Czas mijał zdecydowanie za szybko. Nim się obejrzałam był już czwartek, a do mojego wyjazdu z Londynu pozostały zaledwie dwa dni. Na nic były moje prośby i błagania, bo rodzice za nic nie chcieli zmienić zdania. Próbowałam wszystkiego, zaczynając na tym "jak ja bardzo kocham swoją szkołę" i przyjaciół, a kończąc aż na głupich bajeczkach o tym, że boję się nowego miasta i kraju. Ale nawet to nie poskutkowało. Twierdzili, że przyjaciół można zastąpić nowymi, a ja nie mam się czego bać, bo postarają się załatwić mi guwernantkę, która będzie uczyła mnie w domu.
Myślałam, że oszaleję! Miałam tak po prostu zostawić osiemnaście lat mojego życia, bo rodzicom tak się podoba?! To chyba jakiś koszmar...
Louis postanowił znowu kompletnie mnie olać, twierdząc, że im mniej czasu będziemy razem spędzać tym szybciej zapomnimy. On naprawdę sądził, że ja tak po prostu chcę zapomnieć?! Przecież to bzdury!
To prawda - miałam plan. Ale był bardzo ryzykowny, poza tym nie byłam do końca pewna czy jestem na niego gotowa. Niczego nie byłam już pewna... Chciałam za wszelką cenę coś zrobić, ale nie mogłam. Byłam w kropce.
Siedziałam na parapecie mojego okna, bez celu błądząc opuszkami swoich palców po ciemnej, gładkiej, zimnej i zaparowanej szybie, rysując na niej jakieś dziwne znaki. Owinięta ciepłym kocem i z kubkiem gorącej herbaty z cytryną, zatopiłam się w myślach, bijąc się z nimi w kolejnej bitwie. Za oknem było ciemno, nie widziałam nic, oprócz jasnych, żółto-białych kul światła, wiszących gdzieś w tej ciemności. Były nimi oczywiście latarnie, które paliły się już od dobrych trzech godzin. Padał deszcz, zimny i uparty. Bębnił w dach mojego domu i w szyby okien, wystukując jakąś dziwną melodię.
Zastanawiałam się nad tym co czeka mnie w Hiszpanii. Już czuję wzrok wszystkich uczniów w nowej szkole zwrócony na mnie, albo wstrętną i okrutną guwernantkę, która będzie siedzieć w moim domu, a może nawet w nim zamieszka. Stracę niemal wszystko. Szkołę, znajomych, Akademię, Luke'a, Vicky... Louisa.
Nie... Muszę coś zrobić.
Ta cała sytuacja coraz bardziej mnie przytłacza. Czasami wydaje mi się, że nie ma już sensu walczyć, przecież i tak przegram. Ale potem przypomina mi się, to wszystko co już przeżyłam, ile zła pokonałam. Dlaczego z tym miałabym sobie nie poradzić?
Zeskoczyłam z wysokiego parapetu. Odstawiłam herbatę na stolik, obok łóżka, a koc rzuciłam na fotel. Postanowiłam po raz... trzydziesty ósmy raz porozmawiać z rodzicami.
Eh, ja to jestem jednak uparta.
Zeszłam na dół, rodzice siedzieli na kanapie w salonie omawiając jakieś sprawy związane ze sprzedażą domu. Odetchnęłam głęboko, uspokajając nerwy. Raz czarodziejce śmierć, no nie?
Chrząknęłam, aby zwrócić na siebie ich uwagę, a oni jak jeden mąż odwrócili się w moją stronę, z zaciekawieniem wpatrując się we mnie.
- Bo ja... Chciałam porozmawiać. - zaczynam dość kulawo.
Nie tak, Gabriella! Musisz być stanowcza!
Okej...
- Nie chcę się wyprowadzać. - stwierdzam kamiennym głosem, który mnie samą zaskakuje, mimo to nie zmieniam swojego tonu.
- Boże, widzisz - nie grzmisz! Ile jeszcze razy to usłyszymy, skarbie? - wyrzuca z siebie mój tata i patrzy na mnie znudzony.
- Ale wy nie rozumiecie! Ja w Londynie mam wszystko! To tutaj jest mój dom! - zaczynam podnosić głos, który nie spokojnie drży.- Nie możecie mi tego zabrać.
Rodzice milczą. Patrzą na siebie niespokojnie, ale po chwili mama wzdycha i zwraca swój wzrok prosto na mnie.
- Możemy.
To boli. Oni w ogóle nie liczą się z moim zdaniem. Mają gdzieś to co czuję, a to boli o wiele bardziej niż cała ta wyprowadzka.
- Zrozum, tak będzie lepiej... - szepcze ojciec, ale ja przestaję już myśleć racjonalnie.
- Lepiej?! Dla kogo?! - zaczynam krzyczeć, a łzy cisną mi się na policzki. - A nie pomyśleliście czasem, że ja może mam... Że może jestem zakochana?! I dlatego nie chcę wyjeżdżać?!
- Zakochana? - powtarza mama, nie mniej zaskoczona niż ja i tata.
