środa, 23 września 2015

Rozdział 5. - Bańka mydlana.

Przypomina się, że imiona niektórych bohaterów zostały zmienione!! Jeśli jeszcze tego nie wiesz, wysyłam cię do zakładki "Bohaterowie II" ---> http://my-magic-world-forever.blogspot.com/p/bohaterowie-ii.html


Następnego ranka obudził mnie budzik, który nastawiłam poprzedniego dnia na piątą trzydzieści. Fakt, że autobus miałam dopiero o siódmej nie zmieniał tego, że co najmniej pół godziny zajmie mi wylezienie z łóżka. 

Ja już mówiłam dokładnie trzydzieści minut później stałam już w łazience rozczesując moje włosy. Nie miałam najmniejszej ochoty iść do szkoły, ale fakt, że dziś jest piątek podtrzymywał mnie na duchu. 
Wychodzę z łazienki i udaję się do kuchni ubrana w przygotowane wcześniej ciuchy. Zaparzyłam sobie kolejne kilka listków werbeny i wymieszałam ją z herbatą. Wypiłam gorący napój, po czym udałam się do łazienki na piętrze. Spod umywalki wyciągnęłam szklaną wagę i uprzednio ją włączając stanęłam na niej. Skrzywiłam się widząc wyraźne 58,1 kg przy moim wzroście 165,3 cm. Przełknęłam jakoś ten fakt i z w wyraźnym ociąganiem wyszłam na chwilę z domu. 
Przeszłam przez ulicę i obeszłam dom Tori dookoła tak, aby znaleźć się centralnie pod jej balkonem. Spojrzałam na ziemię i chwyciłam jakiś drewniany kołek. 
Bez jakiegokolwiek głębszego zastanowienia rzuciłam nim przez otwarte drzwi balkonowe. Usłyszałam głuche uderzenie więc wywnioskowałam z tego, że kołek dotarł na miejsce. 
- Czego?! - krzyczy Victoria, ale kiedy mnie widzi jej twarz łagodnieje. - A to tylko ty.  
Tylko ja?
- Właź, starzy jeszcze śpią. - poleca mi, a ja bez słowa idę do drzwi frontowych. 
Kiedy jestem przed nimi, Tori już tam czeka, przegryzając czerwone jabłko. 
- Cześć. - witam się, ale ona tylko przewraca oczami i wchodzi wgłąb domu, a ja wchodzę za nią. 
Co tu się do cholery dzieje?!
- Idziesz do szkoły? - pyta blondynka.
- Tak, mamy dzisiaj sprawdzian z chemii, więc...
- Za dużo gadasz. - stwierdza i powstrzymuje mój potok słów gestem ręki. 
Czy ona właśnie mnie uciszyła?!
- Wszystko okej? - pytam ze zmartwioną miną, ale ona tylko prycha i odwraca się do mnie tyłem. 
Mam dość!
- Dobra spadam. Zastanów się czego chcesz, a jak ci przejdzie to zadzwoń! - rzucam w jej stronę i wychodzę z jej domu. 
Co to miało być? 
Może ma okres...
Nigdy wcześniej się tak nie zachowywała.


Kiedy dzwonek zadzwonił na przerwę dając mi znak, że zostały już tylko dwie lekcje, wyszłam na korytarz w towarzystwie kilku dziewczyn z klasy. Kiedy skończyłam z nimi rozmawiać poszłam pod moją szafkę, gdzie wymieniłam potrzebne mi książki. Po drodze wpadłam na Jake'a, który nie zapomniał wspomnieć o tym jaki mam zgrabny tyłek. 

- Gratuluję! - krzyknął na odchodnym pokazując dwa kciuki w górę. 
Przewróciłam oczami i ruszyłam pod klasę od chemii w głowie powtarzając wszystkie rzeczy, które prawdopodobnie będą na sprawdzianie. 
Kiedy przechodziłam obok męskiej szatni usłyszałam swoje imię więc zatrzymałam się na chwilę, aby sprawdzić kto mnie wołał. 
- ...za bardzo się wkręcasz. - komentuje jakiś głos, a ja natychmiast rozpoznaję w nim Zayn'a. 
- Kurwa, możesz przestać?! Ciągle pieprzysz tylko o tym! - usłyszałam drugi, męski głos, który na stówę należał do Louisa. 
Zaciekawiona podeszłam bliżej opierając się o jedną z szafek, tak żeby mnie nie widzieli. 
- Gabi ma dzisiaj sprawdzian z chemii, na pewno dostanie szósteczkę! Przecież jest taka mądra! - zakpił Malik przesadnie udając Louisa. 
Zmarszczyłam brwi w zastanowieniu. 
- Przestań pierdolić! - warknął Tomlinson i wyglądał naprawdę groźnie. 
Już chciałam wyjść z ukrycia, żeby go uspokoić, bo byłam pewna, że za chwile rzuci się na Zayna. Ale w porę się zatrzymałam by usłyszeć kilka słów, które sprawiły, że moje serce pękło na miliony kawałeczków, a nasza przyjaźń została skończona.
- Ona nic nie znaczy, rozumiesz?! Jest tylko kolejną laską, która nie jest mi do niczego potrzebna!! Kolejna dziwka do zaliczenia! Rozumiesz to czy nie?! - ryknął. 
Moje serce zabiło szybciej i okropnie zakuło. Do moich oczu napłynęły łzy i w jednej chwili myślałam, że naprawdę zacznę płakać. Chciałam się wycofać, ale wpadłam na kogoś kto popchnął mnie w przód. Upadłam na podłogę, a Louis patrzył teraz na mnie z góry. 
Kiedy spojrzałam w górę i dostrzegłam jego spojrzenie, moje ciało zaczęło drżeć. Nie chciałam się rozpłakać, ale jedna z największych łez spłynęła po moim policzku. 
- Gabriella... - westchnął i chyba zdał sobie sprawę z tego co właśnie powiedział. - Ja niee...
Ale ja już go nie słuchałam. Wybiegłam z szatni ze łzami w oczach i huczącym sercem.
Nie przejmując się tym, że Tomlinson za mną biegnie i tym, że już ponad pięć minut temu zadzwonił dzwonek na lekcje biegłam przed siebie przeciskając się między ludźmi. W końcu udało mi się zgubić tego chuja, ale wpadłam na kogoś innego. Ponownie wylądowałam na podłodze, nie mogąc już dłużej powstrzymać łez, które zaczęły mi płynąć po twarzy. 
- O Miss Piękności przypadkiem na mnie wpadła? - zapytał Jake sarkastycznie, ale widząc moje łzy szybko spoważniał. - Co jest Black? 
- Ni-ic jaa tyl-lko... - nie mogłam powstrzymać mojego jąkania się. 
Szybko wstałam z podłogi i zaczęłam się wycofywać w stronę drzwi ewakuacyjnych. 
Kiedy stwierdziłam, że nie ma na co czekać po prostu się odwróciłam i zaczęłam biec przez opustoszały już korytarz, z brzęczącym plecakiem na barkach. 

~*~


Następnego dnia rano miałam niezły problem, żeby wstać. Bolały mnie nogi i głowa, bo wczoraj do późnej nocy siedziałam w pokoju i nie mogłam zasnąć. Całą twarz miałam zesztywniałą od łez, ale miałam nadzieję, że wypłakałam już wszystkie. 

Jak się okazało, za oknem było dokładne odzwierciedlenie mojego humoru. Padał deszcz, było zimno i pochmurno, a ja nie miałam najmniejszej chęci wychodzić dzisiaj z pokoju. 
Postanowiłam jednak nie zrażać się i wstać z tego, jakże wygodnego łóżka. Stwierdziłam, że nie warto się użalać nad kimś takim jak Tomlinson. I choć było mi ciężko postanowiłam tego nie pokazywać. Nadal bowiem pamiętałam swoją obietnicę: pokazać wszystkim, że nie jestem słaba. 
Weszłam pod prysznic, umyłam się dokładnie moim brzoskwiniowym żelem i szamponem o tym samym zapachu. Kiedy skończyłam się myć ubrałam się i wyszłam z pokoju zabierając ze sobą telefon. 
Przed śniadaniem weszłam do łazienki na parterze i po raz kolejny się zważyłam. Schudłam aż 0,15 kg! Gratulacje, Gabriella!
Na śniadanie zjadłam płatki zbożowe z jogurtem truskawkowym. Muszę zacząć się poważnie odchudzać. Kiedy spożywałam mój posiłek stwierdziłam, że nie jestem sama. 
Poczułam mocne mrowienie na plecach i chłodny powiew na karku. 
- Mógłbyś się chociaż przywitać. - stwierdzam oblizując łyżeczkę z jogurtu. 
- Cześć. - poprawia się i siada obok mnie na jednym z wysokich krzeseł. 
- Dawno cię u mnie nie było. - mówię z przekąsem, ciesząc się z wymówki, aby przestać myśleć o Tomlinsonie. 
- Taa... Jakoś tak... - zaczyna Leon, ale mu przerywam.
- Po prostu wyszło? - dokańczam za niego, a on przeczesując palcami swoją grzywkę kiwa głową. - Od czasu do czasu mógłbyś wymyślić jakąś inną wymówkę. 
- Hej, nie bądź zła. - prosi mnie, kładąc (a raczej próbując położyć) swoją dłoń na moim udzie. 
- Jak mam nie być zła? - pytam z wyrzutem, a on spuszcza głowę. - Rodziców wiecznie nie ma w domu, praktycznie nie rozmawiamy, Victoria jest jakaś dziwna, a Louis... Och, szkoda gadać! - zwierzam się bratu. 
- Słyszałem. Ale przestań, przecież to kompletny kretyn! - komentuje, podnosząc na mnie swój wzrok. 
- Uciekaj, ktoś idzie. - polecam mu słysząc jak ktoś schodzi po schodach. 
Tak naprawdę po prostu nie miałam ochoty z nim gadać, tym bardziej o Louisie. 
Do kuchni weszła mama z workami pod oczami i w swoim białym szlafroku. 
- Cześć, skarbie. - wita mnie, krótkim całusem w skroń. 
- Hej. - mówię zduszonym głosem, akurat gdy tata wchodzi do pomieszczenia. 
Mama zaparza dwie kawy; jedną dla siebie, a drugą dla taty. Kiedy napoje są już gotowe obydwoje siadają przy wysepce i bez słowa zaczynają wypijać ich zawartość. 
- Em... Więc co dzisiaj robicie? - pytam, a kiedy te słowa padają z moich ust, rodzice posyłają sobie znaczące spojrzenia znad swoich kubków. 
- Musimy załatwić kilka spraw poza miastem. - odpowiada tata, nadal lekko zaspanym tonem. 
- Znowu wyjeżdżacie? - pytam z wyrzutem.
- Tak, skarbie... bo widzisz, ostatnio sporo się dzieje... - próbuje mi wyjaśnić mama.
- Tak, dużo się dzieje. Ale ja nie mam o niczym pojęcia! Znikacie z domu na całe godziny, bez słowa wyjaśnienia! Poza tym, dlaczego nie jesteście w pracy? - zauważając to przenoszę swój wzrok na ojca. 
Rodzice mają swoją firmę, którą ojciec odziedziczył po dziadku. Firma zajmuje się modelingiem, który nigdy za bardzo mnie nie interesował. Nie lubiłam po prostu tych wszystkich seksistowskich panienek poubieranych w najbardziej krótkie i najciaśniejsze spódniczki. Oczywiście rodzice nie pozwalają się im tak ubierać do pracy czy na sesje. Wolą chyba bardziej... zakryte ubrania. 
- Wzięliśmy urlop na kilka dni. - odpowiada tata pewnym głosem. 
- Podczas którego w ogóle nie odpoczywacie? W takim razie co robicie podczas tych dni spędzonym poza domem? 
- Kochanie... - wzdycha matka, przymykając oczy. 
- Dobra, zapomnijcie! Nieważne, że wasza córka ma problemy, o których chciałaby porozmawiać! - mówię z wyrzutem i wstaję od stołu. 
- Jakie problemy, skarbie? - pyta od razu mama, wystraszonym tonem. 
- Nieważne... 
Wychodzę z kuchni i idę na górę. Rzucam się na łóżko i ciężko oddycham. łzy cisną mi się do oczu, ale stanowczo zabraniam im wydostać się spod moich mocno zaciśniętych powiek. 
Po piętnastu minutach słyszę ciche pukanie do drzwi. Nie mam zamiaru nawet ruszać się spod koca, więc drzwi lekko się uchylają. 
- Kochanie... - szepcze moja mama, a kiedy wydaję z siebie jęk pełny dezaprobaty, ona kontynuuje: - Rozumiem, jeśli nie chcesz teraz rozmawiać, ale muszę ci coś powiedzieć. 
Poruszam się lekko na łóżku dając jej znak, że słucham. 
- Kate przyjedzie na weekend, chcemy żebyś się nią zajęła. - poprosiła mnie. - Mam nadzieję, że to nie będzie żaden kłopot. 
Kłopot? Ależ oczywiście, że nie. Lubiłam Katie, była naprawdę wspaniałym dzieciakiem. 
Mama miała już wychodzić z pokoju, ale w ostatniej chwili coś sobie przypomniała. 
- A, i jeszcze jedno. Carmel też przyjeżdża. - poinformowała mnie i z lekkim uśmiechem wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi. 
Przewróciłam się na plecy z głębokim westchnieniem rozmyślając o mojej sześcioletniej kuzynce i jej psie. Skoro przyjeżdżają na weekend przynajmniej nie będę sama. 

Podskoczyłam kiedy usłyszałam głośny dzwonek mojego telefonu. Wypuściłam powietrze z płuc, które wcześniej wstrzymałam i chwyciłam komórkę. Na ekranie urządzenia spostrzegłam zdjęcie Louisa i jego numer. 

Kolejne łzy cisnęły mi się do oczu, ale szybko zacisnęłam powieki nie pozwalając im spłynąć. Kiedy pierwszy szok minął szybko nacisnęłam czerwony przycisk, aby zakończyć połączenie. 
Tomlinson jednak nie dawał za wygraną i dzwonił do mnie jeszcze co najmniej sześć razy. Za siódmym po prostu miałam dość i z łomoczącym sercem odebrałam wreszcie. 
- Czego chcesz?! - krzyczę do słuchawki. 
- Gabriella, ja... Chciałem porozmawiać. - tłumaczy się kulawo, a ja prycham z niezadowoleniem. 
- Ale ja nie chcę! Przestań do mnie dzwonić! - mówię z wyrzutem. 
Trudno było mi tak po prostu mu nie wybaczyć. Był dla mnie ważny, ale nie zamierzałam się poddać. 
- To co powiedziałem było pomyłką... - próbuje dalej. 
- Nie, Louis. To MY byliśmy pomyłką. - szepczę w słuchawkę. - Nie dzwoń więcej. - dodaję drżącym tonem i się rozłączam. 
Jeszcze przez kilkanaście sekund siedzę na łóżku wpatrując się w swoje dłonie, które teraz niespokojnie drżą. Po dłuższej chwili dociera do mnie, że ktoś zadzwonił dzwonkiem do drzwi, więc schodzę na dół, aby sprawdzić kto to. 
Kiedy jestem na parterze, ostrożnie podchodzę do drzwi wejściowych i patrzę przez wizjer. Kiedy jestem już przekonana, że to nikt niepożądany otwieram drzwi na oścież. 
Do domu wchodzi ciotka Lucy, ciągnąca za sobą małą Kate. Były całe przemoknięte, podobnie jak Carmel, który wlókł się za nimi, a kiedy znalazł się już w ciepłym miejscu otrzepał się z nadmiaru wody, ochlapując przy tym mnie i połowę mojego salonu. 
- Calmel! - krzyczy niezadowolona dziewczynka, kręcąc głową na boki. Nadal nie umiała wymówić "r".
- Nie przejmuj się. I tak miałam tu posprzątać. - mówię do Kate, lekko się uśmiechając. 
Jak się potem okazało ciocia Lucy nie mogła zostać nawet na herbacie bo już była spóźniona na samolot, który miał ją zabrać do Peru. Nie wiem, po kiego grzyba. 
Kiedy weszłam do kuchni Katie poskarżyła się na burczący brzuch. 
- To się nazywa 'głod'. - powiedziałam jej wyciągając z szafki płatki czekoladowe. 
- Może zlobimy pizzę? - zaproponowała dziewczynka z uśmiechem na twarzy. 
- Właściwie to, czemu nie? - zgodziłam się, chowając z powrotem płatki. 
Na sam początek przyniosłam z pokoju mojego laptopa, którego położyłam na wysepce. Włączyłam The Vamps - Somebody To You ft. Demi Lovato na całą głośność i zaczęłam śpiewać, a Kate śmiać się ze mnie. 
Pół godziny zajęło nam robienie ciasta drożdżowego. Kiedy było już gotowe zaczęłyśmy kombinować coś co miało wyglądać jak sos pomidorowy. Kiedy Katie mieszała dokładnie ciemnoczerwony sos, ja kradłam jej co chwilę odrobinkę nabierając ją na palec. 
- Gabi! - krzyczała za każdym razem kiedy to robiłam. 
Usłyszałam kolejny dzwonek do drzwi, więc wyciszyłam nieco muzykę i poszłam otworzyć. Kiedy spostrzegłam za nimi stoi szybko je otworzyłam i rzuciłam się chłopakowi na szyję. 
- Luke! - krzyknęłam radośnie zaciskając na nim swoje rączki. 
Ponieważ był ode mnie o głowę wyższy musiałam stać na palcach, aby go objąć. Jego kurtka była zimna i mokra, ale nie obchodziło mnie to jakoś szczególnie. 
- Co ty tutaj robisz? - pytam zaskoczona jego nagłym przybyciem. 
Odsunęłam się od niego i z uśmiechem wpatrzyłam się w jego oczy.
Mimo zimna jakie od niego biło Luke był uśmiechnięty od ucha do ucha, zresztą jak zawsze. 
- To jest jedna z wieści, które chcę ci dzisiaj przekazać: przeprowadziłem się z Felimaty do Londynu! Poza tym chciałbym z tobą o czymś porozmawiać... - wzruszył ramionami, a ja jeszcze raz mocno go przytuliłam zanim wpuściłam go do domu. 
Tak szybko jak we dwoje weszliśmy z powrotem do kuchni, tak szybko Katie i Luke się zaprzyjaźnili. Kate zaczęła nawet gadać, że będą małżeństwem. 
- Będziemy mieli tlójke dzieci. - opowiadała pokazując u rączki pięć palców. 
Dokładnie godzinę później cali w mące siedzieliśmy przed telewizorem zajadając się pizzą. Dopiero gdy kończyłam trzeci kawałek przypomniałam sobie, że powinnam była się odchudzać. 
- Nie dam rady więcej. - skłamałam, bo tak naprawdę patrzyłam na tę pizzę z utęsknieniem. 
- Calmel chyba ją lubi. - skomentowała Katie wskazując na szczeniaka. 
- Carmel! - zganiłam białego labradora, który zaskomlał, ale posłusznie zostawił jedzenie w spokoju. 
- Gabi, mogę z tobą pogadać? - zapytał Luke, a ja widząc jego powagę wyprostowałam się. 
Luke jednak nie zaczął mówić uporczywie wpatrując się w Kate. 
- Eee.. Katie mogłabyś zostawić nas na chwilę samych? - pytam kuzynkę, a ona posłusznie wychodzi z pokoju poruszając przy tym brwiami w znaczący sposób. 
- O czym chciałeś rozmawiać? - pytam, kiedy jesteśmy już sami. 
- Bo... Ja chyba... - nie mógł się wysłowić. 
- No? - ponagliłam go, niecierpliwiąc się. 
- Ja chyba się... zakochałem. - wyznał splatając swoje palce razem. 
Otworzyłam szeroko buzię. 
- W kim?! - krzyczę podekscytowana, a on ucisza mnie gestem ręki. 
- Powiedziałem "chyba"! Nie jestem pewien. - upomina mnie. 
- No dobra, dobra... w takim razie kto... ci się podoba? - pytam nie do końca pewna, czy taka forma uczucia będzie prawidłowa. 
- Mmemgaean - mruczy cicho tak, że kompletnie go nie rozumiem. 
- Kto? - powtarzam pytanie. 
Widzę jak Luke zaczyna się rumienić co jest kompletną nowością. 
- Megan. - wyjawia i spuszcza głowę w dół. 
- MEGAN?! - drę się podekscytowana. 
Po prostu już nie umiałam wytrzymać. Zaczęłam skakać po całym salonie i piszczeć jak wariatka. 
- Możesz się ogarnąć?! - wydziera się chłopak, a ja staram się opanować emocje. - Ja nawet nie wiem czy to jest w porządku! - krzyczy zrozpaczony, a ja dostrzegam, że to jest naprawdę poważna sytuacja, więc się uspokajam. 
Blondyn siada u podnóża kanapy opierając się o nią i podsuwając sobie kolana pod brodę. Powoli do niego podchodzę i siadam obok, dokładnie tak samo jak on. 
- Jak to "nie wiesz czy to jest w porządku"? - pytam nie rozumiejąc ani słowa. 
- No bo... Nie sądzisz, że to dziwne? - pyta.
- Co jest dziwne? 
- Tyle razy ci powtarzałem, że cię kocham. Latałem za tobą jak pajac, byłem pewny, że to miłość do końca życia. - tłumaczy coraz bardziej się rumieniąc. - A teraz tak po prostu to minęło? A do tego czuję się... jakiś taki... samotny, czuję że siedzę w tym zupełnie sam. 
- Oh Luke... - wzdycham wpatrując się w niego z przekrzywioną głową. 
Przez chwilę milczymy. Widzę, że jest mu ciężko i nawet rozumiem dlaczego. 
Przez całą naszą znajomość, aż do niedawna, Luke ciągle powtarzał mi, że mnie kocha. Jest zaskoczony tym, że tak po prostu mu przeszło. Wini się za to. 
- Lukie... czasem tak po prostu jest. - tłumaczę mu, wplatając swoje palce w jego włosy. 
On jednak siedzi niewzruszony przodem do telewizora, natomiast ja siedzę teraz bokiem, przodem do niego. 
- Miłość jest trochę jak... jak bańka mydlana. - stwierdzam. 
Luke spogląda na mnie ze zdziwioną miną. 
- Jak bańka mydlana? - powtarza nie do końca przekonany. 
- Tak. Gdy pęknie, druga już taka nie powstanie. Ale kolejna może być jeszcze piękniejsza. - uśmiecham się lekko. 
Chłopak milczy przez dłuższą chwilę rozpatrując każde moje słowo, ale dwie minuty później podnosi na mnie swój wzrok i mocno mnie obejmuje. 
- Dziękuję. - szepcze mi we włosy, a ja z zadowoleniem przymykam oczy. 
Kiedy się od siebie odsuwamy widzę jak szczęście w jego oczach narasta. Niepokój przeminął. 
- Miło mi, że mogłam pomóc. - stwierdzam z uśmiechem. 
- Chcę się odwdzięczyć.
- Nie musisz...
- Owszem, muszę. Słyszałem o Louisie. - przypomina sobie nagle. 
Spuszczam głowę i przestaję się uśmiechać. Sama myśl o nim, rani. 
- Opowiesz mi? - pyta delikatnie, obejmując mnie ramieniem i całując moją skroń. 
Czułam jego perfumy, które niesamowicie mnie uspokajały. On cały mnie uspokajał. 
- Cóż...
Opowiedziałam mu wszystko; od deski do deski. Był wściekły na Tomlinsona i obiecał, że...:
- Zedrę mu ten paskudny uśmieszek z twarzy! Własna matka go nie pozna! - przysięgał. 
Na moją twarz wpełzł delikatny uśmieszek, a kiedy Luke się trochę uspokoił stwierdziłam na głos, że na takiego skurwysyna kompletnie nie warto tracić czasu, co Luke całkowicie poparł. 

Resztę dnia spędziliśmy razem we czwórkę (Carmel nie odstępował nas na krok) w parku, gdzie poszliśmy na lody i nad jezioro. I mimo iż Katie była na tyle wykończona, że ledwo utrzymywała się na nogach, ja byłam zachwycona dzisiejszym dniem. Skończyło się na tym, że około godziny dziewiętnastej uciekaliśmy przed deszczem. 
Kiedy staliśmy na schodkach przed moim domem, otworzyłam mieszkanie kluczem i Kat natychmiast do niego weszła zasypiając na kanapie w salonie. 
- Dziękuję, za dzisiaj. - powiedziałam Luke'owi chwytając jego dłoń. - I naprawdę cieszę się ze związkiem twoich uczuć do Megan. - uśmiechnęłam się szeroko. 
- Ja też dziękuję. - pokiwał głową. Pochylił się nade mną i szepnął w moje ucho: - I nie martw się, Louis nie był ciebie wart. 
Kiwnęłam głową, na znak zgody. 
- Masz jak wrócić do domu? - pytam, widząc, że nie ma nigdzie jego auta.
- Spokojnie, wziąłem taksówkę. - zapewnia mnie, a ja po raz kolejny kiwam głową. 
- W takim razie, do zobaczenia. - żegnam się z nim mocnym całusem w usta. 
- Pa. - odpowiada i odwraca w stronę auta, które właśnie podjechało pod dom. 
Już mam zamiar zniknąć w głębi mieszkania, ale w porę się odwracam. 
- Luke! - krzyczę, aby w ostatniej chwili powstrzymać blondyna od wejścia do samochodu. 
- Tak? - pyta zaskoczony.
- Pamiętaj, że wcale nie jesteś samotny. Nigdy nie będziesz sam, bo ja zawsze będę, żeby cię przytulić. - uśmiecham się do niego. 
- Dziękuję, Gabi. - odwzajemnia uśmiech i wsiada do auta. 
Czekam aż zniknie za rogiem ulicy po czym  wchodzę do domu i zamykam za sobą drzwi. 
Wnoszę Katie na górę do jednego z wolnych pokoi. Przykrywam ją szczelnie kołdrą i zamykam drzwi do jej sypialni. 
Wchodzę pod prysznic zmywając z siebie resztki dzisiejszego dnia. Kiedy jestem już całkowicie czysta, a z moich włosów jako-tako nie cieknie już woda, kładę się do łóżka, uprzednio przebierając się w dresy i luźną bluzkę w paski.


Biorę w dłoń mój telefon i dowiaduję się, że mam trzynaście nieodebranych połączeń i sześć wiadomości. Oczywiście wszystkie od tego cioty. 
Wzdycham ciężko, zablokowując ekran komórki i chowając ją pod poduszkę. Zacisnęłam mocno powieki, pewna, że dzisiejszej nocy także będą męczyć mnie koszmary. 
Dlaczego to zrobiłeś Louis?
______________________
Cześć Skarby!
Jak widzicie życie Gabrielli okazało się nie być wcale takie kolorowe.
Postanowiłam nieco porzucić plany słodkiej parki wyciągniętej prosto z bajek Disney'a. 
Zburzona przyjaźń Louisa i Gabrielli wzmocniła relacje Luke'a i Bri. 
A co powiecie o Katie i Carmelu? ^^
Wstawiam kolejny rozdział dość szybko, ponieważ nie mam pojęcia kiedy dodam następny. Mam teraz dość sporo problemów z moimi kolanami i mnóstwo badań na głowie. Jest ryzyko, że jesli z moimi stawami kolanowymi jest coś nie tak nie będę mogła tańczyć, a dla mnie to byłby po prostu koniec. :'(

Całusy, 
Alicja :*

1 komentarz:

  1. Jak on mógł tak powiedzieć..?
    Ale cały rozdział jest świetny tylko mam nadzieje że niedługo Gabriella mu przebaczy

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy