środa, 30 września 2015

Rozdział 6. - Czekoladowy Shotgun.

Następnego dnia rano obudził mnie mój telefon, który dał o sobie znać około ósmej rano. 
- Halo? - odbieram nawet nie patrząc na nadawcę połączenia. 
- Gabi? Obudziłam cię? - słyszę damski głos po drugiej stronie, w którym natychmiast rozpoznałam Victorię. 
- Co jest? - pytam lekko oschłym tonem. 
Nadal bowiem pamiętałam jak blondynka potraktowała mnie w piątek. 
- Bo ja... chciałam przeprosić. - odparła lekko niepewnym tonem. 
- No co ty nie powiesz? - nie dało się nie wyczuć sarkazmu w moim pytaniu. 
- Trochę mnie poniosło, tak jakby. 
- Tak jakby? - powtarzam z niedowierzaniem. 
- No dobra, bardzo mnie poniosło. - przyznaje. 
- To nie jest rozmowa na telefon. - zauważam. 
Gramolę się z łóżka i staję przed lustrem w łazience. 
- Za pół godziny na placu zabaw? - proponuję, a kiedy blondynka bez wahania się zgadza rozłączam się. 
Szybko przemywam twarz mydłem i nakładam na nią krem nawilżający. Maluję sobie rzęsy tuszem oraz robię krótkie kreski eyelinerem. Na usta kładę brzoskwiniowy błyszczyk, po czym wychodzę z łazienki i wybieram sobie ubrania na dziś. 


Szybko się w nie przebieram i chwytając swój telefon schodzę na parter, gdzie już czekają na mnie rodzice i Katie. 
- Dzień dobry. - witam się z nimi i biorąc jedno jabłko w dłoń idę do salonu. 
Zakładam biały płaszcz w kwiaty i wychodzę na zimne powietrze. Powiew lodowatego wiatru uderza we mnie kiedy tylko znajduję się na zewnątrz.  Nie pada deszcz i ogólnie chmury nie są zbyt szare i deszczowe, ale jest zimno jak cholera!
Pięć minut później siadam na jednej z dwóch huśtawek na zaniedbanym placu zabaw. Obok mnie, na drugiej huśtawce siedzi Victoria.
- Cześć. - wita się, ale ja specjalnie się nie odzywam.
Tak naprawdę to nie jestem na nią jakoś super zła. Fakt, zdenerwowało mnie to jak mnie potraktowała, ale nie jestem obrażalska. Po prostu chcę dać jej nauczkę. 
- Oh, Gabs! Proszę cię, daj już spokój! Przecież wiesz, że ja nigdy... to znaczy, że nie jestem z reguły taka! - ze zdenerwowania plącze jej się język. 
Chyba naprawdę jej zależy. 
Nadal milczę i naprawdę wiele mnie teraz kosztuje to, żeby nie wybuchnąć śmiechem. 
- Wybaczysz mi? - pyta z niecierpliwością. 
- Nie wiem... - wzdycham zakładając nogę na nogę i lekko się bujając. 
- Co mam zrobić?! Przeprosić? Okej! - krzyczy desperacko. 
W tamtej chwili naprawdę zaczynam się jej przyglądać, bo rzadkością jest, aby Victoria Tress kogokolwiek za cokolwiek przepraszała. 
- No więc... Prze-rpa... Fuck! Jeszcze raz... Przep-ra...
Nie wytrzymałam już dłużej i ryknęłam takim śmiechem, że omal nie spadłam z huśtawki. Przez chwilę Vicky siedziała zaskoczona i kompletnie nie wiedziała co się dzieje. Ale kiedy dotarło do niej, że właśnie się z niej śmieję, zrobiła kwaśną minę. 
- To nie było śmieszne! - poskarżyła się i tupnęła nogą jak na prawdziwą rozpieszczoną damulkę przystało. 
- Owszem, było. - potwierdziłam ocierając łzy, które niespodziewanie popłynęły po moich policzkach. 
- Jesteś okropna.. - wzdycha blondynka, tym razem szeroko się uśmiechając. 