Jak to zakochana? Ja to powiedziałam? Przecież nie jestem zakochana... prawda?
- W kim, słonko? - pyta tata, a ja spuszczam głowę w dół.
Robi mi się dziwnie ciepło, bo jedyna odpowiedź na to pytanie, jaka przychodzi mi do głosy brzmi "Louis".
- Chyba mi nie powiesz, że w tym... tym Louisie?! - widzę, że tata zaczyna dziwnie panikować, co mnie z kolei zaczyna dziwić.
- Eh, nieważne... - burczę pod nosem.
Serce wali mi jak młot, a policzki pieką od łez. Grzecznie prosiłam, namawiałam... to nie wystarczy? Okej, pora na plan B.
- W takim razie... Ja zostaje w Londynie. - mówię cichutko, ledwo słyszalnie,mimo to moje słowa chyba docierają do rodziców, bo wytrzeszczają na mnie oczy, jakbym właśnie im powiedziała, że jestem w ciąży.
- Nie ma mowy! - sprzeciwia się matka, ale ja kręcę głową.
- Jest mowa! Jestem pełnoletnia, mogę mieszkać sama. - mój argument jest słaby, zwłaszcza jeśli chodzi o pogodzenie pracy i nauki, co nie umyka uwadze ojca.
- I z czego będziesz żyć?
- Znajdę pracę, poza tym mam trochę oszczędności. I jeszcze pieniądze z testamentu babci... - zaczynam wymieniać.
Znowu zapada cisza. Rodzice są zrezygnowani. Wiedzą, że wygrałam.
- Ale przecież możecie zostać ze mną. - sugeruję.
Jestem zła, ale nadal ich kocham. Przecież to moi rodzice! Może nie biologiczni, ale nadal rodzice.
- Nie możemy... - wzdycha matka, a ja patrzę na nią niezrozumiałym wzrokiem.
- Jak to?
- Kupiliśmy dom w Barcelonie, nie ma odwrotu. Podpisaliśmy umowę... Przenieśliśmy już znaczną część firmy do Hiszpanii, wynajęliśmy biurowiec... - tata wylicza na palcach.
Mój oddech jest zbyt szybki, a przez głowę przelatuje milion myśli na minutę.
- Eh... Pomożemy ci. Co miesiąc będziesz dostawać, powiedzmy... cztery tysiące funtów, tak na dobry początek. - wyjaśnia tata, a do mnie zaczyna docierać, że...
- Zostaję w Londynie...
Uśmiecham się od ucha do ucha, tym samym rozciągając napiętą skórę twarzy, która zesztywniała przez słone łzy.
To prawda - miałam plan. Ale był bardzo ryzykowny, poza tym nie byłam do końca pewna czy jestem na niego gotowa. Niczego nie byłam już pewna... Chciałam za wszelką cenę coś zrobić, ale nie mogłam. Byłam w kropce.
Siedziałam na parapecie mojego okna, bez celu błądząc opuszkami swoich palców po ciemnej, gładkiej, zimnej i zaparowanej szybie, rysując na niej jakieś dziwne znaki. Owinięta ciepłym kocem i z kubkiem gorącej herbaty z cytryną, zatopiłam się w myślach, bijąc się z nimi w kolejnej bitwie. Za oknem było ciemno, nie widziałam nic, oprócz jasnych, żółto-białych kul światła, wiszących gdzieś w tej ciemności. Były nimi oczywiście latarnie, które paliły się już od dobrych trzech godzin. Padał deszcz, zimny i uparty. Bębnił w dach mojego domu i w szyby okien, wystukując jakąś dziwną melodię.
Zastanawiałam się nad tym co czeka mnie w Hiszpanii. Już czuję wzrok wszystkich uczniów w nowej szkole zwrócony na mnie, albo wstrętną i okrutną guwernantkę, która będzie siedzieć w moim domu, a może nawet w nim zamieszka. Stracę niemal wszystko. Szkołę, znajomych, Akademię, Luke'a, Vicky... Louisa.
Nie... Muszę coś zrobić.
Ta cała sytuacja coraz bardziej mnie przytłacza. Czasami wydaje mi się, że nie ma już sensu walczyć, przecież i tak przegram. Ale potem przypomina mi się, to wszystko co już przeżyłam, ile zła pokonałam. Dlaczego z tym miałabym sobie nie poradzić?
Zeskoczyłam z wysokiego parapetu. Odstawiłam herbatę na stolik, obok łóżka, a koc rzuciłam na fotel. Postanowiłam po raz... trzydziesty ósmy raz porozmawiać z rodzicami.
Eh, ja to jestem jednak uparta.
Zeszłam na dół, rodzice siedzieli na kanapie w salonie omawiając jakieś sprawy związane ze sprzedażą domu. Odetchnęłam głęboko, uspokajając nerwy. Raz czarodziejce śmierć, no nie?
Chrząknęłam, aby zwrócić na siebie ich uwagę, a oni jak jeden mąż odwrócili się w moją stronę, z zaciekawieniem wpatrując się we mnie.
