku nauczyciela, który natarczywie próbuje szukać ochotnika. Żadna dłoń nie widnieje w górze, do czasu...
- Gabriella? Proszę. - zadowolony z czyjegoś zainteresowania, wskazuje na mnie ręką, a ja opuszczam dłoń w dół, dopiero teraz żałując swojej decyzji. 
Ale nie ma już odwrotu. Muszę odpowiedzieć. 
Dokładnie dwadzieścia cztery pary oczu wpatrują się we mnie z mieszaniną zaskoczenia i wyczekiwania. Zamierzali słuchać tego co miałam do powiedzenia. 
Leniwie jeżdżę wzrokiem po klasie, natrafiając na morską głębie tęczówek Louisa, który siedział pod oknem, dzieląc ławkę z Zaynem. Jego wzrok pocieszał i dodawał otuchy, ale on sam o tym nie wiedział. W odpowiedzi na takie pytanie, jakie zostało postawione przede mną,jego obecność powinna mi pomagać. Chyba jest na odwrót, bo mój żołądek ściska się boleśnie. 
- Em... Myślę, że to... to nie jest tak, jak wiele z was teraz myśli. Miłość to nie trzymanie się za rączki, buziaki w miejscach publicznych i mówienie sobie każdego dnia, jak bardzo się kochacie. Chyba... miłość nie ma definicji, tak myślę. - patrzę po klasie. Każdy trzyma buzię na kłódkę, czekając na kolejne słowa,które wchłaniają jak gąbka wodę. - Byłam zakochana tylko raz w życiu i to w chłopaku, który ani trochę na to nie zasługiwał. Nie wiedział jak bardzo mnie ranił, ale musiałam to przeboleć. Nigdy nie dowiedział się o tym co do niego czułam, ale to nie o to chodzi. Po prostu myślę, że miłość nie musi wyglądać jak na filmach. Właściwie to... po co są związki? Skoro kończą się albo rozstaniem, które na pewno nie zostawi po sobie przyjaźni, albo małżeństwem, które rozpadnie się po kilkunastu latach. Ale... to wcale nie oznacza, że miłość jest niepotrzebna. 
Całkowicie odleciałam. Słowa wylewały się ze mnie zanim w ogóle zdążyłam je przemyśleć. Błąkałam się gdzieś w otchłani mojego umysłu, szukając odpowiedzi na pytanie, tak banalne, a jednak tak trudne. 
Czym jest miłość?
- Wiem, gadam trochę jak jakaś Wielka-Pani-Psycholog, ale to jest właśnie to co myślę. Sądzę, że ludzie zbyt często nadużywają słów "kocham cię". Twierdzą, że skoro są parą, to powinni tak do siebie mówić, ale to przecież stek bzdur. Wyobrażacie sobie, że podchodzę do chłopaka, który jest dobrze ubrany i naprawdę przystojny i mówię mu, że go kocham? Bo ja nie. Tak samo jest ze mną. Mogę się komuś podobać, ale to wcale nie oznacza, że on od razu mnie kocha. Myślę, że miłość to taki pewien rodzaj... magii, no nie? Kiedy jesteś z osobą, którą kochasz, czujesz, że możesz dosłownie wszystko. Wiesz, że będzie trudno, ale mimo to nie poddajesz się, bo wiesz, że jest o co walczyć. Starasz się wszystko robić lepiej, naprawiać wszystko to co zepsułeś, bo czujesz, że to jest konieczne. Ta jedyna osoba staje się dla ciebie najważniejszą osobą na ziemi i to właśnie ona trzyma cię przy życiu. Jest jak narkotyk, każde jej słowo, każdy dotyk... Właśnie tak widzę miłość - kapryśną, niesprawiedliwą, a jednak najpiękniejszą na świecie. 
Wracam na ziemię. Nadal stoję w klasie, nad swoją ławką, a obok mnie siedzi Victoria, która jak każdy inny patrzy na mnie z otwartą buzią. Poprawka: prawie każdy. Zayn siedzi oparty o oparcie krzesła z nosem gdzieś w swoim telefonie, ale Louis... On patrzy na mnie zupełnie inaczej niż wszyscy. Morska piana jego oczu uderza we mnie z ogromną siłą, a ja muszę złapać w płuca więcej powietrza, by się nie udusić. Czuję, że tracę równowagę, więc szybko siadam z powrotem na krzesło, a wokół nadal panuje głucha cisza, dopóki Pan White nie wstaje z biurka. Patrzy na mnie tak samo zdziwiony jak inni, a mimo to w jego oczach widzę... dumę. 
Nauczyciel zaczyna głośno klaskać, a po chwili cała klasa wtóruje mu. Jedni robią to byle jak, byle by tylko wreszcie lekcja dobiegła końca, a inni biją brawo tak mocno, że ich dłonie robią się czerwone. 
Uśmiecham się pod nosem. Jakiś dziwny ciężar spada mi z serca i czuję się wyjątkowo lekko. Vicky uśmiecha się do mnie szeroko, nie przestając uderzać dłońmi o siebie. 
Reszta lekcji mija dość szybko, większość klasy odpływa gdzieś daleko, mając White'a i jego słowa głęboko w poważaniu. Kiedy dociera do mnie dźwięk dzwonka, rozrywający mur moich własnych myśli, wstaję z miejsca, pakując rzeczy do torby. Ku oburzeniu uczniów, Pan White stwierdził, że nie obejdzie się bez pracy domowej. 
- Na następną lekcję każdy z was musi przygotować wypracowanie na temat postawiony wam na dzisiejszej lekcji. Panna Black - tutaj odwróciłam się w jego stronę, zaskoczona wywołaniem mnie z pośród klasy. - jest zwolniona z tego zadania. 
Zadowolona wychodzę z klasy i udaję się pod następną, gdzie mam odbyć lekcję matematyki. Wyciągam z torby zapakowane rano jabłko i z pożądaniem się w nie wgryzam. Oparta o ścianę, konsumuję owoc,myślami będąc nadal w klasie, gdzie doznałam ogromnego zaszczytu jakim było patrzenie w błękitną zieleń oczu Tomlinsona. 
________________________________________
No witam, witam :)
Jak tam życie? 
Mało was ostatnio :( Nawet zaczęłam podejrzewać, 
że opowiadanie was nudzi. Mam rację?
Mam jednak ogromną nadzieję, że tak nie jest, a pod tym rozdziałem znajdę chociaż... 
3 komentarze?

Pozdrawiam i do następnego ;*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy