Muszę wyjaśnić w jaki sposób w moim opowiadaniu zamienia się człowieka w wampira!!
Sposób ten może być wam znany z "Pamiętników Wampirów", ale jeśli nigdy o tym nie słyszeliście to nie martwcie się, wyjaśnię.
Człowiek musi wypić krew wampira (która pływa w jego żyłach tylko przez jakiś czas), następnie pod wpływem działania jego krwi musi umrzeć, a potem po prostu pożywić się ludzką krwią.
Proste? Proste.
A i jeszcze jedno: Krew wampirów uzdrawia!
No więc ZAPRASZAM DO CZYTANIA !
__________________________
"Na pewno gdzieś za rogiem, jest ktoś dla kogo Bogiem,
się staniesz i kto Ciebie,
śnił wciąż tylko dla siebie!"
~Natalia Nykiel "Bądź Duży"
Otwieram oczy, które natychmiast zachodzą mi łzami. Staram się nie krzyczeć z bólu, ale on rozdziera mnie od środka. Leżę na ziemi, przy murowanej, ciemnej ścianie, jestem do niej przykuta ciężkimi, metalowymi kajdanami. Nie mogę się ruszyć, czuję jak moje rany na ciele wylewają z siebie litry krwi. Moje ręce drętwieją, nie mogę nimi poruszać. W głowie pulsuje tępy ból i czuję jak połamane żebra wbijają się w moją skórę. Jeśli czegoś nie zrobię uszkodzę sobie narządy wewnętrzne, a to uniemożliwi mi jakąkolwiek obronę... lub walkę.
Gdzieś z głębi ciemnego pomieszczenia słyszę głuchy jęk i od razu odwracam się w tamtą stronę, tym samym stwierdzając, że mogę poruszać nogami. W ciemnościach dostrzegam jakiś niewyraźny kształt, który niezgrabnie porusza się pod ścianą. Leży kilka metrów ode mnie, lecz jedyne co widzę to jego poszarzałe, ciemne oczy, które... Cholera.
- Louis - wyduszam z siebie, zadając tym samym sobie niesamowity ból.
- Gabriella - jęczy. Jego słaby głos rani mnie bardziej niż te wszystkie rany na moim ciele. Jest słaby... ale przecież on nigdy nie jest słaby! Nie może być!
- Damy radę - szepczę i próbuję się uśmiechnąć, choć wiem, że zdobędę się tylko na grymas bólu. Tommo wzdycha i osuwa się na ścianę.
Zaczynam powoli ruszać rękoma, żeby po chwili odzyskać w nich całkowite czucie. Szarpię nimi raz za razem, ale kajdanki są zbyt mocne. Po policzkach płyną mi łzy, z każdym ruchem moje ciało jest coraz słabsze. Nawet nie próbuję używać czarów, wiem, że nie dam rady.
Podczas gdy ja szarpałam się z kajdankami, Louis znów zemdlał i leżał teraz oparty głową o ścianę.
- Chyba nie jesteś na tyle głupia, aby sądzić, że się uwolnisz, prawda? - pyta jakiś okropny głos gdzieś w ciemności.
Szybko odwracam się w stronę dźwięku rozchodzącego się powoli po całej tej... celi.
Zza rogu wychodzi jakaś dziewczyna. Jej biodra kołyszą się na boki, a ciemne włosy z gracją opadają na ramiona. Kiedy podchodzi bliżej dostrzegam jej nienaturalnie żółte oczy, które świecą w ciemnościach jak dwa bursztyny.
- Kim jesteś? - pytam zachrypniętym głosem. Dziewczyna zaczyna się śmiać, a ja dostrzegam jej lśniące w ciemności kły.
- Alice. - przedstawia się dziewczyna, a ja otwieram szerzej oczy. - Powiedziałabym, że mi miło, ale wcale tak nie jest, więc po co kłamać.
Tommo nie kłamał - Alice jest naprawdę śliczna. Gdyby nie te chłód w jej oczach mogłabym nawet powiedzieć, że jest jedną z piękniejszych dziewczyn jakie spotkałam. Ma duże, złote oczy, które osłonięte są długimi, czarnymi rzęsami. Jej cera jest wyjątkowo jasna, a usta przeciągnięte ciemną szminką. Kruczoczarne włosy zaczesane do tyłu opadają co jakiś czas na twarz. Na jej podbródku dostrzegam stróżkę ciemnej krwi, a jej jasne kły połyskują czerwienią. Alice chyba orientuje się na co zwróciłam uwagę, bo uśmiecha się pewnie.
- Wybacz, - zaczyna wycierając krew z twarzy. - ale właśnie skończyłam kolację. Muszę przyznać, że twoja przyjaciółka jest naprawdę pyszna.
Serce podskakuje mi do gardła, a powietrze zatrzymuje się gdzieś w poranionych płucach.
- Czego chcesz? - pytam nieco mocniejszym głosem.
- Ja? - odpowiada pytaniem, a potem śmieje się drwiąco. - Dziecko, dla mnie jesteś nikim.
Zagryzam wargę i czuję metaliczny smak krwi. Nie mogę wyjść z równowagi.
- Ale jest tu ktoś, kogo dobrze znasz, a kto dawno cię nie widział. - wyjaśnia tajemniczym głosem po czym nachyla się nade mną i szepcze do ucha: - Kojarzysz może Morganę?
Na dźwięk imienia tej wiedźmy podnoszę jedną nogę i mocno kopię Alice w brzuch. Z cichym jękiem odsuwa się na kilka centymetrów, ale kiedy wyłapuję jej wzrok widzę, że nie zadałam jej nawet najmniejszego bólu.
- Duży błąd - mówi cicho i mocnym szarpnięciem odchyla moją głowę w bok.
Już niemal czuję na swojej szyi jej kły, już czuję jak krew spływa mi na obojczyk, kiedy do moich uszu dochodzi kolejny okropny głos.
