wtorek, 6 października 2015

Rozdział 7. - Uparta zołza.

Trzy dni później,
środa, 28 września.


Wstałam z łóżka wyłączając przy tym mój budzik, który miałam ochotę po prostu pieprznąć o ścianę. Umyłam się szybko nie myjąc włosów, które nadal pamiętały spotkanie z moim szamponem wczorajszego dnia. Ubrałam się w białe rurki, białą bokserkę oraz miętowy sweter i vansy tego samego koloru. 



Spakowałam wszystkie książki, które były mi potrzebne dzisiejszego dnia, orientując się, że angielski i hiszpański nadal leżą w mojej szafce.
Zeszłam na dół, uprzednio zabierając ze sobą torbę i telefon. W kuchni czekali już na mnie rodzice ze śniadaniem w postaci jajecznicy.
Usiadłam na jednym z wolnych krzeseł i nałożyłam sobie (bardzo) niewielką porcję. Zjadłam ją bardzo szybko i popiłam sokiem pomarańczowym, który również czekał na mnie na stole. Kiedy chciałam już wychodzić na autobus, usłyszałam sygnał mojego telefonu, więc szybko wyjęłam go z torby i odebrałam połączenie, nie patrząc nawet na jego nadawcę. 
- Halo? - mówię w słuchawkę i nagle zamieram, kiedy słyszę jego głos.
- Cześć. - wita się ochrypłym tonem.
Serce nagle zaczyna walić mi jak młot, mam ochotę zwymiotować.
- Po co dzwonisz? - pytam oschłym tonem.
Nie mam zamiaru bawić się z nim.
- Chcę porozmawiać. - przyznaje.
Jego głos jest stanowczy i wręcz groźny, przez co na chwilę kulę się w sobie. Szybko jednak odzyskuję pewność siebie. 
- Nie ma mowy. Powiedziałeś już wszystko i nawet trochę za dużo, nie uważasz? - pytam sarkastycznie, zaciskając zęby.
Nadal stoję w przedpokoju i czuję na sobie natarczywy wzrok rodziców.
- Czekam przed twoim domem. - usłyszałam go po raz ostatni, zanim się rozłączył.
Jak to przed moim domem, do cholery?!
- Em... Pójdę już. - rzucam do moich rodziców i wychodzę, nakładając na siebie kurtkę. 