- Uwielbiasz to. - stwierdzam, odwzajemniając jej uśmiech. 
- Więc między nami już... wszystko w porządku? - pyta dla pewności. 
Potrząsam wesoło głową, wyglądając przy tym jak kompletny kretyn. 
- Ale musisz mi powiedzieć, dlaczego wtedy taka byłaś. - ostrzegam, mierząc w nią palcem. 
- To nic... - spuszcza głowę. - Po prostu pokłóciłam się z Zaynem. 
- To coś poważnego? - pytam z niepokojem, bo widzę, że blondynka posmutniała. 
- Głupia sprzeczka. - zapewnia machając rękoma. - Ostatnio ktoś znalazł martwe ciało wyssane z krwi, nad rzeką. Byłam wtedy w okolicy, Zayn mnie podejrzewał. - wyjaśniła. 
- To faktycznie byłaś ty? 
- Nie! - odpowiada z przekonaniem. 
- Spokojnie, tylko się upewniam. - mówię z lekkim uśmiechem i wysoko podniesionymi rękoma, na znak obrony. 
Na chwilę zapada cisza, po której ona odzywa się niepewnym głosem. 
- Słyszałam, że.. ty i Louis już się nie przyjaźnicie.
- Tak, chyba... nie byliśmy dobrze dobrani. - stwierdzam z przekąsem. 
- Opowiesz mi? - pyta, a ja lekko się uśmiecham, ponieważ wczoraj dokładnie to samo pytanie padło z ust Luke'a. 
- Cóż... - zaczynam, tak samo jak wczoraj, gdy rozmawiałam z blondynem. 
Poszłyśmy do pobliskiego parku, gdzie biegało mnóstwo dzieciaków. Kupiłyśmy sobie po gorącej czekoladzie w jednej z małych budek i ruszyłyśmy jedną z wielu ścieżek. 
- Wtedy upadłam na podłogę, bo ktoś mnie popchał. W tamtym momencie spojrzałam na niego i... tak jakby wszystko się skończyło. - wzruszyłam ramionami i szybko wytarłam pojedynczą łzę, która już cisnęła mi się do oczu. 
- Oh, Gabs... - westchnęła Vic' ze współczuciem. 
Ostrożnie przełożyła rękę z papierowym kubkiem pełnym gorącej czekolady nad moim ramieniem i mocno mnie objęła. 
- Tak mi przykro... Ale przecież mogłaś się tego spodziewać. - zauważyła blondynka ruszając w dalszą drogę. 
- Co masz na myśli? - pytam ruszając za nią, nadal objęta jej ramieniem. 
- To, że Louis Tomlinson zawsze taki był, nie pamiętasz? - przypomina mi.
- Taki, znaczy jaki? 
- Arogancki, egoistyczny i nieprzewidywalny. Rzekłabym nawet - niebezpieczny. - wyliczała na palcach. 
Ja tylko westchnęłam głęboko wypijając ostatniego łyka mojej czekolady. 
- Muszę wracać do domu, nawet nie powiedziałam moim rodzicom, że wychodzę. - przypomniałam sobie. 
- Dobrze, idź. Do zobaczenia jutro w szkole. - pożegnała się i pocałowała mój policzek. 
Wróciłam do domu w mniej niż piętnaście minut i jak się okazało, dom był zupełnie pusty. 
Kiedy weszłam do kuchni po drodze zdejmując mój płaszcz spostrzegłam kartkę pozostawioną na blacie kuchennej wysepki. 


"Wzięliśmy Katie ze sobą do Bradford.
Cała niedziela jest twoja, na stole powinny być pieniądze.
Kochamy cię, 
Mama i tata."

Spojrzałam po raz kolejny na blat stolika i spostrzegłam pięćdziesiąt funtów pozostawione specjalnie dla mnie. 