- Daj jej spokój Alice, mówiłam, że chcę mieć ją żywą.
Alice odsuwa się ode mnie i podchodzi bliżej tej widźmy.
Morgana stoi oparta o jedną z ogromnych skał. Jej skóra jest jeszcze bardziej szara niż wtedy gdy widziałam ją po raz ostatni. W jej dużych brązowych oczach widzę żądzę mordu, zresztą jak zawsze gdy mnie widzi. Jej splątane czarne włosy opadają na twarz, a mimo to w ogóle jej to nie przeszkadza.
- Morgana. - niemal wypluwam z siebie jej imię.
- Gabriella. - odpowiada dokładnie tym samym.
Prycham cicho słysząc jej spokój. Mam ochotę do niej podejść i po prostu wyrwać jej serce z piersi, o ile w ogóle je ma.
- Rozkuj ją. - rozkazuje swoim władczym głosem.
Alice posłusznie podchodzi do mnie i uwalnia moje ręce, które natychmiast opadają na moje uda. Szybko rozcieram sobie nadgarstki i wstaję na nogi, ledwo się na nich trzymając.
Natychmiast przypominam sobie o Louisie. Podchodzę szybko do niego i podnoszę jego twarz swoimi pokaleczonymi dłońmi.
Jest blady, ranny i nieprzytomny. Jego ręce nadal wiszą w górze, a na twarzy maluje się ból. Zrezygnowana spuszczam wzrok, ale zatrzymuje go na jego szyi gdzie...
- Ukąsiłaś go?! - drę się podnosząc cztery litery z ziemi.
- Nie moja wina, że tak smakowicie pachnie! - odpowiada z wyrzutem Alice.
Rzucam jej śmiertelne spojrzenie, ale ona tylko cwaniacko się uśmiecha i wycofuje się gdzieś w głąb pomieszczenia.
- No, no! Muszę przyznać, że moje demonki zrobiły z tobą coś pięknego! - zauważyła Morgana coraz bardziej się do mnie przybliżając.
Czuję ciarki na ciele.
- Ty nie potrafisz, to wysyłasz te pokraki? - pytam z drwiną i spluwam na ziemię.
Zamiast śliny pod moje stopy trafia plama krwi. Widzę w ciemności jak Morgana zaciska usta w cienką linię. Uśmiecham się z satysfakcją.
- Dość Gabriello, dobrze wiemy, że nie wygrasz ze mną! - odzywa się swoim oślizgłym głosem.
- Skąd ta pewność? Przecież pokonałam cię już kilka razy! - podskakuje do niej.
- Proszę cię! Gdyby nie wsparcie, które zawsze dostawałaś już byłabyś martwa!
- A jednak nadal żyję! Co się stało? Czyżbyś nie dawała rady kilku nastolatkom? - pytam przedrzeźniając ją.
Nie wiem czy dobrze robię. Raczej, a nawet na pewno popełniam ogromny błąd. Nie mam siły by się bronić, a tym bardziej walczyć, więc teoretycznie idę na pewną śmierć. Z drugiej jednak strony muszę ją czymś zająć, aby odzyskać siły przynajmniej na tyle by zagoić chociażby te najmniejsze rany.
Morgana stoi nieruchomo i czeka. Nie wiem na co, po prostu stoi. Nagle pochodnie na ścianach zaczynają płonąć, oświetlając tym samym całe pomieszczenie. Jesteśmy w jakiejś jaskini, a jedynym wyjściem z jej wnętrza jest jakiś korytarz tuż obok Morgany. I właśnie w tym momencie zauważyłam, że Alice gdzieś zniknęła. Jednak nie na długo.
Po kilku sekundach słyszę jak szpilki w jej długich do kolan, czarnych, skórzanych kozakach stukają o podłoże korytarza. Nie idzie jednak sama. Obok niej idą co najmniej trzy osoby. Jedna z nich kuleje.
Do jaskini wchodzi Alice kołysząc swoimi szerokimi biodrami. Za nią wchodzi dwóch typków ubranych na czarno i wytatuowanych do granic możliwości. Każdy z nich trzyma za rękę dziewczynę, która kulejąc na prawą nogę wlecze się za nimi.
Z mojego gardła wydobywa się krzyk, gdy widzę blondynkę. W przełyku staje kulka, której nie mogę przełknąć, a serce nagle staje i zamarza.
Rzucam się biegiem w stronę dziewczyny, ale dwóch facetów w ostatniej chwili zatrzymuje mnie swoimi ramionami.
Victoria ma czerwone oczy, skórę brudną i poszarpaną. Jej ubrania wiszą na jej chudym, praktycznie martwym ciele. Włosy są splątane i brudne, wygląda jak... bezdomna. Jej liczne rany i ugryzienia na ciele powodują, że przestaję racjonalnie myśleć.
- Vicky! - krzyczę, ale dziewczyna nie reaguje.
Do moich oczu wkradają się łzy, gdy widzę przyjaciółkę w cierpieniu. Jej lazurowe oczy, które kiedyś tak jasno świeciły teraz są martwe, szare. To już nie jest ta sama Victoria, która widziałam dwa miesiące temu.
Uścisk dwóch mężczyzn pogłębia się na moich ramionach kiedy próbuję się wyrwać. Morgana podchodzi bliżej Vic' a ona spuszcza głowę.
- Popatrz Victorio... - zaczyna szeptać jej do ucha, ale na tyle głośno bym słyszała każde słowo. - ...to twoja przyjaciółka, która zostawiła cię samą... z nami.
Z przerażeniem patrzę na Vicky, która bez mrugnięcia okiem odwraca wzrok od Morgany. Nie chce na mnie patrzeć, ale ja w jej oczach nie widzę strachu. Nie boi się, po prostu nie ma sił. Ale mimo wszystko nie patrzy na mnie, nie ufa mi już.
To boli bardziej niż jakikolwiek cios, jakakolwiek rana.