Jak powiedział, tak było. Tomlinson stał przed moim domem, oparty nonszalancko o swój motocykl. Ubrany był w białą koszulkę, czarne spodnie, czarne vansy i skórzana kurtkę tego samego koloru.  
- Czego chcesz? - zaczynam dość ostro. 
- Od ciebie? Niczego. Ale Cathal kazał mi cię osobiście dostarczyć do szkoły. Podobno w pobliżu są demony. - wyjaśnia obojętnym głosem. 
Przez chwilę wpatruję się w niego z zainteresowaniem i zdziwieniem. 
Czyli nie przyszedł mnie przepraszać? 
Zdaję sobie sprawę, że przez sekundę czuję ulgę mieszaną z rozczarowaniem. 
Czyli dał sobie spokój...
Czy to dobrze? 
- Skoro w pobliżu są demony to chyba Zabójcy powinni być w pobliżu, no nie? - pytam splatając swoje ramiona na piersi. 
- Tak, ale Cathal stwierdził, że Panna-Czary-Mary musi być bezpieczna, także jeśli zgodzisz się już wsiąść na...
- Nigdzie z tobą nie jadę. - przerywam mu stanowczo. 
Zabolało. Durne drwiny ze strony durnego gościa w stylu "Panna-Czary-Mary" naprawdę zabolały. 
Starałam nie skupiać się na jego wyglądzie. A musicie mi uwierzyć na słowo - wyglądał zajebiście. Rękawy skórzanej kurtki podwinięte do łokci odsłaniały masę czarnego tuszu na jego ramionach, oraz niektóre wystające aż na obojczyki i szyję. Dwa czarne tunele przekłuwające płatki jego uszu i kolczyki na poszczególnych częściach jego twarzy przyprawiały mnie o ciarki na plecach. Burza włosów rozwalona na wszystkie strony świata, a jednak tak idealnie ułożone. Nic nie mogłam poradzić i sama nieświadoma tego co robię zagryzłam dolną wargę. 
- Patrzysz się. - stwierdził kamiennym głosem. 
Przeniosłam wzrok z jego ust na jego oczy, które były szare. Nie miały już tego pięknego morskiego koloru, który pamiętałam. Jego tęczówki nic nie wyrażały. Były zimne i twarde jak skała. 
- Jedźmy już. - wzdycham i wsiadam na maszynę. 
Przez chwilę patrzy na mnie bez żadnego wyrazu, ale dołącza do mnie i nic nie mówiąc wsiada na motocykl i odpala silnik. Niepewnie kładę swoje dłonie na jego pasie i oplatam go nimi. Czuję się teraz taka... bezpieczna
Tommo nic nie mówi tylko rusza, a ja zamykam oczy rozkoszując się uczuciem wolności. 
Od niedawna naprawdę pokochałam jazdę na motocyklu. Ten wiatr we włosach i rosnąca adrenalina w żyłach - to jest to co kocham. 
Po mniej niż piętnastu minutach byliśmy już przed szkołą. Składała się ona  z kilku budynków, zbudowanych z jasnej cegły. Dachy miały odcień ciemnego brązu, a okna i drzwi miały równie ciemne framugi. Zsiadam z maszyny i zdejmuję kask. Zanim Louis zdąży  cokolwiek powiedzieć idę przed siebie w kierunku lewego skrzydła szkoły. 
- Może tak jakieś "dziękuję"?! - krzyczy za mną zwracając tym samym uwagę kilkunastu dziewczyn stojących na dziedzińcu. 
- O nic cię nie prosiłam. - przypominam mu, odwracając się do niego i jednocześnie idąc dalej tyłem. 
Nie opłacało mi się to bo już po chwili uderzam o kogoś plecami. 
- Ostrożnie, księżniczko. - ostrzega mnie Jake, który teraz uśmiecha się do mnie flirciarsko. 
- Sory, nie mam nastroju do żartów. - wymijam go i idę przed siebie. 
Szybko jednak mnie dogania i wyprzedza, tym samym zatrzymuje mnie. 
- Nie rozumiesz co znaczy "nie mam nastroju"?! - pytam oschle i po raz kolejny próbuję go wyminąć, ale uniemożliwia mi to, zaciskając swoje palce na moim nadgarstku. - Czego chcesz?! - krzyczę odwracając się do niego. 
Nic nie odpowiada. Po prostu podchodzi do mnie i mocno mnie przytula. Na początku stoję cała spięta, sparaliżowana jego gestem. Ale po chwili, kiedy do moich nozdrzy dostaje się jego zapach, moje ciało się rozluźnia, a ręce same obejmują jego szyję. 
Po chwili jednak dociera do mnie co robię i odpycham go. 
- Przestań. 
- Nic nie robię! - protestuje, ale ja wiem swoje. 
- Próbujesz mnie uwieść! - zarzucam mu. 
- I co? Udaje mi się? - pyta, a ja prycham i odwracam się. 
- Kutas. - mruczę na odchodnym, na tyle głośno by to usłyszał. 
Gdy znajduję się już na terenie lewego skrzydła szkoły, ruszam do mojej szafki, znajdującej się po prawej stronie od wejścia. Mijam kilkadziesiąt metalowych "puszek", pomalowanych na miliony fantastycznych kolorów i zatrzymuję się przy tej z numerem 77. Otwieram ją za pomocą kodu, a kiedy jej drzwi się otwierają, na podłogę spada mała karteczka papieru. 
Zdziwiona i pełna ciekawości sięgam po nią i odwracam do siebie przodem. Na śnieżnobiałym tle, niebieskim długopisem napisane jest:


"Spotkajmy się przed lekcjami na tyłach szkoły. Muszę powiedzieć ci coś ważnego.
Twój:
~Luke. "

Uśmiecham się szeroko i z powrotem zamykam szafkę. Spoglądam na zegarek, wiszący nad drzwiami jednej z sal. 7:30 - spokojnie zdążę, bo lekcje zaczynam o 8:00. 
Idę korytarzem, aż docieram do tylnego wyjścia. Prowadzi ono na duże boisko do piłki nożnej oraz na zielone błonia szkoły. Jest tam również mały kącik zrobiony przez uczniów, zwany popularnie "palarnią". To właśnie tam dostrzegam blond czuprynę Luke'a. 
- Nie mogłeś po prostu wysłać sms'a? - pytam na przywitanie, chwilę później całując chłopaka w policzek. 
- Telefon mi się rozładował. - tłumaczy się.
- Ta, jasne. - przewracam oczami, opierając się o ścianę, tuż obok blondyna. - O czym chciałeś mi powiedzieć? - pytam z powagą. 
- Bo... pamiętasz imprezę w zeszłą niedzielę? 
- Niewiele, ale pamiętam. - przyznaję, ze wzruszeniem ramion. 
- Chodzi o to... widziałaś jak całowałem się z Megan, no nie? - pyta nieśmiało, pocierając nerwowo swój kark. 
- Całowałeś się? Ty niemal pożerałeś jej twarz! - śmieję się, ale niestety nie znajduję poparcia ze strony blondyna. 
Patrzę na niego przez chwilę. Jego oczy są dziwnie szare, a nie tak pięknie błękitne jak jeszcze nie dawno. Blond włosy są wywrócone na wszystkie strony i niesfornie opadają mu na czoło. 
- Hej.. co jest? - pytam cichutko, widząc, że chłopak jest śmiertelnie poważny. 
- No bo... ona nic nie pamięta. Nic, kompletnie. - stwierdza smutno. 
- Cholera jasna, nie strasz mnie tak! Jesteś taki poważny, że myślałam, że ktoś umarł! - wyrzucam z siebie, teatralnie łapiąc się za serce. 
- Ja nie żartuję! - żachnął się i wydął wargę. 
- A kto powiedział, że ja żartuję? - podnoszę ręce w geście poddania. - Dobra, to co tak naprawdę się stało? - pytam siadając na ceglanym murku. 
- Ona nic nie pamięta! Rozumiesz? Jak mogła zapomnieć?! - Luke wybuchł, tym samym doprowadzając moje uszy do cholernego bólu. 
- Dobrze, już dobrze. Ale to przecież normalne, nie? Po prostu była pijana i tyle. Szczerze mówiąc to ja też niewiele pamiętam. - przyznaję, wzruszając ramionami. 
- I naprawdę sądzisz, że to nic złego? - pyta, marszcząc brwi. 
- Tak, nie przejmuj się. - klepię go po ramieniu. - Choć już, bo zaraz zaczynamy hiszpański. - przypominam mu i łapię jego dłoń. - Nie smuć się już! No choć!
- Uparta zołza... - wzdycha blondyn, a ja śmiejąc się ruszam przed nim do szkoły. 
Wchodzimy z powrotem do szkoły. Rozdzielamy się, by każde znalazło swoja szafkę, a kiedy mam już wszystkie potrzebne książki, ruszam w stronę sali 32. 
Kiedy do niej wchodzę, większość miejsc jest już zajęte. Siadam w ostatniej ławce i czekam na dzwonek, wypakowując wszystkie potrzebne mi rzeczy. 
Lekcja mija mi bardzo szybko, mimo tego iż dwa razy zostałam wywołana do odpowiedzi, ponieważ nie mogłam się na niczym skupić. 
Od początku roku szkolnego, czyli od 1 września, w naszej szkole funkcjonuje nowy system nauczania, podobny do tego, który prowadzony jest w Stanach. Mam na myśli to, że na lekcje nie chodzimy  klasami, tylko jesteśmy pomieszani. Fakt, trudno się do tego przyzwyczaić, ale nie jest źle. Chodzi po prostu o to, że na przykład dziewczyna z 1b, Emilia White może mieć lekcje zarówno ze swoją przyjaciółką z klasy, Sue McMilian jak i może mieć lekcje na przykład ze swoim chłopakiem z 3c, Alvin'nem Joule. Wiem, trochę pokręcone. 
W każdym razie na lekcji nie mogłam skupić się dlatego, że hiszpański mieliśmy z klasą Louisa. Problem w tym, że chłopak nawet na mnie nie spojrzał, nie zwracał na mnie uwagi, choć siedział dokładnie przede mną. Nie wiem, czy to w porządku, ale bolało mnie to, że Tomlinson dał sobie ze mną spokój. Po prostu byłam przekonana, że choć trochę mu na mnie zależy. Ale ja tego tak nie zostawię...
___________________________
#2

4 komentarze:

  1. Louis to świnia!!! Jak może tak po prostu ignorować Gabi????? Mam nadzieję, że niedługo się pogodzą bo to nie jest to samo jak są pokłóceni :( ale rozdział wyszedł genialnie :* a Luke i Megan.... myślę, że do siebie pasują i pomimo tego, że ona nic nie pamięta to i tak im się uda :) to do następnego <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och spokojnie, myślę, że Gabi nie wytrzyma długo bez swojego księcia :)
      A skoro mowa o Luke`u i Megan.. Ech, postaram się jak mogę, ale nie jestem jeszcze do końca pewna, czy to właściwa droga dla tych dwojga...
      Bardzo dziękuję ci za twoją opinię i za to, że chce ci się czytać moje wypociny :* To wiele dla mnie znaczy ♥

      Usuń

Obserwatorzy