- Bo ja... Chciałam porozmawiać. - zaczynam dość kulawo.
Nie tak, Gabriella! Musisz być stanowcza!
Okej...
- Nie chcę się wyprowadzać. - stwierdzam kamiennym głosem, który mnie samą zaskakuje, mimo to nie zmieniam swojego tonu.
- Boże, widzisz - nie grzmisz! Ile jeszcze razy to usłyszymy, skarbie? - wyrzuca z siebie mój tata i patrzy na mnie znudzony.
- Ale wy nie rozumiecie! Ja w Londynie mam wszystko! To tutaj jest mój dom! - zaczynam podnosić głos, który nie spokojnie drży.- Nie możecie mi tego zabrać.
Rodzice milczą. Patrzą na siebie niespokojnie, ale po chwili mama wzdycha i zwraca swój wzrok prosto na mnie.
- Możemy.
To boli. Oni w ogóle nie liczą się z moim zdaniem. Mają gdzieś to co czuję, a to boli o wiele bardziej niż cała ta wyprowadzka.
- Zrozum, tak będzie lepiej... - szepcze ojciec, ale ja przestaję już myśleć racjonalnie.
- Lepiej?! Dla kogo?! - zaczynam krzyczeć, a łzy cisną mi się na policzki. - A nie pomyśleliście czasem, że ja może mam... Że może jestem zakochana?! I dlatego nie chcę wyjeżdżać?!
- Zakochana? - powtarza mama, nie mniej zaskoczona niż ja i tata.
Jak to zakochana? Ja to powiedziałam? Przecież nie jestem zakochana... prawda?
- W kim, słonko? - pyta tata, a ja spuszczam głowę w dół.
Robi mi się dziwnie ciepło, bo jedyna odpowiedź na to pytanie, jaka przychodzi mi do głosy brzmi "Louis".
- Chyba mi nie powiesz, że w tym... tym Louisie?! - widzę, że tata zaczyna dziwnie panikować, co mnie z kolei zaczyna dziwić.
- Eh, nieważne... - burczę pod nosem.
Serce wali mi jak młot, a policzki pieką od łez. Grzecznie prosiłam, namawiałam... to nie wystarczy? Okej, pora na plan B.
- W takim razie... Ja zostaje w Londynie. - mówię cichutko, ledwo słyszalnie,mimo to moje słowa chyba docierają do rodziców, bo wytrzeszczają na mnie oczy, jakbym właśnie im powiedziała, że jestem w ciąży.
- Nie ma mowy! - sprzeciwia się matka, ale ja kręcę głową.
- Jest mowa! Jestem pełnoletnia, mogę mieszkać sama. - mój argument jest słaby, zwłaszcza jeśli chodzi o pogodzenie pracy i nauki, co nie umyka uwadze ojca.
- I z czego będziesz żyć?
- Znajdę pracę, poza tym mam trochę oszczędności. I jeszcze pieniądze z testamentu babci... - zaczynam wymieniać.
Znowu zapada cisza. Rodzice są zrezygnowani. Wiedzą, że wygrałam.
- Ale przecież możecie zostać ze mną. - sugeruję.
Jestem zła, ale nadal ich kocham. Przecież to moi rodzice! Może nie biologiczni, ale nadal rodzice.
- Nie możemy... - wzdycha matka, a ja patrzę na nią niezrozumiałym wzrokiem.
- Jak to?
- Kupiliśmy dom w Barcelonie, nie ma odwrotu. Podpisaliśmy umowę... Przenieśliśmy już znaczną część firmy do Hiszpanii, wynajęliśmy biurowiec... - tata wylicza na palcach.
Mój oddech jest zbyt szybki, a przez głowę przelatuje milion myśli na minutę.
- Eh... Pomożemy ci. Co miesiąc będziesz dostawać, powiedzmy... cztery tysiące funtów, tak na dobry początek. - wyjaśnia tata, a do mnie zaczyna docierać, że...
- Zostaję w Londynie...
Uśmiecham się od ucha do ucha, tym samym rozciągając napiętą skórę twarzy, która zesztywniała przez słone łzy.
____________________
Jedenastka!
I jak?
Wiem, że jest mega krótki, ale nic lepszego nie napiszę. Sprawa z wyprowadzką - rozwiązana!
A co myślicie o "zakochanej" Gabrielli?
POZDRAWIAM I CAŁUSY ;*
Alicja ♥
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem czemu usunęłaś mój komentarz pod poprzednim rozdziałem ale ok :( jak nie chcesz albo ci przeszkadzam to nie musze komentować :( rozdział wyszedł świetnie jak zwykle :)...... no to....pa
OdpowiedzUsuńNic nie usuwałam, przysięgam :) Mam nadzieję, że to jakaś pomyłka, i że zostaniesz. Twoja opinia jest dla mnie ważna, zresztą jak każda inna :*
UsuńTo nwm..... bo jest że komentarz został usunięty przez administratora bloga :( ale skoro mówisz że to nie ty to ci wierze :) i liczę że szybko dodasz nowy rozdział xd :*
Usuń