- Vicky nie słuchaj jej! Szukałam cię, przysięgam! - krzyczę, a łzy powoli ściekają mi po policzkach.
- Wybacz, - zaczyna wycierając krew z twarzy. - ale właśnie skończyłam kolację. Muszę przyznać, że twoja przyjaciółka jest naprawdę pyszna.
Serce podskakuje mi do gardła, a powietrze zatrzymuje się gdzieś w poranionych płucach.
- Czego chcesz? - pytam nieco mocniejszym głosem.
- Ja? - odpowiada pytaniem, a potem śmieje się drwiąco. - Dziecko, dla mnie jesteś nikim.
Zagryzam wargę i czuję metaliczny smak krwi. Nie mogę wyjść z równowagi.
- Ale jest tu ktoś, kogo dobrze znasz, a kto dawno cię nie widział. - wyjaśnia tajemniczym głosem po czym nachyla się nade mną i szepcze do ucha: - Kojarzysz może Morganę?
Na dźwięk imienia tej wiedźmy podnoszę jedną nogę i mocno kopię Alice w brzuch. Z cichym jękiem odsuwa się na kilka centymetrów, ale kiedy wyłapuję jej wzrok widzę, że nie zadałam jej nawet najmniejszego bólu.
- Duży błąd - mówi cicho i mocnym szarpnięciem odchyla moją głowę w bok.
Już niemal czuję na swojej szyi jej kły, już czuję jak krew spływa mi na obojczyk, kiedy do moich uszu dochodzi kolejny okropny głos.
- Daj jej spokój Alice, mówiłam, że chcę mieć ją żywą.
Alice odsuwa się ode mnie i podchodzi bliżej tej widźmy.
Morgana stoi oparta o jedną z ogromnych skał. Jej skóra jest jeszcze bardziej szara niż wtedy gdy widziałam ją po raz ostatni. W jej dużych brązowych oczach widzę żądzę mordu, zresztą jak zawsze gdy mnie widzi. Jej splątane czarne włosy opadają na twarz, a mimo to w ogóle jej to nie przeszkadza.
- Morgana. - niemal wypluwam z siebie jej imię.
- Gabriella. - odpowiada dokładnie tym samym.
Prycham cicho słysząc jej spokój. Mam ochotę do niej podejść i po prostu wyrwać jej serce z piersi, o ile w ogóle je ma.
- Rozkuj ją. - rozkazuje swoim władczym głosem.
Alice posłusznie podchodzi do mnie i uwalnia moje ręce, które natychmiast opadają na moje uda. Szybko rozcieram sobie nadgarstki i wstaję na nogi, ledwo się na nich trzymając.
Natychmiast przypominam sobie o Louisie. Podchodzę szybko do niego i podnoszę jego twarz swoimi pokaleczonymi dłońmi.
Jest blady, ranny i nieprzytomny. Jego ręce nadal wiszą w górze, a na twarzy maluje się ból. Zrezygnowana spuszczam wzrok, ale zatrzymuje go na jego szyi gdzie...
- Ukąsiłaś go?! - drę się podnosząc cztery litery z ziemi.
- Nie moja wina, że tak smakowicie pachnie! - odpowiada z wyrzutem Alice.
Rzucam jej śmiertelne spojrzenie, ale ona tylko cwaniacko się uśmiecha i wycofuje się gdzieś w głąb pomieszczenia.
- No, no! Muszę przyznać, że moje demonki zrobiły z tobą coś pięknego! - zauważyła Morgana coraz bardziej się do mnie przybliżając.
Czuję ciarki na ciele.
- Ty nie potrafisz, to wysyłasz te pokraki? - pytam z drwiną i spluwam na ziemię.
Zamiast śliny pod moje stopy trafia plama krwi. Widzę w ciemności jak Morgana zaciska usta w cienką linię. Uśmiecham się z satysfakcją.
- Dość Gabriello, dobrze wiemy, że nie wygrasz ze mną! - odzywa się swoim oślizgłym głosem.
- Skąd ta pewność? Przecież pokonałam cię już kilka razy! - podskakuje do niej.
- Proszę cię! Gdyby nie wsparcie, które zawsze dostawałaś już byłabyś martwa!
- A jednak nadal żyję! Co się stało? Czyżbyś nie dawała rady kilku nastolatkom? - pytam przedrzeźniając ją.
Nie wiem czy dobrze robię. Raczej, a nawet na pewno popełniam ogromny błąd. Nie mam siły by się bronić, a tym bardziej walczyć, więc teoretycznie idę na pewną śmierć. Z drugiej jednak strony muszę ją czymś zająć, aby odzyskać siły przynajmniej na tyle by zagoić chociażby te najmniejsze rany.
Morgana stoi nieruchomo i czeka. Nie wiem na co, po prostu stoi. Nagle pochodnie na ścianach zaczynają płonąć, oświetlając tym samym całe pomieszczenie. Jesteśmy w jakiejś jaskini, a jedynym wyjściem z jej wnętrza jest jakiś korytarz tuż obok Morgany. I właśnie w tym momencie zauważyłam, że Alice gdzieś zniknęła. Jednak nie na długo.
Po kilku sekundach słyszę jak szpilki w jej długich do kolan, czarnych, skórzanych kozakach stukają o podłoże korytarza. Nie idzie jednak sama. Obok niej idą co najmniej trzy osoby. Jedna z nich kuleje.
Do jaskini wchodzi Alice kołysząc swoimi szerokimi biodrami. Za nią wchodzi dwóch typków ubranych na czarno i wytatuowanych do granic możliwości. Każdy z nich trzyma za rękę dziewczynę, która kulejąc na prawą nogę wlecze się za nimi.
Z mojego gardła wydobywa się krzyk, gdy widzę blondynkę. W przełyku staje kulka, której nie mogę przełknąć, a serce nagle staje i zamarza.
Rzucam się biegiem w stronę dziewczyny, ale dwóch facetów w ostatniej chwili zatrzymuje mnie swoimi ramionami.
Victoria ma czerwone oczy, skórę brudną i poszarpaną. Jej ubrania wiszą na jej chudym, praktycznie martwym ciele. Włosy są splątane i brudne, wygląda jak... bezdomna. Jej liczne rany i ugryzienia na ciele powodują, że przestaję racjonalnie myśleć.
- Vicky! - krzyczę, ale dziewczyna nie reaguje.
Do moich oczu wkradają się łzy, gdy widzę przyjaciółkę w cierpieniu. Jej lazurowe oczy, które kiedyś tak jasno świeciły teraz są martwe, szare. To już nie jest ta sama Victoria, która widziałam dwa miesiące temu.
Uścisk dwóch mężczyzn pogłębia się na moich ramionach kiedy próbuję się wyrwać. Morgana podchodzi bliżej Vic' a ona spuszcza głowę.
- Popatrz Victorio... - zaczyna szeptać jej do ucha, ale na tyle głośno bym słyszała każde słowo. - ...to twoja przyjaciółka, która zostawiła cię samą... z nami.
Z przerażeniem patrzę na Vicky, która bez mrugnięcia okiem odwraca wzrok od Morgany. Nie chce na mnie patrzeć, ale ja w jej oczach nie widzę strachu. Nie boi się, po prostu nie ma sił. Ale mimo wszystko nie patrzy na mnie, nie ufa mi już.
To boli bardziej niż jakikolwiek cios, jakakolwiek rana.
- Vicky nie słuchaj jej! Szukałam cię, przysięgam! - krzyczę, a łzy powoli ściekają mi po policzkach.
- Zostawiła cię samą, choć tak bardzo jej potrzebowałaś... - kontynuuje wiedźma.
- Nigdy bym cię nie zostawiła! Vicky, przecież wiesz! - próbuję przekonać blondynkę, ale ona nadal patrzy na swoje stopy.
- Tak nie postępują przyjaciele. - podpowiada jej do ucha Morgana. Co gorsza Vicky wyglądała na coraz bardziej zdecydowaną.
- Vic', proszę nie słuchaj jej! - krzyczę coraz bardziej zrozpaczona.
Victoria podnosi na mnie wzrok. Jej oczy są zimne i szare, bezlitosne. Czuję jak jej chłód przenika moje ciało na wskroś. Patrzy na mnie z zawodem i bólem. Nie ufa mi.
- Vicky... - próbuję jeszcze raz. - Kocham cię.
Blondynka otwiera szerzej oczy, nie wiem czy ze zdziwienia czy bardziej z drwiną.
Ta dziewczyna jest dla mnie naprawdę kimś ważnym. Kocham ją jak siostrę i sama siebie nienawidzę, że zostawiłam ją w takim stanie.
- Śpiący królewicz wstał. - informuje Alice.
Odwracam się w jej stronę.
- Nigdy bym cię nie zostawiła! Vicky, przecież wiesz! - próbuję przekonać blondynkę, ale ona nadal patrzy na swoje stopy.
- Tak nie postępują przyjaciele. - podpowiada jej do ucha Morgana. Co gorsza Vicky wyglądała na coraz bardziej zdecydowaną.
- Vic', proszę nie słuchaj jej! - krzyczę coraz bardziej zrozpaczona.
Victoria podnosi na mnie wzrok. Jej oczy są zimne i szare, bezlitosne. Czuję jak jej chłód przenika moje ciało na wskroś. Patrzy na mnie z zawodem i bólem. Nie ufa mi.
- Vicky... - próbuję jeszcze raz. - Kocham cię.
Blondynka otwiera szerzej oczy, nie wiem czy ze zdziwienia czy bardziej z drwiną.
Ta dziewczyna jest dla mnie naprawdę kimś ważnym. Kocham ją jak siostrę i sama siebie nienawidzę, że zostawiłam ją w takim stanie.
- Śpiący królewicz wstał. - informuje Alice.
Odwracam się w jej stronę.
Alice stoi obok Louisa, który patrzy na nią zabójczym spojrzeniem. To musi być dla niego szok, skoro tak bardzo ją kochał, a spotyka ją w takich okolicznościach. Kiedy ona chce zabić, a on bronić mnie. Po czyjej stanie stronie?
Mam dość tej zabawy.
Morgana jest chwilowo wpatrzona w Louisa, więc mam szansę. Tylko czy dam radę?
Unoszę lewą rękę i wytwarzam w niej kulę ognia i nim w ogóle zdążam pomyśleć rzucam nią w wiedźmę. Z głuchym jękiem wali się na ziemię.
Jest słabsza niż ostatnio. Kiedy atakowałam ją kulami ognia, nawet nie drgnęła, a teraz? Leży na ziemi.
Lepiej dla mnie.
Walka trwa o wiele dłużej niż się spodziewałam. Louis wyrwał się jakoś Alice i rzucił się na nią. W tym czasie cała zgraja demonów i zombie atakowało mnie. Udało mi się w jakiś sposób podpalić jednego zombie, okazuje się, że ogień to chyba najlepsza broń na te bestie. Kiedy zapłonął zaczął wierzgać, tym samym podpalając pozostałe 6. Jeśli chodzi o demony nie było większej trudności. Kilka prostych czarów i noży w plecach i po sprawie.
Ale Morgana nie dała się tak łatwo...
Na sam początek użyła tych swoich okropnych cierni. Oplotła mnie nimi wbijając każdy kolec jak najgłębiej w różne części ciała. Rozpaliłam je, po prostu spłonęły. Ale rany zostały. Kiedy próbowała strzelić piorunami w ostatniej chwili użyłam tarczy ochronnej. Nie wytrzymała długo, zaledwie kilka sekund. Już po chwili to ja leżałam na ziemi i wiłam się z bólu. Czułam jak prąd przechodzi każdy milimetr mojego ciała, rażąc je i doprowadzając mnie do obłędu. Krzyczałam z całych sił. Miałam w totalną pustkę w głowie, krzyczałam bo czułam ból.
I nagle zadałam sobie jedno pytanie.
Czy moi rodzice też tak cierpieli?
A Leon?
Morgana przestała. Zdjęła klątwę, a ja bez sił opadłam na zimną ziemię. Miałam dość, nie czułam już nawet własnego serca. Chciałam stamtąd uciec, gdzieś bardzo daleko, ale wiedziałam, że nie mogę. Muszę to dokończyć...
Raz na zawsze.
- Masz już dość? Chcesz się poddać? - pyta wiedźma z satysfakcją wymalowaną na jej ohydnej twarzy.
Zaciskam mocniej zęby, rozglądam się.
Louis dalej siłuje się z kilkoma demonami, a Alice... trzyma Victorię, bo ta zaczęła się wyrywać, jakby chciała stąd uciec.
Łzy cisną mi się do oczu, ale nawet przez sekundę nie pozwalam im spłynąć.
Nie mam zamiaru już płakać... Nie chcę się już bać, chcę tylko... odzyskać przyjaciółkę. Albo chociaż mieć pewność, że będzie bezpieczna.
Nagle do głowy przychodzi mi plan, tak absurdalny i ryzykowny, że miałam ochotę się śmiać.
Wstałam ostrożnie z ziemi, Morgana cały czas była gotowa do ataku.
Znów patrzę na Louisa, tym razem jednak stoi okrążony kilkoma demonami, trzymają go w garści, co tylko mnie utwierdza w przekonaniu, że mój plan to dobre wyjście.
- Dość! - krzyczę tak głośno, że sufit jaskini jakby się poruszył.
Cała wrzawa nagle cichnie. Morgana stoi w pogotowiu, Louis i Vic' przestają się wyrywać i podobnie jak Alice, zaczynają się we mnie wpatrywać z niekłamanym zdziwieniem.
- Morgano, mam dla ciebie propozycję. - kontynuuję, a moje serce zaczyna boleśnie tłuc się o moje żebra.
Czarownica cierpliwie czeka na to co powiem, choć w jej oczach widzę błysk niepewności.
- Jeśli wypuścisz Louisa i Victorię, dasz im spokój, to obiecuję... - patrzę na nią bez cienia strachu. Wiem co mam robić i wiem, że to jedyne wyjście. - że zostanę tu z tobą i będziesz mogła ze mną zrobić co ci się będzie podobało.
- Nie! - z gardła Vicky wydobywa się krzyk, ale Alice zakrywa jej usta. Blondynka zaczyna płakać.
- Oddasz mi Ognistego Smoka? - pyta o moją moc.
Wzdycham przeciągle, na moim ciele zaczynają pojawiać się dreszcze.
- Tak. - odpowiadam.
Patrzę przez ramię na Tommo. Stoi sparaliżowany, ale w jego oczach nie widzę szoku, strachu czy wyrzutu, za to, że taki właśnie oto plan wymyśliłam.
A potem zrobił coś czego nigdy bym się nie spodziewała. Mrugnął do mnie.
Wiedział?
Odwracam od niego wzrok i powoli idę w stronę Morgany.
- Zgoda. - zgadza się.
Machnięciem ręki każe wypuścić Louisa i Victorię. Obydwoje nie ruszają się z miejsca, ale Alice i demony odchodzą. Moi przyjaciele patrzą na mnie i śledzą każdy mój ruch. Louis ze spokojem, czeka na bieg wydarzeń, ale Vic'... w jej oczach widzę strach, ból i niepokój. Martwi się o mnie.
Ale ja się już nie boję, wiem co mam robić.
Podchodzę jeszcze bliżej Morgany, tak, że stykamy się ramionami. Patrzę w prawo, a ona w lewo, żeby lepiej się widzieć.
- Zadowolona? - pytam z ironią.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - przyznaje z podłym uśmieszkiem.
- Gabi, proszę nie rób tego! - krzyczy Victoria, a łzy ciekną jej po policzkach.
- Muszę Vic', robię to dla was! - odpowiadam i spuszczam wzrok.
- Jakie to naiwne! Poświęcić największą moc na świecie, dla przyjaciół! - kpi Morgana.
Znów patrzę ostro w prawo, nadal stykamy się ramionami.
- Jak się czują rodzice? - pyta z błyskiem w oku.
Teraz albo nigdy.
- Poczują się lepiej jak ich pomszczę. - odpowiadam i mocnym szarpnięciem wbijam jej sztylet prosto w mostek.
Morgana blednie, zaczyna jakby krztusić się powietrzem i upada na ziemię, wijąc się z bólu.
- Nie!
Alice błyskawicznie znajduje się obok Morgany. Zacina się kłem w nadgarstek, a jej żył zaczyna spływać krew. Już wiem, co chce zrobić. Szybkim ruchem łapię ją za rękę, by nie mogła podać swojej krwi wiedźmie. Nie mogę równać się z wampirzą siłą, ale mimo wszystko próbuję.
Nagle Morgana przestaje się ruszać, wydawać jakiekolwiek dźwięki. Jest bledsza niż kiedykolwiek, widać dokładnie każdą jej żyłę. Na mostku widzę wielką plamę krwi.
Alice upada do jej ciała i patrzy na nie ze łzami w oczach. Po chwili jednak wstaje z wampirzą szybkością i podchodzi do Victorii.
- Zapłacisz za to! - krzyczy pod moim adresem.
- Nie! - z mojego gardła wydobywa się jęk, ale kiedy próbuje podbiec do Vic' z tyłu łapie mnie czterech demonów, sześciu pozostałych trzyma Louisa.
Alice jedną ręką przytrzymuje głowę mojej przyjaciółki, drugą trzyma jej ramię.
- Słodkich snów, blondyneczko! - wypowiada te słowa z taką złością, że aż się nimi krztusi.
Przekręca głowę blondynki z taką siłą, że skręca jej kark.
Victoria umiera...
Drę się na całe gardło, aż zaczyna mnie piec. Łzy ciekną mi po brodzie, ale mam to gdzieś.
Jedyne co widzę przez łzy to jak Alice w wampirzym tempie ucieka z jaskini i tyle ją widziałam. Demony rozchodzą się, a gdy ja czuję jak ich uścisk się rozluźnia od razu padam do ciała przyjaciółki. Wypłakuję się w jej podarte ubrania przeklinając się w duchu.
- Vicky... - łkam.
Zaczynam mocno potrząsać jej ramionami tak, że jej ciało telepie się na boki.
- Proszę Vic' otwórz oczy! Błagam! - krzyczę. Policzki pieką mnie od łez, pociągam bezwładnie nosem.
Tommo odciąga mnie od ciała przyjaciółki, a ja zaczynam się wyrywać.
- Zostaw mnie! - krzyczę w przypływie gniewu.
Louis odwraca mnie tak abym stała przodem do niego i mocno mnie przytula. Na początku walę pięściami w jego klatkę piersiową, co zresztą i tak nic nie daje, ale potem... po prostu ulegam. Nie mam już siły.
- Choć, wracamy do domu. - mówi mi do ucha.
Kręcę szybko głową.
- Nigdzie nie pójdę. Obiecałam sobie, że wrócę z Vicky. Jeśli ona zostaje to ja też.
Po długiej walce z własnymi myślami i uczuciami zgadzam się na drogę powrotną. Nie mam ani siły, ani ochoty się kłócić. Nadal nie pojmuję tego co się stało.
Vicky nie żyje...
Ta myśl błądzi po najgłębszych zakamarkach mojego umysłu i nie daje mi spokoju.
Nie żyje przeze mnie!
Wypłakałam już chyba wszystkie łzy, bo choć wcale nie czuję się lepiej, przestałam już płakać.
Co powiem jej rodzicom?
A co powiem swoim?
Kiedy jesteśmy już przy wejściu do tunelu, który jak podejrzewa Lou jest jedynym wyjściem, dzieje się coś... strasznego.
Ciało Victorii podrywa się do góry z taka siłą, że omal nie wzlatuje do góry. Blondynka raptownie łapie powietrze, a po chwili się nim krztusi. Siedzi na ziemi...
Oddycha...
Podbiegam do niej i mocno oplatam ramionami, znów zaczynam płakać. Czuję jak ciało zaczyna drżeć z emocji, mam ochotę krzyczeć z radości.
- Ty... żyjesz. - wzdycham i chowam twarz w jej włosach.
Dziewczyna siedzi sparaliżowana i wpatruje się w ziemię.
- Nie - odzywa się cicho Louis.
Odwracam się w jego stronę.
Jego wyraz twarzy wskazuje na to, że mocno coś analizuje. Jego oczy szukają czegoś na ziemi, ale po chwili podrywa wzrok i wlepia go w moje błękitne oczy.
- Victoria jest martwa. - wyjaśnia, a mi serce wskakuje do gardła.
- Co ty pieprzysz? - pytam cicho.
Głos grzęźnie mi w płucach.
- Vicky jak się czujesz? - pyta blondynkę.
Przez chwilę dziewczyna milczy, potem wstaje na nogi i łapie się mnie bo o mały włos nie upada na ziemię.
- Słabo. Boli mnie głowa, czuję jakby miała rozerwać mi ciało. A poza tym, czuję... - nagle zamilkła i zaczęła natarczywie się we mnie wpatrywać.
Jej klatka piersiowa zaczęła nienaturalnie szybko się wznosić i opadać, a w oczach zobaczyłam... głód?
- Czuję krew. - dokańcza.
I wtedy zrozumiałam. Zamknęłam dłonią usta by nie krzyknąć. Łzy znów zamgliły mi widok, a serce zaczęło boleśnie kłuć.
- Jesteś... wampirem. - wypluwam z siebie te słowa.
- Nie, jeszcze nie. - zaprzecza Louis i podchodzi do blondynki. - Musiała mieć w żyłach krew Alice.
- Nie... - wzdycham.
Teraz zaczynam się zastanawiać, co byłoby gorsze. Wiedza o tym, że przez ciebie twoja najlepsza przyjaciółka nie żyje, czy wiedza o tym, że twoja najlepsza przyjaciółka staje się bestią, która musi ranić, by żyć.
Zgodnie z prawdą, aby dokończyć przemianę Victoria musi pożywić się ludzką krwią. Jeśli nie zrobi tego w ciągu dwudziestu czterech godzin... umrze.
Czuję jak moje serce pęka na kilkaset maleńkich kawałeczków, których nie da się skleić.
Mam dość tej zabawy.
Morgana jest chwilowo wpatrzona w Louisa, więc mam szansę. Tylko czy dam radę?
Unoszę lewą rękę i wytwarzam w niej kulę ognia i nim w ogóle zdążam pomyśleć rzucam nią w wiedźmę. Z głuchym jękiem wali się na ziemię.
Jest słabsza niż ostatnio. Kiedy atakowałam ją kulami ognia, nawet nie drgnęła, a teraz? Leży na ziemi.
Lepiej dla mnie.
Walka trwa o wiele dłużej niż się spodziewałam. Louis wyrwał się jakoś Alice i rzucił się na nią. W tym czasie cała zgraja demonów i zombie atakowało mnie. Udało mi się w jakiś sposób podpalić jednego zombie, okazuje się, że ogień to chyba najlepsza broń na te bestie. Kiedy zapłonął zaczął wierzgać, tym samym podpalając pozostałe 6. Jeśli chodzi o demony nie było większej trudności. Kilka prostych czarów i noży w plecach i po sprawie.
Ale Morgana nie dała się tak łatwo...
Na sam początek użyła tych swoich okropnych cierni. Oplotła mnie nimi wbijając każdy kolec jak najgłębiej w różne części ciała. Rozpaliłam je, po prostu spłonęły. Ale rany zostały. Kiedy próbowała strzelić piorunami w ostatniej chwili użyłam tarczy ochronnej. Nie wytrzymała długo, zaledwie kilka sekund. Już po chwili to ja leżałam na ziemi i wiłam się z bólu. Czułam jak prąd przechodzi każdy milimetr mojego ciała, rażąc je i doprowadzając mnie do obłędu. Krzyczałam z całych sił. Miałam w totalną pustkę w głowie, krzyczałam bo czułam ból.
I nagle zadałam sobie jedno pytanie.
Czy moi rodzice też tak cierpieli?
A Leon?
Morgana przestała. Zdjęła klątwę, a ja bez sił opadłam na zimną ziemię. Miałam dość, nie czułam już nawet własnego serca. Chciałam stamtąd uciec, gdzieś bardzo daleko, ale wiedziałam, że nie mogę. Muszę to dokończyć...
Raz na zawsze.
- Masz już dość? Chcesz się poddać? - pyta wiedźma z satysfakcją wymalowaną na jej ohydnej twarzy.
Zaciskam mocniej zęby, rozglądam się.
Louis dalej siłuje się z kilkoma demonami, a Alice... trzyma Victorię, bo ta zaczęła się wyrywać, jakby chciała stąd uciec.
Łzy cisną mi się do oczu, ale nawet przez sekundę nie pozwalam im spłynąć.
Nie mam zamiaru już płakać... Nie chcę się już bać, chcę tylko... odzyskać przyjaciółkę. Albo chociaż mieć pewność, że będzie bezpieczna.
Nagle do głowy przychodzi mi plan, tak absurdalny i ryzykowny, że miałam ochotę się śmiać.
Wstałam ostrożnie z ziemi, Morgana cały czas była gotowa do ataku.
Znów patrzę na Louisa, tym razem jednak stoi okrążony kilkoma demonami, trzymają go w garści, co tylko mnie utwierdza w przekonaniu, że mój plan to dobre wyjście.
- Dość! - krzyczę tak głośno, że sufit jaskini jakby się poruszył.
Cała wrzawa nagle cichnie. Morgana stoi w pogotowiu, Louis i Vic' przestają się wyrywać i podobnie jak Alice, zaczynają się we mnie wpatrywać z niekłamanym zdziwieniem.
- Morgano, mam dla ciebie propozycję. - kontynuuję, a moje serce zaczyna boleśnie tłuc się o moje żebra.
Czarownica cierpliwie czeka na to co powiem, choć w jej oczach widzę błysk niepewności.
- Jeśli wypuścisz Louisa i Victorię, dasz im spokój, to obiecuję... - patrzę na nią bez cienia strachu. Wiem co mam robić i wiem, że to jedyne wyjście. - że zostanę tu z tobą i będziesz mogła ze mną zrobić co ci się będzie podobało.
- Nie! - z gardła Vicky wydobywa się krzyk, ale Alice zakrywa jej usta. Blondynka zaczyna płakać.
- Oddasz mi Ognistego Smoka? - pyta o moją moc.
Wzdycham przeciągle, na moim ciele zaczynają pojawiać się dreszcze.
- Tak. - odpowiadam.
Patrzę przez ramię na Tommo. Stoi sparaliżowany, ale w jego oczach nie widzę szoku, strachu czy wyrzutu, za to, że taki właśnie oto plan wymyśliłam.
A potem zrobił coś czego nigdy bym się nie spodziewała. Mrugnął do mnie.
Wiedział?
Odwracam od niego wzrok i powoli idę w stronę Morgany.
- Zgoda. - zgadza się.
Machnięciem ręki każe wypuścić Louisa i Victorię. Obydwoje nie ruszają się z miejsca, ale Alice i demony odchodzą. Moi przyjaciele patrzą na mnie i śledzą każdy mój ruch. Louis ze spokojem, czeka na bieg wydarzeń, ale Vic'... w jej oczach widzę strach, ból i niepokój. Martwi się o mnie.
Ale ja się już nie boję, wiem co mam robić.
Podchodzę jeszcze bliżej Morgany, tak, że stykamy się ramionami. Patrzę w prawo, a ona w lewo, żeby lepiej się widzieć.
- Zadowolona? - pytam z ironią.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. - przyznaje z podłym uśmieszkiem.
- Gabi, proszę nie rób tego! - krzyczy Victoria, a łzy ciekną jej po policzkach.
- Muszę Vic', robię to dla was! - odpowiadam i spuszczam wzrok.
- Jakie to naiwne! Poświęcić największą moc na świecie, dla przyjaciół! - kpi Morgana.
Znów patrzę ostro w prawo, nadal stykamy się ramionami.
- Jak się czują rodzice? - pyta z błyskiem w oku.
Teraz albo nigdy.
- Poczują się lepiej jak ich pomszczę. - odpowiadam i mocnym szarpnięciem wbijam jej sztylet prosto w mostek.
Morgana blednie, zaczyna jakby krztusić się powietrzem i upada na ziemię, wijąc się z bólu.
- Nie!
Alice błyskawicznie znajduje się obok Morgany. Zacina się kłem w nadgarstek, a jej żył zaczyna spływać krew. Już wiem, co chce zrobić. Szybkim ruchem łapię ją za rękę, by nie mogła podać swojej krwi wiedźmie. Nie mogę równać się z wampirzą siłą, ale mimo wszystko próbuję.
Nagle Morgana przestaje się ruszać, wydawać jakiekolwiek dźwięki. Jest bledsza niż kiedykolwiek, widać dokładnie każdą jej żyłę. Na mostku widzę wielką plamę krwi.
Alice upada do jej ciała i patrzy na nie ze łzami w oczach. Po chwili jednak wstaje z wampirzą szybkością i podchodzi do Victorii.
- Zapłacisz za to! - krzyczy pod moim adresem.
- Nie! - z mojego gardła wydobywa się jęk, ale kiedy próbuje podbiec do Vic' z tyłu łapie mnie czterech demonów, sześciu pozostałych trzyma Louisa.
Alice jedną ręką przytrzymuje głowę mojej przyjaciółki, drugą trzyma jej ramię.
- Słodkich snów, blondyneczko! - wypowiada te słowa z taką złością, że aż się nimi krztusi.
Przekręca głowę blondynki z taką siłą, że skręca jej kark.
Victoria umiera...
Drę się na całe gardło, aż zaczyna mnie piec. Łzy ciekną mi po brodzie, ale mam to gdzieś.
Jedyne co widzę przez łzy to jak Alice w wampirzym tempie ucieka z jaskini i tyle ją widziałam. Demony rozchodzą się, a gdy ja czuję jak ich uścisk się rozluźnia od razu padam do ciała przyjaciółki. Wypłakuję się w jej podarte ubrania przeklinając się w duchu.
- Vicky... - łkam.
Zaczynam mocno potrząsać jej ramionami tak, że jej ciało telepie się na boki.
- Proszę Vic' otwórz oczy! Błagam! - krzyczę. Policzki pieką mnie od łez, pociągam bezwładnie nosem.
Tommo odciąga mnie od ciała przyjaciółki, a ja zaczynam się wyrywać.
- Zostaw mnie! - krzyczę w przypływie gniewu.
Louis odwraca mnie tak abym stała przodem do niego i mocno mnie przytula. Na początku walę pięściami w jego klatkę piersiową, co zresztą i tak nic nie daje, ale potem... po prostu ulegam. Nie mam już siły.
- Choć, wracamy do domu. - mówi mi do ucha.
Kręcę szybko głową.
- Nigdzie nie pójdę. Obiecałam sobie, że wrócę z Vicky. Jeśli ona zostaje to ja też.
Po długiej walce z własnymi myślami i uczuciami zgadzam się na drogę powrotną. Nie mam ani siły, ani ochoty się kłócić. Nadal nie pojmuję tego co się stało.
Vicky nie żyje...
Ta myśl błądzi po najgłębszych zakamarkach mojego umysłu i nie daje mi spokoju.
Nie żyje przeze mnie!
Wypłakałam już chyba wszystkie łzy, bo choć wcale nie czuję się lepiej, przestałam już płakać.
Co powiem jej rodzicom?
A co powiem swoim?
Kiedy jesteśmy już przy wejściu do tunelu, który jak podejrzewa Lou jest jedynym wyjściem, dzieje się coś... strasznego.
Ciało Victorii podrywa się do góry z taka siłą, że omal nie wzlatuje do góry. Blondynka raptownie łapie powietrze, a po chwili się nim krztusi. Siedzi na ziemi...
Oddycha...
Podbiegam do niej i mocno oplatam ramionami, znów zaczynam płakać. Czuję jak ciało zaczyna drżeć z emocji, mam ochotę krzyczeć z radości.
- Ty... żyjesz. - wzdycham i chowam twarz w jej włosach.
Dziewczyna siedzi sparaliżowana i wpatruje się w ziemię.
- Nie - odzywa się cicho Louis.
Odwracam się w jego stronę.
Jego wyraz twarzy wskazuje na to, że mocno coś analizuje. Jego oczy szukają czegoś na ziemi, ale po chwili podrywa wzrok i wlepia go w moje błękitne oczy.
- Victoria jest martwa. - wyjaśnia, a mi serce wskakuje do gardła.
- Co ty pieprzysz? - pytam cicho.
Głos grzęźnie mi w płucach.
- Vicky jak się czujesz? - pyta blondynkę.
Przez chwilę dziewczyna milczy, potem wstaje na nogi i łapie się mnie bo o mały włos nie upada na ziemię.
- Słabo. Boli mnie głowa, czuję jakby miała rozerwać mi ciało. A poza tym, czuję... - nagle zamilkła i zaczęła natarczywie się we mnie wpatrywać.
Jej klatka piersiowa zaczęła nienaturalnie szybko się wznosić i opadać, a w oczach zobaczyłam... głód?
- Czuję krew. - dokańcza.
I wtedy zrozumiałam. Zamknęłam dłonią usta by nie krzyknąć. Łzy znów zamgliły mi widok, a serce zaczęło boleśnie kłuć.
- Jesteś... wampirem. - wypluwam z siebie te słowa.
- Nie, jeszcze nie. - zaprzecza Louis i podchodzi do blondynki. - Musiała mieć w żyłach krew Alice.
- Nie... - wzdycham.
Teraz zaczynam się zastanawiać, co byłoby gorsze. Wiedza o tym, że przez ciebie twoja najlepsza przyjaciółka nie żyje, czy wiedza o tym, że twoja najlepsza przyjaciółka staje się bestią, która musi ranić, by żyć.
Zgodnie z prawdą, aby dokończyć przemianę Victoria musi pożywić się ludzką krwią. Jeśli nie zrobi tego w ciągu dwudziestu czterech godzin... umrze.
Czuję jak moje serce pęka na kilkaset maleńkich kawałeczków, których nie da się skleić.
_____________________
Hejka Miśki!!!
UWAGA, UWAGA! ROZDZIAŁ 26 JEST OSTATNIM ROZDZIAŁEM !!!
NASTĘPNY POST BĘDZIE EPILOGIEM :)
Ale nie martwcie się mam dla was niespodziankę...
Jednak was trochę pomęczę i powiem wam o niej w następnej notce :D
Pozdrawiam,
The Dream.
OMG!!!! TO JEST ZARĄBISTE!
OdpowiedzUsuńTaa Alice... Nie ważne...Sucz....
Rozdział genialny, to sytuacja z Vicky... jestem ciekawa czy poczęstuje ją swoją krwią czy pozwoli umrzeć.... Dlatego idę czytać epilog....
Kocham
Aneta