wtorek, 10 listopada 2015

Rozdział 14. - A tym kimś, będziesz ty.

Starałam się jak mogłam otworzyć oczy, ale powieki wydawały się być tak ciężkie... Po kilku minutach zaciętej walki, udaje mi się uchylić jedną powiekę, potem drugą. Ostry ból uderza we mnie z ogromną siłą, niemal rozdziera mi głowę. Głośno syczę z bólu i podnoszę się ostrożnie na łokciach. 
Jestem w sypialni mojej przyjaciółki. Leżę na jej ogromnym łożu, a obok mnie leży jeszcze sześć osoby, mianowicie Megan, Vicky, Luke, Louis, Anna i Zayn. Po prawej stronie łóżka, na podłodze leży Katherine i Jake, wtuleni w siebie i niemal nadzy, gdyby nie cienki materiał jej czarnej, koronkowej bielizny i jego granatowych bokserek. 
Do czego tu doszło?
Spojrzałam na siebie w dół, na moje ciało. Nadal byłam w nowo kupionej sukience, a czarne szpilki walały się po podłodze, w bliżej nie określonym miejscu. Odetchnęłam z ulgą i jakimś cudem, nie budząc nikogo wyszłam z tej istnej plątaniny rąk i nóg. 
Do wciąż pulsującej bólem głowy zaczęły napływać wspomnienia z wczorajszego wieczoru. Niespodzianka, uściski, alkohol, tańce, alkohol, fajki, alkohol, całusy, alkohol, głębsze całusy... Czy Louis był ich współtwórcą? I dlaczego mnie to interesuje?
Zeszłam na dół prosto do kuchni, ale w obawie przed rodzicami blondynki, zatrzymałam się w drzwiach. Nie słyszałam jednak nic, co wskazywałoby na obecność kogokolwiek więc cichutko weszłam do pomieszczenia. Wyjęłam z górnej szafki tabletki przeciwbólowe, odliczając po dwie dla każdego przyjaciela jak i dla mnie. Połknęłam pastylki bez większego problemu i popiłam je zimną wodą. 
O tak. Ulga.
Siadam przy kuchennej wysepce nalewając do przygotowanych wcześniej ośmiu szklanek wody mineralnej i ustawiając je na tacce. Biorę całe opakowanie tabletek i wychodzę, uprzednio spoglądając na zegarek. 
16:21... Eh, mówiłam, że tak będzie. 
Wchodzę z powrotem na górę i wchodzę do pokoju blondynki. Dopiero teraz zauważam istny syf, który tam zrobiliśmy. Wszędzie walają się puste butelki po alkoholu, jakieś ciuchy (należące zapewne to Kat i Jake'a) i buty. Kręcę głową na boki, śmiejąc się przy tym cicho i stawiam tackę z wodą na etażerce przy łóżku. 
- Wstawać balowicze, koniec spania! - drę się na cały dom. 
Katherine zaczyna cicho jęczeć i walić rękoma o podłogę. Ups, przepraszam pomyłka - waliła w klatkę piersiową Jake'a. Zayn i Vicky w tym samym momencie spadają z łóżka, a Megan przez przypadek wtula się w niczego nie świadomą Annę, która nawet nie drgnęła. Louis i Luke, cóż... oni też się przytulali. 
- Hej! Gabrielli Black się nie ignoruje! - ostrzegam i bez żadnego ostrzeżenia skaczę na łóżko. 
Wszyscy zaczynają krzyczeć lub jęczeć... a Ruda dalej śpi niewzruszona. 
- Sprawdźcie jej puls, może przedawkowała. - żartuje Luke, który teraz w bardzo nieostrożny sposób, nadeptując na krocze Jake'a, schodzi z łóżka w poszukiwaniu zbawiennej tabletki. 
Jake natomiast wijąc się z bólu i łapiąc się za swoje klejnoty, rzuca w stronę blondyna wiązkę przekleństw.
- Żyję... - wyjąkała Anna i zaraz potem, podobnie jak Tress i Malik, spada z łóżka. 

Lazurowooka wstaje z podłogi i podaje rękę Malikowi, który chyba nie do końca świadomy tego co robi, znów ściąga ją na podłogę. Louis powolutku otwiera swoje piękne (Ekhm!) oczy, a kiedy napotyka na swojej drodze twarz Luke'a szybko od niego odskakuje w tempie natychmiastowym... spadając z łóżka. 
Na ogromnym łożu mojej przyjaciółki pozostają tylko Megan i Luke. Blondynka podnosi się i na czworaka doczołguje się do chłopaka wtulając w niego swoje drobne ciało. Och, wyglądali tak słodko. 
Tak słodko jak ty i Louis nigdy nie będziecie wyglądać... - podsuwa okropny głosik gdzieś we wnętrzu mojego umysłu. 
Po mniej-więcej pół godzinie wszyscy są już na nogach,ale wyglądają niemal jak zombie. Chodzą wolniej od ślimaków i praktycznie się nie odzywają. Zresztą ja chyba byłam nie lepsza, ale musiałam jakoś stać na nogach. Moi rodzice o osiemnastej mieli samolot,więc powinnam właściwie być już w domu. Wszyscy zaczynali się powoli rozjeżdżać, więc ja też pożegnałam się ze wszystkimi i wyszłam z domu. Przeszłam przez ulicę i stwierdziłam przy okazji, że dziś jest jeden z piękniejszych dni od wielu tygodni. 
Wysoko na bezkresie błękitnego nieba, świeciło piękne, gorące słońce. Kłęby białej waty przemierzały błękitne morze, a wiatr targał gołymi gałęziami drzew. 
Weszłam na małe schodki przed drzwiami i szybko weszłam do domu. Z radia w kuchni grała muzyka i co kilka sekund mogłam usłyszeć brzdęknięcia naczyń obijających się o siebie. Mama zmywała. 
Weszłam do kuchni i pocałowałam mamę w policzek na przywitanie. 
- Gdzieś ty była przez całą noc, dziecko?! Już chciałam na policję dzwonić, ale twój ociec był pewien, że widział cię jak wchodziłaś do domu państwa Tress. Mogłaś chociaż zadzwonić. 
- Rozładował mi się telefon. - wyjaśniam, zgodnie z prawdą, wgryzając się z pożądaniem w krwistoczerwone jabłko. 
Uśmiecham się do kobiety w chwili, w której do kuchni wkracza ojciec.
Po jakimś czasie stwierdzam, że trzeba jechać na lotnisko, na co rodzice przystają bez słowa. Biorą wszystkie swoje bagaże i ładują je do samochodu. Siadam na tylnym siedzeniu i po kilku minutach odjeżdżamy w stronę lotniska. 
Potem wszystko dzieje się zbyt szybko. Rodzice orientują się, że ich samolot jest już na pasie startowym, szybko się ze mną żegnają i w ekspresowym tempie wchodzą do samolotu. Odlatują z prędkością światła, a ja dopiero w tamtym momencie zdaję sobie sprawę jak bardzo będę za nimi tęsknić. 
Wróciłam do domu w jednym kawałku i rzuciłam się na kanapę, włączając przy tym jakieś kreskówki. I tak właśnie spędziłam kolejne dwie godziny. 
Kiedy zegarek wybił godzinę dwudziestą mój telefon dał o sobie znać i powiadomił mnie o nowej wiadomości. 

Tommo: Mogę wpaść?

Gabriela: Jasne :) Gdzie jesteś?

Tommo: Odtwórz drzwi :)

Zaskoczona podniosłam swoje cztery litery i podeszłam do drzwi wejściowych. Przekręciłam klucz i otworzyłam je na roścież. Chłopak stał nonszalancko oparty o futrynę. Prawy kącik jego ust był lekko podniesiony do góry, a jego włosy były w istnym nieładzie, który dodawał mu mnóstwa uroku. 
- Hej. - witam się z uśmiechem również opierając głowę o futrynę. 
- Cześć. 
- Zdajesz sobie sprawę, że musiałbyś wracać tam skąd przyszedłeś, gdybym się nie zgodziła, żebyś wszedł? - pytam rozbawiona. 
- Tak, istnieje takie prawdopodobieństwo. Jest tylko mały problem - mówi, odmierzając dwoma palcami miarę problemu. - uwielbiasz mnie tak bardzo, że nigdy byś nie zrezygnowała z możliwości zobaczenia mnie. 
- Uważaj, nadal stoisz przed moimi drzwiami, spod których mogę cię wyrzucić. - ostrzegam, grożąc mu palcem. 
Chłopak tylko prycha pod nosem, zbyt pewny siebie, by móc przyswoić myśl o tym, że rzeczywiście mogłabym to zrobić. W każdym razie już po chwili oboje siedzimy na kanapie w salonie oglądając słynnego "Spider-Mena", który leciał akurat w telewizji. Jednak nie tylko ja, jak się okazuje w połowie filmu, nie jestem zainteresowana seansem, bo Louis zaczyna bawić się kosmykiem moich włosów, przyprawiając mnie tym samym o ciarki na plecach. 
- Właściwie to chciałem cię o coś zapytać. - stwierdza, a jego głos wydaje się być szorstki i twardy. 
- Tak? - zachęcam go, lekko się uśmiechając i przenosząc swój wzrok wprost na niego.
Tomlinson pod wpływem mojego wzroku szybko zaciąga się powietrzem i przez chwilę trzyma je w płucach. Potem wypuszcza je delikatnie, a ja nie mogę powstrzymać się od satysfakcjonującego uśmiechu. 
- Bo zastanawiałem się, czy idziesz na Bal Jesienny? - jego pytanie jest tak dziwne, że aż nienaturalne. 
- Właściwie to miałam zamiar zostać w domu, ale Victoria chyba, a raczej na pewno mi na to nie pozwoli, grożąc, że wyssie ze mnie każda kropelkę krwi, a moje żyły posłużą jej jako paski do spodni. - zażartowałam, na co chłopak szeroko się uśmiechnął. - Czemu pytasz?
- Chciałem, żebyś ze mną poszła. - wzrusza ramionami, a ja zaczynam mu się podejrzliwie przyglądać, mrużąc przy tym oczy.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z Louisem Tomlinsonem? - pytam ze śmiertelną powagą wymalowaną na twarzy.
Po chwili jednak nie wytrzymuję i zaczynam się śmiać jak opętana. Szatyn przewraca oczami i patrzy na mnie tak samo poważnie jak ja jeszcze przed sekundą. 
- Po prostu pomyślałem, że nie ma sensu spędzać kolejnej soboty w domu. Moglibyśmy tam iść i trochę się zabawić, to wszystko. - stwierdza i ponownie wzrusza ramionami. 
- Zdajesz sobie sprawę, że to impreza szkolna, na której z pewnością nie będzie alkoholu ani trawki? - przypominam mu, ale on idzie w zaparte.
- Więc będziemy wszystko pamiętać... - podsuwa. 
Przez chwilę zastanawiam się co takiego mógł mieć na myśli, ale szybko porzucam ten pomysł wiedząc, że i tak bym nie odgadła. 
- Zgoda, pójdę. - kiwam głową i lekko się do niego uśmiecham. 
Po chwili wracamy do nudnego filmu, ale nie pozostajemy przy nim na długo. 
- To co, zamawiamy pizzę? - pyta Louis z nadzieją w głosie.
- Mam lepszy pomysł. - mówię poruszając zabawnie brwiami.
- Jaaaki? - zachęcony robi minę typowego zboczeńca, za co dostaje ode mnie mocnego kuksańca w żebra. - Ała! Ranisz mnie! 
Kręcę głową na jego szczeniackie zachowanie. Mimo to, nie zamieniłam tego szczeniaka na żadnego innego. 
- Miałam na myśli to, że moglibyśmy ZROBIĆ tą pizzę. 
Mój pomysł spotyka się ze sporym uznaniem ze strony chłopaka,więc nie tracimy czasu i zabieramy się do pracy. 
- Najpierw ciasto... Wyjmiesz mąkę z tamtej półki? - proszę go i kucam przy dolnych szafkach w poszukiwaniu odpowiedniej miski, uprzednio pokazując szatynowi, w której szafce znajduje się wymieniony przeze mnie produkt. 
