To co się stało kompletnie wytrąciło mnie z równowagi. Przez następne godziny, które zbliżały nas do wyjazdu rodziców z kraju. Dobrze wiedziałam, że kiedyś nastąpi dzień, w którym będę musiała zamieszkać sama, albo ewentualnie z moją nowo założoną rodziną. Nie posiadałam nawet chłopaka, a co dopiero własnej rodziny, ale to nie zmieniło faktu, że jednak będę mieszkać SAMA.
W piątek rano, kiedy wchodziłam do szkoły uśmiech nie schodził z mojej twarzy. W końcu bowiem udało mi się przekonać rodziców do pozostania w Londynie, choć nie do końca z takim skutkiem jakiego oczekiwałam. Z mojego założenia wychodziło, że zostaniemy w Londynie.... a nie zostanę. Tak czy siak, nic tego dnia nie mogło zepsuć mi humoru.
Wolnym i wesołym krokiem zbliżałam się do mojej szafki, w której pozostawiłam wszystkie zbędne książki i zabrałam ze sobą chemię oraz matematykę. Kiedy byłam już zwarta i gotowa na męczący dzień w ławce szkolnej, udałam się pod salę numer 254, czyli salę języków obcych, zaczynając dzisiejszy dzień od francuskiego.
Nauczyciel tego przedmiotu w istocie był Francuzem ze strony ojca, oraz Brytyjczykiem ze strony matki. Mieszkał w Londynie od ponad piętnastu lat (jak mogłam wywnioskować z jego długiego monologu, który wygłaszał na swój temat każdego 1 września, w nowym roku szkolnym) i mieszkał sam, owdowiały i bezdzietny.
Kiedy weszłam do klasy wszystkie miejsca były już zajęte, zważywszy na to, że ponad pięć minut temu zadzwonił dzwonek. Jedyne wolne miejsce znajdowało się obok Jake'a, który uśmiechał się do mnie cwaniacko, dobrze wiedząc, że albo usiądę z nim, albo wyląduje za drzwiami.
Co ja to mówiłam? "Nic tego dnia nie mogło zepsuć mi humoru"?
- Witam pannę Black! Jak czujesz się z faktem, że masz zaszczyt siedzieć z najprzystojniejszym, najzabawniejszym i najmądrzejszym chłopakiem w tej budzie? - pyta na przywitanie, a jego czekoladowe oczy lustrują mnie uważnym wzrokiem od góry do dołu, bezczelnie zatrzymując się na "niektórych" częściach ciała.
- Mam być szczera? Rzygać mi się chcę na samą myśl o tym. Ale chyba nie mam wyjścia. - wzdycham przeciągle, na znak mojego marnego losu i siadam na krześle po zewnętrznej stronie ławki.
Jake nie zdąża nawet otworzyć ust, aby odgryźć mi się jakąś ciętą ripostą, bo do klasy wchodzi zaspany profesor Pierre, w swoim dziwacznym swetrze w kratkę i kubkiem kawy w drugiej.
- Nawet nie myślcie o wypakowywaniu książek, zostawcie swoje rzeczy i ustawcie się przy wyjściu. Pani dyrektor kazała stawić się wszystkim uczniom na sali gimnastycznej w związku ze zmianą planu waszych zajęć oraz jakąś niespodzianką, bla, bla, blaaa...
Każdy z nas bez żadnego "ale" podniósł swoje cztery litery z krzesła i ruszył w stronę drzwi. Po drodze złapałam Victorię i mocno ja do siebie przytuliłam, na przywitanie. Nikt z moich znajomych nie wiedział jeszcze o mojej "nie wyprowadzce" i na razie miało tak pozostać. Nie pytajcie czemu.
Kiedy udało nam się w jednym kawałku dotrzeć na salę gimnastyczną ustawiliśmy się pod ścianą i czekaliśmy cierpliwie na ogłoszenie informacji.
Po kilku minutach na środek sali wyszła dyrka i zaczęła mówić.
- Dziękuję wam, oraz nauczycielom za stawienie się na dzisiejszym spotkaniu. Otóż... jest to bardzo nieoficjalny apel, w którym chciałabym wam przedstawić dwóch nowych nauczycieli, którzy będą was uczyć nowych przedmiotów. - mówiła swoim znudzonym i nieco skrzeczącym głosem.
Teraz każdy uczeń mocno wyciągnął głowę do góry żeby zobaczyć cokolwiek ponad swoimi koleżankami i kolegami.
Obok dyrektorki stało dwóch wysokich mężczyzn. Pierwszy z nich o ciemnobrązowych włosach i dość mocnym zaroście o tej samej barwie, stał z założonymi rękoma i szeroko się do nas uśmiechał. Był ubrany w jasną koszulkę, jasnoszarą marynarkę, ciemne dżinsy i białe adidasy. Jego oczy (przynajmniej z tego co mogłam zobaczyć z tej odległości) miały jasny, zielony kolor. Wydawał się być miły i był naprawdę...
- Ale przystojny! - pisnęła Tori prost do mojego ucha, na co ja cicho zachichotałam.
Ja i Vicky nie byłyśmy jedynymi, które zaczęły szeptać o nowo przybyłym.
- Dzień dobry, lub i nie - jak kto woli. - Przywitał, ale widząc posępne miny, niektórych uczniów, zmienił nieco typ powitania. - Nazywam się George Smith, mam trzydzieści trzy lata i mam zaszczyt zacząć nauczanie w waszej szkole. Będę uczył was... uwaga, Wychowania Seksualnego. - jego głos był typowo męski, ale jego barwa była dość miękka i przez to jeszcze bardziej wydawał się miły.
Kiedy do naszych uszu dotarła nazwa nowego przedmiotu, każdy chłopak (typowy zboczeniec) zaczął klaskać, gwizdać lub po prostu krzyczeć. My, jak na prawdziwe dziewczęta przystało po prostu siedziałyśmy cicho, choć pewnie i tak połowa z nas na maksa jarało się nowym nauczycielem.
Teraz nasza uwaga przeniosła się na drugiego mężczyznę. Był nieco niższy od Pana Smitha, ale był do niego dość podobny. Również miał ciemne włosy, a wręcz czarne i były one postawione na żel, ku górze. Jego oczy miały odcień ciemnego kakao, a rysy twarzy były nieco wyraźniejsze od tych u Pana James'a.
- Ja natomiast nazywam się Fred White, mam trzydzieści lat i będę uczył was Psychologii. Może wam się to wydawać dziwne i nudne, ale zapewniam was, że wcale takie nie jest. Ja i George jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i na pewno dobrze wykorzystamy was... to znaczy czas, który dostaliśmy na nauczenie was czegoś. - kiedy Pan White "przez pomyłkę" się pomylił przez salę przeszedł cichy szmer, który naśladował przytłumione śmiechy. Każdy jednak dobrze wiedział, że nowy nauczyciel wcale się nie pomylił.
Obaj mężczyźni wydawali się być mili i przyjaźni, zwłaszcza, że oboje uśmiechali się szeroko. Wszyscy uczniowie zaczęli zawzięcie klaskać i gwizdać na cześć nowych nabytków dla tej budy. Pan Smith uniósł dłonie w górę dając znak, abyśmy skończyli, ale żaden uczeń nie posłuchał.
Na pierwszy plan znów wkroczyła dyrektorka, kiedy Pan Smith i Pan White usunęli się na bok, a wiwaty natychmiast ucichły, co nie uszło czujnej uwadze kobiety. Wzrok miała zaspany i jakby nieobecny, a jej twarz przypomniała starego mopsa.
- To jeszcze nie wszystko. Pan Smith oraz Pan White wyrazili chęć podzielenia się z wami swoją... Yyy, jak to było?A tak! Pozytywną stroną... czy jakoś tak. - machnęła dłonią jakby próbowała odgonić muchę i zrobiła przy tym taką minę, że wywołała kolejną salwę śmiechu na sali. - W każdym razie! Panowie poprosili mnie o pozwolenie na urządzenie Balu Jesiennego!
W tym momencie cała sala wybuchła takim gwarem, że sama jedna dyrektorka nie potrafiła uspokoić uczniów. Próbowała machać rękoma, krzyczeć, a nawet tupać nogami, ale nic nie pomogło. Wszyscy byli mega podjarani całym tym Balem.
Mam być szczera? W dupie miałam ten cały Bal. Przypominał mi trochę o tych imprezkach z przedszkola, albo podstawówki, kiedy trzeba było się za kogoś przebierać, a ja zawsze (uwaga! Zaskoczenie... albo i nie.) przebierałam się za czarodziejkę. Mimo to doceniałam pomysł nowych nauczycieli. Widać, że chcieli zdobyć uznanie i zaufanie uczniów.
- Już! Uspokójcie się! - krzyczała błagalnie dyrektorka, a ja Vicky miałyśmy w tym momencie niezły zaciesz.
W końcu na środek sali wyszedł Pan Smith i gwizdnął tak głośno, że zapiszczało mi w uchu. Wszyscy natychmiast ucichli i zaczęli z uwagą słuchać.
- Bal odbędzie się za dwa tygodnie, dokładnie 31 października w Halloween! Każdy ma przyjść obowiązkowo z parą, a bilety wchodzą do sprzedaży od dzisiaj po trzy funty jeden! - zakończył swoją wypowiedź lekkim skinieniem głowy i przejechał spojrzeniem po całej sali.
Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały po plecach przebiegł mi dziwny dreszcz, a jego oczy dziwnie zabłyszczały. Wstrzymał kontakt wzrokowy przez dosłownie pięć sekund, a ja czułam się jakby coś paliło mnie od środka. Nie mogłam oderwać wzroku... Dlaczego?
Kilka minut później wszyscy stali już przed salą gimnastyczną rozchodząc się z powrotem do klas. Bolała mnie głowa, bardzo otępiając. Postanowiłam udać się do łazienki, więc poinformowałam o tym blondynkę i po zapewnieniu jej, że dam sobie radę sama, ruszyłam w stronę damskich toalet.
Przez całą drogę, za każdym razem kiedy postawiłam kolejny krok, w głowie czułam dziwny, pulsujący ból. Trzymałam się jedną ręką za głowę, jakby to coś miało pomóc, ale nie - nie pomogło.
Moje szybkie wędrówki po korytarzach i tępe spojrzenie w podłogę skończyło się oczywiście twardym upadkiem na podłodze, po zderzeniu z czymś dużym i równie twardym jak podłoga. A tym czymś, albo raczej kimś był nie kto inny jak Pan Fred White.
Podniosłam na niego swój skołowany wzrok, sycząc przy tym z bólu i rozpaczliwie łapiąc się za głowę.
- Ojejku, przepraszam. Naprawdę nie chciałam. - zaczęłam się kulawo tłumaczyć.
Normalnie to pewnie bym się wydarła na tego gościa, ale zważając na to, że - po pierwsze: był nowym nauczycielem, po drugie: to ja na niego wpadłam, po trzecie: wydawał się naprawdę miły, a ja nie chciałam być jego wrogiem.
- Nic się nie stało, nie martw się. - zapewnia mnie i lekko się uśmiecha.
Wyciąga dłoń w moją stronę, a ja nieufnie patrzę w jej stronę. Nie wiem dlaczego. Po prostu... to jak patrzył na mnie Pan Smith, jak boli mnie głowa. Nie wierzę, że to był przypadek. Głowa zaczęła boleć mnie akurat, kiedy przestał na mnie patrzeć. Nie wierzę w przypadki... nie po tym wszystkim co przeżyłam.
Jak naiwna dziewczyna wyciągnięta prosto z horroru podaję swoją dłoń nauczycielowi, który lekko ją zaciska i podrywa do góry. To nie jest jednak zwykły dotyk... tak jak myślałam.
Kiedy tylko jego dłoń dotyka mojej skóry, czuję jak ból rozrywa mi rękę. Jakby promień prądu rozszedł się od palców dłoni, aż po koniec ramienia. Parzy mnie jakby Fred White zrobiony był z żywego ognia.
Szybko zabieram dłoń w tył i głośno krzyczę. Zaczynam machać dłonią, aby choć trochę ochłodzić jej temperaturę. Kiedy w miarę się opanowuję patrzę z podłogi wprost w ciemne oczy White'a.
- Kim ty jesteś?! - pytam, a mój głos zaczyna dziwnie drżeć.
Nie wpadaj w panikę...
White patrzy na mnie na wpół zdziwiony, a na wpół... wystraszony?
Nie daję mu nawet szansy by odpowiedział, po prostu wstaję i jak najszybciej mogę wybiegam ze szkoły. Kiedy wypadam na świeże powietrze, jedyne co udaje mi się zauważyć to to, że z nieba leje się zimny jak cholera deszcz, a ja mam na sobie jedynie dżinsową kurtkę z rękawami trzy-czwarte. W mniej niż pięć sekund jestem przemoczona do suchej nitki i jedyne co mi pozostaje to wrócić do domu. Nie mogłam ryzykować ponownym spotkaniem z którymś z "Nienormalnych Przyjaciół". Są zbyt... nienormalni.
O co tutaj chodzi? Dlaczego tak na mnie działają? Kim (albo czym) są?!
Spanikowana wyjęłam z kieszeni spodni telefon i szybko wystukałam wiadomość, którą wysłałam jednocześnie do pięciu osób.
Victoria, Tommo, Malik, Luke, Jake:
"Jestem przed szkołą.
Czekam, coś się dzieje.
Pospieszcie się xx."
Objęłam się ramionami i wyplułam z ust nadmiar wody, która zdążyła mi tam napłynąć. Czekałam około dziesięciu minut, podczas których zdążyłam się uspokoić i zacząć racjonalnie myśleć. Wypadli ze szkoły jak pocisk z armaty i zaczęli nerwowo się rozglądać. Vicky dość dziwnie wyglądała pośród nich jako jedyna dziewczyna, ale mało mnie to obchodziło w tamtej chwili. Kiedy mnie zauważyli, pierwsi podbiegli Luke i Vicky oraz Louis depczący im po piętach. Jake i Malik zostali w tyle i najwidoczniej nas kryli, gdyby ze szkoły wyszedł jakiś nauczyciel.
- Co się stało? - zapytał Luke z troską w głosie i mocno objął mnie ramieniem.
Oni także zdążyli już zmoknąć po ulewa nawet na chwilę się nie zatrzymała.
- Ci nowi... Smith i White, są... dziwni. - zaczynam tłumaczyć szczękając przy tym zębami.
- Dziwni? - powtarza Vic', a ja kiwam głową.
- Smith... spojrzał na mnie... rozbolała mnie głowa, nie mogłam tego znieść. - wyjaśniłam, nie mogąc dłużej opanować drżenia ciała. - A ten... White, on... dotknął mnie i...
- Dotknął cię? - powtórzył z szorstkością Louis.
Spojrzałam na niego niepewnie. W jego oczach szalała złość i troska. Wszystko mieszało się ze sobą, a ja nie miałam siły by czytać z jego tęczówek.
- Tak, ale... nie w takim sensie. Próbował mi pomóc wstać, ale on... parzył mnie. Jakby był ogniem.
Wszyscy patrzyli na mnie w ciszy. Krople zimnego deszczu tłukły o dach budynku, a ja siedziałam skulona na niskim murku, nadal obejmowana przez silne ramię Luke'a. Łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu, ale nawet przez chwilę nie dałam i spłynąć.
Musisz być silna, pamiętasz?
- Gdzie cię dotknął? - pyta Zayn, który podchodzi do mnie szybko.
- Tutaj. - mówię i odsłaniam przedramię, za które do tej pory ściskałam się drugą ręką.
W miejscu między nadgarstkiem a łokciem skóra jest wypalona. Tak jakby ktoś przejechał po niej rozpalonym żelazem. Miało jaskrawo-czerwony kolor, a skóra w tym miejscu była dziwnie... spalona.
Zszokowana lekko dotykam dziwnej rany, ale szybko cofam rękę, bo pod naciskiem skóra boli jeszcze bardziej.
- Co to jest? - pytam drżącym głosem i przenoszę spojrzenie na moich przyjaciół.
Wszyscy mają dziwne miny. Zupełnie tak jakby dobrze wiedzieli co to oznacza.
- Nic dobrego. - wyjaśnia Louis i siada obok mnie. - Najwyraźniej Smith i White nie są tym za kogo się podają. Musimy ich obserwować, ale ani słowa o naszych podejrzeniach. Być może są mylne. A ty - zwrócił się do mnie, a jego głos był twardy, nie znoszący sprzeciwu. - uważaj na nich szczególnie.
Cały Louis. Przejął dowództwo zanim jeszcze zdążyłam coś powiedzieć. Wszyscy zabójcy skinęli głowami, a ich twarze były jednocześnie skupione jak i rozdrażnione.
Co ja to mówiłam?
Nic tego dnia nie mogło popsuć mi humoru, tak?
Każdy z nas bez żadnego "ale" podniósł swoje cztery litery z krzesła i ruszył w stronę drzwi. Po drodze złapałam Victorię i mocno ja do siebie przytuliłam, na przywitanie. Nikt z moich znajomych nie wiedział jeszcze o mojej "nie wyprowadzce" i na razie miało tak pozostać. Nie pytajcie czemu.
Kiedy udało nam się w jednym kawałku dotrzeć na salę gimnastyczną ustawiliśmy się pod ścianą i czekaliśmy cierpliwie na ogłoszenie informacji.
Po kilku minutach na środek sali wyszła dyrka i zaczęła mówić.
- Dziękuję wam, oraz nauczycielom za stawienie się na dzisiejszym spotkaniu. Otóż... jest to bardzo nieoficjalny apel, w którym chciałabym wam przedstawić dwóch nowych nauczycieli, którzy będą was uczyć nowych przedmiotów. - mówiła swoim znudzonym i nieco skrzeczącym głosem.
Teraz każdy uczeń mocno wyciągnął głowę do góry żeby zobaczyć cokolwiek ponad swoimi koleżankami i kolegami.
Obok dyrektorki stało dwóch wysokich mężczyzn. Pierwszy z nich o ciemnobrązowych włosach i dość mocnym zaroście o tej samej barwie, stał z założonymi rękoma i szeroko się do nas uśmiechał. Był ubrany w jasną koszulkę, jasnoszarą marynarkę, ciemne dżinsy i białe adidasy. Jego oczy (przynajmniej z tego co mogłam zobaczyć z tej odległości) miały jasny, zielony kolor. Wydawał się być miły i był naprawdę...
- Ale przystojny! - pisnęła Tori prost do mojego ucha, na co ja cicho zachichotałam.
Ja i Vicky nie byłyśmy jedynymi, które zaczęły szeptać o nowo przybyłym.
- Dzień dobry, lub i nie - jak kto woli. - Przywitał, ale widząc posępne miny, niektórych uczniów, zmienił nieco typ powitania. - Nazywam się George Smith, mam trzydzieści trzy lata i mam zaszczyt zacząć nauczanie w waszej szkole. Będę uczył was... uwaga, Wychowania Seksualnego. - jego głos był typowo męski, ale jego barwa była dość miękka i przez to jeszcze bardziej wydawał się miły.
Kiedy do naszych uszu dotarła nazwa nowego przedmiotu, każdy chłopak (typowy zboczeniec) zaczął klaskać, gwizdać lub po prostu krzyczeć. My, jak na prawdziwe dziewczęta przystało po prostu siedziałyśmy cicho, choć pewnie i tak połowa z nas na maksa jarało się nowym nauczycielem.
Teraz nasza uwaga przeniosła się na drugiego mężczyznę. Był nieco niższy od Pana Smitha, ale był do niego dość podobny. Również miał ciemne włosy, a wręcz czarne i były one postawione na żel, ku górze. Jego oczy miały odcień ciemnego kakao, a rysy twarzy były nieco wyraźniejsze od tych u Pana James'a.
- Ja natomiast nazywam się Fred White, mam trzydzieści lat i będę uczył was Psychologii. Może wam się to wydawać dziwne i nudne, ale zapewniam was, że wcale takie nie jest. Ja i George jesteśmy dobrymi przyjaciółmi i na pewno dobrze wykorzystamy was... to znaczy czas, który dostaliśmy na nauczenie was czegoś. - kiedy Pan White "przez pomyłkę" się pomylił przez salę przeszedł cichy szmer, który naśladował przytłumione śmiechy. Każdy jednak dobrze wiedział, że nowy nauczyciel wcale się nie pomylił.
Obaj mężczyźni wydawali się być mili i przyjaźni, zwłaszcza, że oboje uśmiechali się szeroko. Wszyscy uczniowie zaczęli zawzięcie klaskać i gwizdać na cześć nowych nabytków dla tej budy. Pan Smith uniósł dłonie w górę dając znak, abyśmy skończyli, ale żaden uczeń nie posłuchał.
Na pierwszy plan znów wkroczyła dyrektorka, kiedy Pan Smith i Pan White usunęli się na bok, a wiwaty natychmiast ucichły, co nie uszło czujnej uwadze kobiety. Wzrok miała zaspany i jakby nieobecny, a jej twarz przypomniała starego mopsa.
- To jeszcze nie wszystko. Pan Smith oraz Pan White wyrazili chęć podzielenia się z wami swoją... Yyy, jak to było?A tak! Pozytywną stroną... czy jakoś tak. - machnęła dłonią jakby próbowała odgonić muchę i zrobiła przy tym taką minę, że wywołała kolejną salwę śmiechu na sali. - W każdym razie! Panowie poprosili mnie o pozwolenie na urządzenie Balu Jesiennego!
W tym momencie cała sala wybuchła takim gwarem, że sama jedna dyrektorka nie potrafiła uspokoić uczniów. Próbowała machać rękoma, krzyczeć, a nawet tupać nogami, ale nic nie pomogło. Wszyscy byli mega podjarani całym tym Balem.
Mam być szczera? W dupie miałam ten cały Bal. Przypominał mi trochę o tych imprezkach z przedszkola, albo podstawówki, kiedy trzeba było się za kogoś przebierać, a ja zawsze (uwaga! Zaskoczenie... albo i nie.) przebierałam się za czarodziejkę. Mimo to doceniałam pomysł nowych nauczycieli. Widać, że chcieli zdobyć uznanie i zaufanie uczniów.
- Już! Uspokójcie się! - krzyczała błagalnie dyrektorka, a ja Vicky miałyśmy w tym momencie niezły zaciesz.
W końcu na środek sali wyszedł Pan Smith i gwizdnął tak głośno, że zapiszczało mi w uchu. Wszyscy natychmiast ucichli i zaczęli z uwagą słuchać.
- Bal odbędzie się za dwa tygodnie, dokładnie 31 października w Halloween! Każdy ma przyjść obowiązkowo z parą, a bilety wchodzą do sprzedaży od dzisiaj po trzy funty jeden! - zakończył swoją wypowiedź lekkim skinieniem głowy i przejechał spojrzeniem po całej sali.
Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały po plecach przebiegł mi dziwny dreszcz, a jego oczy dziwnie zabłyszczały. Wstrzymał kontakt wzrokowy przez dosłownie pięć sekund, a ja czułam się jakby coś paliło mnie od środka. Nie mogłam oderwać wzroku... Dlaczego?
Kilka minut później wszyscy stali już przed salą gimnastyczną rozchodząc się z powrotem do klas. Bolała mnie głowa, bardzo otępiając. Postanowiłam udać się do łazienki, więc poinformowałam o tym blondynkę i po zapewnieniu jej, że dam sobie radę sama, ruszyłam w stronę damskich toalet.
Przez całą drogę, za każdym razem kiedy postawiłam kolejny krok, w głowie czułam dziwny, pulsujący ból. Trzymałam się jedną ręką za głowę, jakby to coś miało pomóc, ale nie - nie pomogło.
Moje szybkie wędrówki po korytarzach i tępe spojrzenie w podłogę skończyło się oczywiście twardym upadkiem na podłodze, po zderzeniu z czymś dużym i równie twardym jak podłoga. A tym czymś, albo raczej kimś był nie kto inny jak Pan Fred White.
Podniosłam na niego swój skołowany wzrok, sycząc przy tym z bólu i rozpaczliwie łapiąc się za głowę.
- Ojejku, przepraszam. Naprawdę nie chciałam. - zaczęłam się kulawo tłumaczyć.
Normalnie to pewnie bym się wydarła na tego gościa, ale zważając na to, że - po pierwsze: był nowym nauczycielem, po drugie: to ja na niego wpadłam, po trzecie: wydawał się naprawdę miły, a ja nie chciałam być jego wrogiem.
- Nic się nie stało, nie martw się. - zapewnia mnie i lekko się uśmiecha.
Wyciąga dłoń w moją stronę, a ja nieufnie patrzę w jej stronę. Nie wiem dlaczego. Po prostu... to jak patrzył na mnie Pan Smith, jak boli mnie głowa. Nie wierzę, że to był przypadek. Głowa zaczęła boleć mnie akurat, kiedy przestał na mnie patrzeć. Nie wierzę w przypadki... nie po tym wszystkim co przeżyłam.
Jak naiwna dziewczyna wyciągnięta prosto z horroru podaję swoją dłoń nauczycielowi, który lekko ją zaciska i podrywa do góry. To nie jest jednak zwykły dotyk... tak jak myślałam.
Kiedy tylko jego dłoń dotyka mojej skóry, czuję jak ból rozrywa mi rękę. Jakby promień prądu rozszedł się od palców dłoni, aż po koniec ramienia. Parzy mnie jakby Fred White zrobiony był z żywego ognia.
Szybko zabieram dłoń w tył i głośno krzyczę. Zaczynam machać dłonią, aby choć trochę ochłodzić jej temperaturę. Kiedy w miarę się opanowuję patrzę z podłogi wprost w ciemne oczy White'a.
- Kim ty jesteś?! - pytam, a mój głos zaczyna dziwnie drżeć.
Nie wpadaj w panikę...
White patrzy na mnie na wpół zdziwiony, a na wpół... wystraszony?
Nie daję mu nawet szansy by odpowiedział, po prostu wstaję i jak najszybciej mogę wybiegam ze szkoły. Kiedy wypadam na świeże powietrze, jedyne co udaje mi się zauważyć to to, że z nieba leje się zimny jak cholera deszcz, a ja mam na sobie jedynie dżinsową kurtkę z rękawami trzy-czwarte. W mniej niż pięć sekund jestem przemoczona do suchej nitki i jedyne co mi pozostaje to wrócić do domu. Nie mogłam ryzykować ponownym spotkaniem z którymś z "Nienormalnych Przyjaciół". Są zbyt... nienormalni.
O co tutaj chodzi? Dlaczego tak na mnie działają? Kim (albo czym) są?!
Spanikowana wyjęłam z kieszeni spodni telefon i szybko wystukałam wiadomość, którą wysłałam jednocześnie do pięciu osób.
Victoria, Tommo, Malik, Luke, Jake:
"Jestem przed szkołą.
Czekam, coś się dzieje.
Pospieszcie się xx."
Objęłam się ramionami i wyplułam z ust nadmiar wody, która zdążyła mi tam napłynąć. Czekałam około dziesięciu minut, podczas których zdążyłam się uspokoić i zacząć racjonalnie myśleć. Wypadli ze szkoły jak pocisk z armaty i zaczęli nerwowo się rozglądać. Vicky dość dziwnie wyglądała pośród nich jako jedyna dziewczyna, ale mało mnie to obchodziło w tamtej chwili. Kiedy mnie zauważyli, pierwsi podbiegli Luke i Vicky oraz Louis depczący im po piętach. Jake i Malik zostali w tyle i najwidoczniej nas kryli, gdyby ze szkoły wyszedł jakiś nauczyciel.
- Co się stało? - zapytał Luke z troską w głosie i mocno objął mnie ramieniem.
Oni także zdążyli już zmoknąć po ulewa nawet na chwilę się nie zatrzymała.
- Ci nowi... Smith i White, są... dziwni. - zaczynam tłumaczyć szczękając przy tym zębami.
- Dziwni? - powtarza Vic', a ja kiwam głową.
- Smith... spojrzał na mnie... rozbolała mnie głowa, nie mogłam tego znieść. - wyjaśniłam, nie mogąc dłużej opanować drżenia ciała. - A ten... White, on... dotknął mnie i...
- Dotknął cię? - powtórzył z szorstkością Louis.
Spojrzałam na niego niepewnie. W jego oczach szalała złość i troska. Wszystko mieszało się ze sobą, a ja nie miałam siły by czytać z jego tęczówek.
- Tak, ale... nie w takim sensie. Próbował mi pomóc wstać, ale on... parzył mnie. Jakby był ogniem.
Wszyscy patrzyli na mnie w ciszy. Krople zimnego deszczu tłukły o dach budynku, a ja siedziałam skulona na niskim murku, nadal obejmowana przez silne ramię Luke'a. Łzy zaczęły cisnąć mi się do oczu, ale nawet przez chwilę nie dałam i spłynąć.
Musisz być silna, pamiętasz?
- Gdzie cię dotknął? - pyta Zayn, który podchodzi do mnie szybko.
- Tutaj. - mówię i odsłaniam przedramię, za które do tej pory ściskałam się drugą ręką.
W miejscu między nadgarstkiem a łokciem skóra jest wypalona. Tak jakby ktoś przejechał po niej rozpalonym żelazem. Miało jaskrawo-czerwony kolor, a skóra w tym miejscu była dziwnie... spalona.
Zszokowana lekko dotykam dziwnej rany, ale szybko cofam rękę, bo pod naciskiem skóra boli jeszcze bardziej.
- Co to jest? - pytam drżącym głosem i przenoszę spojrzenie na moich przyjaciół.
Wszyscy mają dziwne miny. Zupełnie tak jakby dobrze wiedzieli co to oznacza.
- Nic dobrego. - wyjaśnia Louis i siada obok mnie. - Najwyraźniej Smith i White nie są tym za kogo się podają. Musimy ich obserwować, ale ani słowa o naszych podejrzeniach. Być może są mylne. A ty - zwrócił się do mnie, a jego głos był twardy, nie znoszący sprzeciwu. - uważaj na nich szczególnie.
Cały Louis. Przejął dowództwo zanim jeszcze zdążyłam coś powiedzieć. Wszyscy zabójcy skinęli głowami, a ich twarze były jednocześnie skupione jak i rozdrażnione.
Co ja to mówiłam?
Nic tego dnia nie mogło popsuć mi humoru, tak?
_______________________________
Cześć Robaczki!
Przybywam do was z kolejnym super rozdziałem! Czy taki super... no ja nie wiem.
Jakiś tam jest, choć szczerze powiem, że plany miały być trochę inne.
Co o nim sądzicie?
P.s. Wyjeżdżam i nie będzie mnie aż do poniedziałku!
Ciekawe kim oni są!-_-
OdpowiedzUsuńTen rozdział jest naprawde ciekawy
Jaj dobrze że zostaje w Londynie :* :D i tak strasznie ciekawi mnie kim są nowi nauczyciele i czy specjalnie takie przedmioty wybrali żeby jakoś wpłynąć na uczniów? I czy coś zrobili z dyrektorką? Nie mogę się doczekać aż napiszesz kolejny rozdział :) szkoda że nie będzie Cię do poniedziałku :( ale ja na cb czekam xd :* ps. Mam wrażenie że Lou coś czuje do Gabi xd no to życzę weny i do następnego :*
OdpowiedzUsuń