Wiedziałam, że jeśli któryś ze znajomych nie zadzwoni i nie zaproponuje mi czegoś co moglibyśmy dzisiaj zrobić, będę siedzieć w domu zupełnie sama. Wyjęłam z szafki chipsy, ale w porę się ogarnęłam przypominając sobie to jak bardzo jestem gruba. Schowałam je z powrotem do szafki i poszłam do salonu gdzie przez kolejne trzy godziny oglądałam jakieś bezsensowne teleturnieje. Gdy o 15:32 usłyszałam dzwonek mojego telefonu byłam niemal wniebowzięta, bo miałam wreszcie pretekst żeby się odezwać. 
- Halo? - odbieram połączenie nie patrząc na jego nadawcę. 
- Co powiesz na imprezę o 19:00? - słyszę głos Luke'a przekrzykującego jakieś krzyki. 
- Jest niedziela, jutro do szkoły, a ty mówisz o imprezie? - przypominam mu, ale on wydaje się być wcale nie wzruszony moją uwagą. 
- Pieprzyć szkołę! No nie daj się prosić! - nalega, a ja przewracam oczami. 
Rozważam wszystkie za i przeciw, ale zanim się zgadzam zadaję kolejne pytanie. 
- Kto będzie? 
- Kilka osób: Vicky, Jake, Zayn, Anna, Megan, ja, Katherine i Louis... chyba. - wylicza. 
Na samym początku chcę odmówić zważając na ostatnie imię na liście, ale postanawiam jednak nie rezygnować z zabawy tylko ze względu na niego.
- Zgoda. Przyjedziesz po mnie? - zapytałam, ponieważ dobrze wiedziałam o braku jakiegokolwiek pozwolenia na prowadzenie auta. 
- Pewnie, bądź gotowa o 18:30, okej? - pyta, a ja potrząsam głową dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, że on mnie przecież nie widzi.
- Spoko, nie ma sprawy. 
- A i jeszcze jedno! Po drodze zabieram również Katherine, Vicky i Zayna. - przypomina sobie. - Dobra, szykuj się kochanie. 
Rozłączam się i odkładam telefon obok na kanapę. Idę na górę, do łazienki gdzie zmywam wcześniejszy makijaż i wchodzę pod prysznic. Siedzę tam około pół godziny, a kiedy wychodzę cała pachnę brzoskwinią. 
Ubieram się w śliczną czarną sukienkę z motywem kwiatów, moją ukochaną skórzaną kurtkę, trampki w kwiaty i czarną beanię z napisem "Avada Kedavra"


Robię sobie śliczne loki i mocniejszy makijaż. Kiedy jestem już gotowa wybija godzina osiemnasta. Postanawiam więc wziąć moją czarną torebkę i wrzucić do niej najpotrzebniejsze rzeczy: telefon, portfel, chusteczki i błyszczyk. 
Czekam na Luke'a jeszcze przez dziesięć minut popijając sok pomarańczowy w kuchni. Gdy słyszę trąbienie spoglądam za okno i widzę czarnego Benteya zapewne należącego do Luke'a. Byłam zaskoczona poziomem samochodu jakim wozi się mój przyjaciel, ale postanowiłam tego nie okazywać. W tych czasach w Londynie wożenie się nawet limuzyną było normalne. 
Kiedy wsiadam do auta stwierdziłam, że nie ma w nim jeszcze tylko Victorii. Blondynka dołączyła do nas po kilku minutach narzekając na swoich rodziców. 
Po pół godzinie byliśmy na miejscu, a dokładniej w nocnym klubie Black Dream. Wyglądał naprawdę dobrze i z zewnątrz wydawał się dość spory. 
Po tym jak ochroniarz sprawdził nasze dowody osobiste wpuścił nas do środka przez główne wejście. 
Jaki się wydawał taki był. Wnętrze było dość ekskluzywne. Ściany obłożone były czerwoną skórą, po bokach ustawione były spore loże. Kilkanaście skórzanych, czarnych kanap i duży, półokrągły bar. Oprócz tego oczywiście nie mogło zabraknąć ogromnego parkietu, "sceny" dla DJ'a i schodów prowadzących na pierwsze piętro. Wszędzie migały kolorowe światełka, grała baaardzo głośna muzyka, która niemal biła wewnątrz mnie i wszędzie wokół unosiła się woń alkoholu i potu. 
Usiedliśmy w jednej z wielu loży. Zajęliśmy dziewięć miejsc: po prawej stronie usiedli Zayn, Anna, Louis, Katherine i Megan, a po lewej ja, Luke, Jake i Victoria. 
Trudno było mi nie zwracać uwagi na Louisa, który bezczelnie się na mnie gapił. Nie wyglądał dobrze. Miał podkrążone oczy i poszarzałą skórę, jakby nie spał przez bardzo długi czas. Miałam nawet ochotę zapytać się go, dlaczego tak marnie wygląda, ale szybko odrzuciłam ten pomysł. To już nie jest mój problem. 
- Co chcecie do picia? - zapytał Jake, który wstał, aby zamówić nam drinki. 
- Weź dwie kolejki shot'ów i dziewięć... Może być wódka z colą? - pyta Zayn, na forum grupy. 
Wszyscy zgodnie potrząsnęli głową na znak zgody i pogrążyli się we własnych myślach. Kiedy wrócił Jake, szła za nim kelnerka w - delikatnie mówiąc - dziwkarskiej sukience. Postanowiłam zignorować to jak pochyliła się, żeby oddać nam tacę z napojami, świecąc przy tym swoimi ogromnymi cyckami. 
Każdy chwycił po jednym shocie i czekaliśmy aż ktoś wzniesie toast. 
- Za cholernie dobry wieczór i mały kac jutro rano! - krzyknął Luke, a wszyscy zawtórowali mu śmiechem. 
Szybko opróżniłam zawartość pierwszego kieliszka, czując jak wypala mi gardło. Nie przejmując się tym chwyciłam kolejny kieliszek i opróżniłam jego zawartość. 
Po kolejnych kilku (sześciu) kieliszkach czułam jak alkohol rozlewa się po całym moim ciele. Na szczęście mogłam pochwalić się mocną głową do alkoholu i jeszcze ogarniałam wszystko (jako-tako, ale ogarniałam). 
Postanowiłam, że nie będę siedzieć przez cały wieczór i chwyciłam dłoń Tori. 
- Idziesz potańczyć? - pytam do jej ucha, a ona potrząsa lekko głową. 
Wstajemy od naszego stolika i idziemy prosto na środek parkietu, zdając sobie pełną sprawę z tego, że cała nasza grupa podąża za nami wzrokiem. 
Tańczyłyśmy przez jakieś pięć utworów, czasem ocierając się o siebie w dość lesbijski sposób, ale co mnie to kurwa obchodzi. Dostrzegłam przez mgłę, która znikąd pojawiła się w mojej głowie, że na parkiet przyszli inni z naszej "paczki". Spostrzegłam na przykład, że Megan tańczy gdzieś w kącie z Lukiem, który zaczyna się rozkręcać (czyt. alkohol zaczyna go rozkręcać), albo że Anna idzie na parkiet prowadzona przez Jake'a. Kiedy odwróciłam się z powrotem do Vicky zauważyłam, że niestety została odbita przez Zayna, więc zrezygnowana wróciłam na swoje miejsce. 
W naszej loży zostali tylko Louis i Katherine, którzy rozmawiali. Albo raczej Katherine rozmawiała, bo Louis tylko pił i co chwilę przytakiwał jej, zapewne nawet nie wiedząc co do niego mówiła. Starałam się nie zwracać na nich uwagi, choć uporczywy wzrok Tomlinsona bardzo mi to utrudniał. 
Postanowiłam odejść od nich, bo czułam że zaraz powiem coś czego potem będę żałować, albo kompletnie tego nie pamiętać. 
Czułam się już mocno wstawiona, mimo to skierowałam się w stronę baru. Usiadłam na wysokim stołku barowym i spojrzałam na wysokiego baristę. Miał ciemne włosy ułożone do góry, wyglądał na co najmniej dwadzieścia lat. Jego jasnozielone oczy spojrzały na mnie z pożądaniem od góry do dołu, a jego ręce przyśpieszyły swój ruch na przeźroczystej szklance, którą właśnie czyścił jakąś ścierką. 
- Eee, cześć. Mogę prosić szklankę tequili? - pytam, niezręcznie poprawiając się na krześle. 
- Dla tak pięknej dziewczyny zrobiłbym wszystko. - stwierdza z uwodzicielskim uśmiechem, na który ja nieznacznie odpowiadam. 
Dziwny jakiś. 
Kiedy dostałam swój napój poczułam, że ktoś oplata swoje dłonie na moich biodrach, więc wystraszona szybko się odwróciłam. 
- A to tylko ty. - westchnęłam z ulgą, wpatrując się w czekoladowe oczy Jake'a. 
- A kogo się spodziewałaś? - pyta, lekko nieobecnym tonem. 
- Jesteś pijany? - ignoruję jego wcześniejsze pytanie. 
Pociągnęłam zdrowy łyk i prawie mnie zatkało. 
To jest naprawdę mocne!
Poczułam jak kręci mi się w głowie i widzę wszystko inaczej. Muzyka zrobiła jakoś strasznie głośna, a ludzie zbyt męczący.
- Nie, wstawiony. Więc jeśli zgodzisz się teraz iść ze mną na parkiet, to obiecuję, że to nie zostanie ci zapomniane. - zapewnia mnie, a ja lekko się uśmiecham. 
Nigdy tak naprawdę nie rozmawiałam z Jake'iem dłużej niż dwie minuty. Odkąd go poznałam wiedziałam, że jest typem podrywacza, który myśli, że może mieć każdą bo "jest taki zajebisty".  Nigdy go za to nie lubiłam, ale teraz kiedy alkohol buzował w mojej krwi wydawał się cholernie przystojny. 
- Dobrze, w takim razie wykorzystajmy to, że jutro niczego nie będę pamiętać. - podałam mu swoją dłoń, on delikatnie ją ujął i cmoknął jej wierzch. 
Po raz kolejny weszłam na parkiet leciutko pchana przez dłoń Jake'a, który trzymał ją na moich plecach. Na początku tańczyliśmy ostrożnie, ale potem (kiedy Luke przyniósł meega mocnego drinka) zaczęła się zabawa. Jake zaczął jeździć swoimi dłońmi po moim ciele (oczywiście nie pozwoliłam mu przesadzić), a ja starałam się tańczyć w rytm muzyki. 
- Ładnie pachniesz, księżniczko. - skomentował prosto w moje ucho. 
- Dziękuję, ale... - uśmiechnęłam się na sekundę, ale potem szybko poważnieję. - ...nie nazywaj mnie księżniczką. 
- Dobrze, księżniczko. - przewracam oczami i staję w miejscu kończąc mój taniec. 
- Idę na zewnątrz, muszę pooddychać świeżym powietrzem. - poinformowałam chłopaka i szybko go wyminęłam. 
Czułam, że za mną idzie, ale starałam się nie zwracać na to uwagi. Wyszłam tylnym wyjściem na betonowe, szerokie schodki, które wyprowadzały na dość spory parking. 
Za parkingiem był las, a mnie ciarki przeszły na samą myśl o nim. Jak przez mgłę widziałam ten dzień kiedy po raz pierwszy stanęłam oko w oko z demonem. 
Pamiętacie to?
Niebo było ciemne jak oczy Jake'a (dziwne porównanie) i usypane było milionami pięknych, błyszczących gwiazd. 
Na schodkach nie było nikogo oprócz nas, jeśli nie liczyć czarnego kota o wściekle zielonych oczach, który miauczał przy śmietniku. 
Kątem oka spostrzegłam, że Jake wyjmuje z kieszeni swojej bluzy paczkę papierosów. Wyjął jednego i zapalił go mocno się zaciągając. Kiedy wypuścił dym prosto w moją twarz, wciągnęłam go i o dziwo nawet nie poczułam duszenia. 
- Czy to naprawdę smakuje jak czekolada, czy ja już poważnie jestem pijana? - pytam, czując w powietrzu słodki zapach. 
- Tak i... tak. po pierwsze; tak - to smakuje jak czekolada, i po drugie; tak - jesteś pijana. - potwierdza oba pytania, a ja zaczynam się śmiać.
- Oh, głuptasie! Jestem Gabriella, a nie pijana! 
Jake przewrócił oczami po czym jeszcze raz zaciągnął się dymem i jeszcze raz dmuchnął mi nim w twarz. 
- Słyszałam kiedyś, że jeśli ktoś wypuści ci w twarz dym, to znaczy, że chce cię pieprzyć. - skomentowałam zaciągając się czekoladowym smakiem.
- Yap, prawdopodobnie słyszałaś to od bardzo doświadczonego człowieka. - kiwnął głową. 
- Mogę spróbować? - pytam, wskazując kiwnięciem głową na zapaloną fajkę. 
Nie wiem czy byłam aż tak pijana, czy po prostu dawno nie czułam tego smaku. 
Tak, dobrze słyszycie! Gabriella Black paliła papierosy, a jeśli mam już wyznawać prawdę to powiem, że nie tylko papierosy. 
- Paliłaś już kiedyś? - pyta z uniesionymi brwiami. 
Całkiem zabawnie teraz wygląda. 
- Black Devil*, moje ulubione: Finest Flavour i Cherry Flavour. Ale zdecydowanie wolę czekoladowe. - uśmiecham się. - To co; mogę? 
- Proszę, księżniczko. - podaje mi fajkę. 
- Nie nazywaj mnie tak. - ostrzegam go, ale on tylko prycha.
Zaciągnęłam się papierosem i wstrzymałam oddech. Poczułam jak ostre uczucie rozeszło mi się po płucach, a w ustach został mocny, słodki, czekoladowy smak. 
Podchodzę blisko do Jake'a, tak że stykamy się klatkami piersiowymi. Powoli wypuszczam dym prosto w niego, a on łapie go do swojej buzi, po czym wypuszcza ponad moim ramieniem. 
- Shotgun. - szepczę do jego ucha i mocno go odpycham. - Nie wiedziałam, że można to robić z papierosami. 
- Ja też nie. - przyznał ze wzruszeniem ramion. - To co? Idziemy na górę, znaleźć sobie pokój?
- Pieprz się. - protestuję i gaszę końcówkę papierosa. 
- Siebie? Nie, dziękuję. Ale jeśli będziesz tak miła... 
- Ani mi się śni. 
Nie byłam jeszcze aż tak pijana, żeby iść z nim do łóżka. Bez jaj, przecież nie dałam mu się przez tak długi czas i on myśli, że zmieniłam zdanie podczas jednej imprezy? 
Co za kretyn...
Wróciliśmy do środka. W porównaniu z lodowatym powietrzem na dworze, w środku był cholerny zaduch. Poważnie, nie dało się swobodnie oddychać. 
Pamiętam, że znaleźliśmy większość naszej paczki w loży, gdzie popijali kolejne drinki. Katherine wyrwała jakiegoś kolesia i teraz tańczyła z nim gdzieś w tym tłumie, podobnie jak Luke i Megan, którzy również wywijali na parkiecie splatając swoje usta co kilka sekund. 
Zrobiło mi się miło, widząc, że Luke świetnie się bawi, a do tego z Megan. 
Szkoda, że ja i Louis... 
STOP! Ani słowa więcej!
Dalej pamiętam już coraz słabiej. Kilka shotów, taniec z kilkoma chłopakami, Anną i Vicky, a potem wszystko jest jedną, wielką plamą. 

*Black Devil - papierosy o różnych smakach. Wymienione w rozdziale: Finest Flavour - o smaku czekoladowym i Cherry Flavour - wiśniowe
____________________________
Szósteczka! 
I jak? Może być?
Dajcie znać w komentarzach :)

Czerwona liczba na końcu każdego rozdziału będzie oznaczać ile komentarzy musicie wbić, aby ukazał się kolejny rozdział. 
#3

3 komentarze:

Obserwatorzy