Nie mija pół minuty, gdy chłopak stoi naprzeciwko mnie, z garścią sypkiej, białej mąki w dłoni. Podnosi ją do góry i robi zamach, na szczęście udaje mi się go powstrzymać. 
- Nie! - krzyczę i zatrzymuję jego rękę. 
Dobrze wiedziałam, że gdyby naprawdę chciał mógłby jednym ruchem zdjąć z siebie mój uścisk i skąpać mnie w białej substancji. Nie zrobił tego.
- Daj buziaka. - nadstawia policzek w moją stronę z cwaniackim uśmieszkiem malującym się na ustach. 
- Co? - pytam zaskoczona. 
Nie macie pojęcia ile kosztowało mnie wtedy, żeby po prostu do niego nie podejść i wpić się w jego usta. Dawno nie czułam już jego smaku, a smakował tak zajebiście! Jak mięta i truskawki, plus te jego perfumy...
Stop! Nie pozwól myślom błądzić. 
- Czekam... 
Nagle wpadam na szalony pomysł. Louis stoi z wyciągniętym policzkiem i zamkniętymi oczami, a w dłoni nadal trzyma mąkę. Co gdyby tak...
Sięgam bo jedno z jajek, które położyłam na blacie za mną i szybko roztrzaskuje mu je na piersi. Żółtko wraz z białkiem spływa po jego klatce piersiowej, a on patrzy na mnie z wściekłością. 
- O ty mała... - syczy.
- Mała, co? - pytam, uśmiechając się z wyższością. 
Po chwili jednak mój uśmiech blednie, widząc, że Louis patrzy na mnie chytrze.
- Wiesz co? Nagle, z niewiadomych przyczyn, naszła mnie nieodparta chęć... przytulenia kogoś. A tym kimś, będziesz ty. 
I właśnie w ten sposób rozpoczęła się istna walka na śmierć i życie. Słowo daję - nawet przy zombie i demonach można się mniej zmęczyć!
Pizzę robić skończyliśmy gdzieś koło dwudziestej drugiej więc bardzo, bardzo głupim pomysłem byłoby ja teraz jeść. Ale co z tego skoro jesteśmy takimi debilami, że głowa mała?
Kiedy zjadłam trzy kawałki po prostu wymiękłam, podczas gdy Louis kończył już piąty. Chciał zjeść jeszcze jeden, ale kiedy sięgnął do talerza zorientował się, że nie ma już więcej.
- Zjadłaś moją pizzę! - krzyknął z wyrzutem. 
- Ja zjadłam?! - zapytałam z ironią, śmiejąc mu się w twarz.
- Kobiety... - wzdycha i kręci głową. 
Spędzamy ze sobą następną godzinę na bezsensownym gadaniu o marchewkach i koszulkach w paski. W końcu jednak chłopak decyduje o powrocie do domu i choć próbowałam go przekonać, żeby został na noc, nie chciał się zgodzić. Zrezygnowana podążyłam za nim do wyjścia i opierając się o framugę drzwi patrzyłam jak odchodzi w stronę samochodu. Kiedy chciałam już wejść z powrotem do domu i zamknąć za sobą drzwi coś mnie powstrzymało. 
- Gabi? - usłyszałam jego cichy głos. 
Kiedy się odwróciłam stał tuż obok auta i patrzył na mnie jakimś dziwnym, nieobecnym wzrokiem. Nagle w serce ukłuło mnie zmartwienie. Coś było nie tak. 
- Coś się stało? - pytam zmartwiona. 
- Ja... Po prostu... chciałem ci powiedzieć...
Nie mogłam w to uwierzyć. Louis Tomlinson naprawdę się jąkał!
- Tak? 
- Eh, już nic. Dobranoc. 
I zniknął za drzwiami swojego czarnego SUV-a. 
_____________________________

No cześć Pandziochy!

Jak tam życie? Piszcie, jestem ciekawa co u was :) 
Poza tym strasznie was przepraszam za to, że nie wstawiłam wczoraj tego rozdziału, ale kompletnie zapomniałam. 
A co do rozdziału: mało się w nim dzieje, zdaję sobie z tego sprawę, ale mam nadzieję, że mimo to was nie zawiodłam. Jak myślicie - co chciał powiedzieć Louis dla Gabrielli?

Pozdrawiam i do następnego ♥

1 komentarz:

  1. Hejo :3
    Nie wiem czy kojarzysz ale jakiś czas temu skomentowałaś kilka rozdziałów na moim blogu. Jako wygodna i nie dodająca autorka chciałam ci podziękować bo w sumie dzięki temu że ktoś jeszcze jednak czyta moje fantazje postanowiłam dalej brnąć w historię i zaczęłam mordować się z kolejnym rozdziałem :) Chcą ci podziękować znalazłam twojego bloga i przyznaje się bez bicia nie przeczytałam go ale bardzo chciałam dać ci znać że jestem wdzięczna.

    Więc kuj, pruj, chwytaj dzień i ten tego... korzystaj z życia!

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy