Dlaczego on jest tak blisko?!
- Zdajesz sobie sprawę, że prosisz o zbyt wiele, prawda? - pyta śmiejąc się pod nosem. Śmiejąc się!
Gwałtownie się od niego odsuwam.
- Przestań, mówię poważnie! - oburzam się.
- Ja też! Gabriella... Nie zostawię cię.
Patrzy na mnie wielkimi oczami. Lśnią niczym dwa diamenty, najdroższe jakie kiedykolwiek miałam zobaczyć w całym życiu.
- Jak chcesz. - odpowiadam i słyszę jego prychnięcie.
Wstaję z ziemi tym samym wyrywając siebie z transu. Louis potrafi mnie czarować tymi oczami, ale ja nie chcę być czarowana. Bo niby kto tu jest czarodziejką?
Kiedy unoszę się z ziemi, Hades wtóruje mi i również wstaje z ziemi. Głaszczę go po łbie i kilka razy klepię w szyję. Chwytam uzdę i prowadzę go dalej.
Po kolejnej godzinie marszu, kiedy moje nogi już całkowicie odmawiają posłuszeństwa, mam ochotę po prostu paść na ziemię i spać.
- Nie mogliśmy jechać na koniach? - pyta Pan Maruda, a ja tylko przewracam oczyma.
- Nie, nie mogliśmy. Konie są niezwykle wyczulone na ciernie, które pokrywają tutaj ziemię. Nie czujesz ich przez buty, ale uwierz, że konie czują je doskonale. - wytłumaczyłam, nie przerywając kroku.
- Skąd to wszystko wiesz, Panno-Wiem-Wszystko? - pyta marszcząc brwi i uśmiechając się drwiąco.
Czy on się ze mnie nabija?
Ma mnie za kujona, czy jak?!
- Czytam, w porównaniu do niektórych. - odpowiadam z jeszcze większą drwiną, kładąc duży nacisk na ostatnie słowo.
Z satysfakcją mogę stwierdzić, że Louis się zamknął i nie odzywał aż doszliśmy do Ciernistych Szczelin.
- I co teraz? - pyta Louis z wyczuwalnym podnieceniem w głosie.
Idiota...
Uśmiecham się pod nosem, bo zdaję sobie sprawę, że określenie "idiota" nadane Tomlinsonowi nabiera zupełnie nowego znaczenia. Dla mnie oznacza to "świr".
- O ile wiem, Cierniste Szczeliny są wejściem do wnętrza Gór Mglistych. - wyjaśniam patrząc w dół.
Stoimy nad wielką, mroczną przepaścią. Nie widzę dna, przez miliony splątanych, cierniowych gałęzi. Wygląda to tak, jakby ktoś splątał ze sobą wszystkie cierniowe krzaki i wsadził je w tą przepaść.
- W dół? - dopytuje. Kiwam lekko głową i wdycham mocno powietrze.
Dam radę, muszę dać.
Gdzieś na dole czeka Vicky.
Jestem jej to winna.
Muszę to zrobić.
Wypuszczam powietrze z płuc i czuję jak serce boleśnie tłucze mi się o żebra. Odwracam się do Louisa.
Stoi i patrzy na mnie śledząc każdy mój ruch.
No Gabriella, teraz albo nigdy.
Podchodzę szybko zanim zdążę po raz kolejny stchórzyć i mocno przytulam do siebie Tommo.
Przez chwilę stoi sparaliżowany i nie wie co robić, ale już po chwili oplata mnie swoimi mocnymi ramionami. Chowam twarz w zagłębieniu jego szyi, ciesząc się, że jego perfumy nadal działają. Zaciągam się jego zapachem i niechętnie się odsuwam.
- Gotów? - pytam upewniając się, że nie zmienił zdania.
- Zawsze - odpowiada z zaspałem.
Uśmiecham się do niego i podchodzę do Hadesa.
- Musisz tu zaczekać. Nie wiem ile to potrwa, pewnie długo. Pilnuj Ayi, nie rób nic głupiego, czekaj na mnie, zgoda? - pytam, a kiedy Hades rży w odpowiedzi, lekko całuję go między oczy.
Poklepuję jeszcze jego szyję i podchodzę do przepaści.
- Bądź ostrożna. - słyszę głos, który niemal przyprawia mnie o dreszcze.
Odwracam się szybko i rozglądam wokół siebie. Louis stoi i dziwnie mi się przygląda, jakbym właśnie zaczęła się rozbierać, albo coś.
Nagle dostrzegam Leona opierającego się o martwe drzewo, które "rośnie" niedaleko.
Skinęłam lekko głową w odpowiedzi. Nie chciałam nic mówić, przynajmniej przy Louisie.
- I nie dawaj mi dużo roboty, okej? - dodaje jeszcze na odchodne uśmiechając się cwaniacko.
- Okej. - szepczę cicho, co nie uchodzi uwadze Louisa.
- Z kim gadasz? - pyta z rozbawioną miną.
- Z BRATEM. - odpowiadam mocnym głosem i odwracam się z powrotem do przepaści.
Teraz albo nigdy, tak?
Schodzę na pierwszą gałąź i czuję jak lekko się pode mną ugina. Na szczęście większość z nich są grube i mocne. Łapię się kolejnych i schodzę coraz niżej, słyszę tylko szum rzeki, która płynie na powierzchni. Jest tu okropnie zimno i ciemno, zwłaszcza, że na górze słońce już zaszło. Nie widzę zbyt wiele, wręcz prawie nic. Zapalam jedną kulę ognia i podrzucam lekko do góry, płynie za mną i oświetla drogę.
Schodzimy bardzo powoli, wręcz w żółwim tempie. Każda gałąź, po której zejdę jest podporą dla kolejnego kroku. Serce wali mi o żebra i nie przyjemnie kłuje w mostku, mój oddech staje się płytszy, szybszy. Louis depcze mi po piętach.
Staję na kolejną gałąź, a ona... pęka!
W ostatniej chwili łapię gałęzi wyżej, ale ona też nie jest stabilna. Wokół mnie nie ma żadnej podpory, czysta pustka. Zaczynam krzyczeć.
- Louis! Pomóż mi! - krzyczę w górę.
Dłonie zaczynają mi się pocić, ślizgają się.
- Gabi, nie panikuj! - nakazuje jego stanowczy głos.
- Spadnę! Tommo ja spadam! - krzyczę dalej na całe gardło.
- Trzymaj się! Słyszysz, opanuj się! - prosi. Wyciąga swoja dłoń jak najdalej może, ale to nic nie daje.
Moje palce są coraz bardziej śliskie, zsuwam się coraz niżej.
- Podaj mi rękę. - mówi spokojnie.
- Zwariowałeś?! Spadnę! - krzyczę spanikowana.
Gabriella, ogarnij się!
I co...? Znowu tchórzysz?
- Nie spadniesz, nie pozwolę ci, rozumiesz? - kiwam lekko głową. - Podaj mi rękę.
Dyszę ciężko, serce prawie wyskakuje mi z piersi. Kolce na gałęzi, której się trzymam coraz mocniej wbijają mi się w dłonie, czuję jak rozdzierają mi skórę. Przez krew, która zaczyna cieknąć mi z dłoni coraz bardziej się ślizgam.
Odczepiam jedną dłoń i podaję ją wyżej mocno zaciskając oczy. Czuję jego dotyk i mocne szarpnięcie. A potem stoję na jednej z wyższych gałęzi i dyszę ciężko. Łzy cisną mi się do oczu, znów tak samo gorące. Moja kula, która wcześniej oświetlała drogę teraz zgasła i rozszczepiła się na miliony malutkich iskierek.
- Wszystko okej? - słyszę jego głos.
- Dziękuję. - mówię to tak cicho, że przez chwilę naprawdę mam nadzieję, że tego nie usłyszał. Ale Louis stoi obok mnie, uśmiechając się i nadal trzymając mnie pod ramię. Czeka, aż się całkowicie uspokoję i idziemy dalej.
Serce nadal nadal wali mi w klatce piersiowej. Czuję jak dłonie mi puchną od powbijanych kolców, a na żebrach robi się bolesny siniak.
Jest tak ciemno, że nie widzę nic dalej niż czubek własnego nosa. Schodzę o wiele wolniej niż wcześniej i każdą kolejną gałąź sprawdzam sto razy zanim na niej stanę.
- Dasz radę oświetlić drogę? - pyta Louis po kilkunastu minutach.
- Spróbuję, ale... nie wiem czy dam radę. - odpowiadam i zamykam oczy, uprzednio mocno łapiąc się ciernistych gałęzi.
Czuję jak napiera na mnie ciemność, jest okropnie przytłaczająca. Przez chwilę mam wrażenie, że jestem w jakimś małym, niewidzialnym pomieszczeniu, a jego ściany napierają na mnie z całych sił.
Szybko otwieram oczy nie mogąc wytrzymać tego uczucia.
- Nie umiem - mówię zrozpaczona.
Czy to możliwe, żebym straciła moce?
To absurd! Niby w jaki sposób?
- Umiesz, tylko jesteś zbyt zmęczona. - wyjaśnia uspokajając mnie.
Nieważne, idziemy dalej. Musimy jakoś dotrzeć na sam dół, więc nie możemy tracić czasu.
Gdzieś tam jest Victoria.
Schodzę dalej, jeszcze kilka metrów w dół i będę mogła skoczyć na dno.
Kolejne dziesięć minut schodzę po cierniach, które wbijają się w moją skórę, tworząc duże plamy krwi na ciuchach i siniaki na ciele. Kiedy jestem jakieś półtora metra nad dnem przepaści skaczę i loduję na ugiętych nogach.
Stoję na zimnej skale. Jest ciemno, kompletnie nic nie widzę. Idę na oślep, a kiedy potykam się o jaką skałkę, cicho piszczę.
- Wyluzuj - mówi Louis z wyczuwalną drwiną wymijając mnie i specjalnie trącając ramieniem.
Przewracam oczami i idę za nim. Po kilku minutach Tommo gwałtownie staje, przez co wpadam na niego. Na moją twarz wkrada się grymas i już zamierzam drzeć na niego mordę, kiedy czuję jego dłoń na moich ustach i mocne szarpnięcia gdzieś w lewo.
Odrywa swoją rękę dopiero gdy znajdujemy się za kimś wielkim czymś, podejrzewam, że to był głaz.
- Co do diabła? - pytam szeptem.
Bez słowa wychyla się zza kamienia i patrzy gdzieś w głąb tej ciemnoty.
- Demony. - mówi z wyraźnym rozdrażnieniem.
Jeszcze tylko tego brakowało. Demonów nam się zachciało...
Jak on je zobaczył w tej ciemności? Instynkt Zabójcy?
- Co teraz? - odzywam się cicho i przez chwilę wydaje mi się, że brunet mnie nie usłyszał, ale on skinął głową i powiedział jeszcze ciszej:
- Atakujemy - nakazuje.
- Damy radę? - pytam z lekką chrypką w głosie.
- Nie pękaj, mała.
Wywracam młynka oczami i idę powoli za nim. Po raz setny w ciągu tej "podróży" dziękuję sobie samej, że tamtego dnia postanowiłam założyć sneakersy bez koturny. Mimo tego, że na stopach mam już miliony pęcherzy, które cholernie bolą, to przynajmniej nie muszę się przejmować skręceniem kostki czy coś.
Podchodzimy bliżej jakiejś wielkiej dziury w skale. Na sto procent jest to jakieś wejście, bo dwa demony nawet nie mrugają oczami, tylko pilnują.
Na palcach, próbując nie wydać żadnego dźwięku podkradamy się do dwóch bestii, których tak nienawidzę. Ich oczy świecą w ciemności swoją okropną czerwienią, która rozlewa się bo ich tęczówkach. Ich ciuchy są czarne, pomazane czymś co przypomina ohydną smołę. Ich wzrok jest pusty, rozbiegany. Ciarki mnie przechodzą kiedy na nich patrzę.
Kiedy jesteśmy już wystarczająco blisko po prostu wychodzimy z kryjówki. Ściskając w dłoni sztylet, a przy biodrze mając przypięty pistolet, czuję się niemal bezpieczna.
- No cześć - witam się z bestiami i bez ostrzeżenia strzelam jednemu w głowę.
Słyszę jego jęk, a potem nie może wydać już żadnego dźwięku. Drugi z "ochroniarzy" rzuca się na Louisa, który w ostatniej chwili robi szybki unik i odskakuje na bok. Demon warczy przeciągle i wyjmuje zza paska pistolet. Strzela raz, potem drugi. Chybił, o mały włos.
Bestia rzuca się na mnie, przewraca mnie na ziemię. Duszę okrzyk, siłując się z jego niepowtarzalną siłą. Louis odciąga go i jakimś cudem powala na ziemię. Bestia nie daję się jednak i natychmiast wraca na nogi.
Ciemność utrudnia sprawę podwójnie, kompletnie nic nie widać. Tylko jaskrawe, czerwone ślepia potwora dają mi znać gdzie jest. Cofam się o kilka kroków, ale... wpadam na coś.
Nie na coś, tylko na kogoś.
Czerwone oczy kolejnych demonów świecą w ciemności i dają mi znać, że jest ich trzech. Natychmiast sięgam do paska po sztylet i wbijam go gdzieś na oślep. Trafiam w brzuch jednego z nich, upada na ziemię, nie rusza się.
Jeden z nich rzuca się na mnie, wywracając mnie na ziemię, krztuszę się jego... powiedziałabym zapachem, ale to jest istny smród. Czuję tępy ból w żebrach, bestia wbija mi pazury w brzuch, zaczynam krzyczeć. Kątem oka, przez łzy widzę jak Louis wyrywa się z objęć potworów, ale dwóch kolejnych rzuca się na niego.
I nagle wszystko jest takie... odległe. Widzę mgłę, jest coraz bliżej, walczę z nią. Odpływam gdzieś bardzo daleko, a ostatnie co widzę to Vicotria... gdzieś daleko.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
_______________________
SIEMA!!
Napisałam taki krótki rozdzialik na rozgrzewkę xdWróciłam właśnie z Krasnobrodu i... Kurde tak strasznie będę tęsknić za wszystkimi <3
Poznałam tam masę wspaniałych ludzi i zobaczyłam moim najdroższych z tamtego roku :)
Po prostu love, love, love !!!
Dobra bo znowu gadam tak bez sensu xd
Jak rozdział?
Krótki wiem, ale mam nadzieję, że przeżyjecie :)
DZIĘKUJĘ ZA KAŻDY KOMENTARZ, PO PROSTU WAS KOCHAM! :*
The Dream.
W końcu jest :D !!!!! Jak zwykle jest genialny, mam nadzieję, że Louis i Gabi przeżyją i jakoś znajdą Victorię. A to jak Louis ją uratował było boskie :))) fajnie by było jakby potem byli razem xd :P Mam nadzieję, że napiszesz następny rozdział niedługo :) , bo to jest jeden z lepszych blogów jakie czytam i nie mogę się doczekać tego co będzie dalej :* to do następnego :D
OdpowiedzUsuńI kocham tą ich wymianę zdań xdxd :)
OdpowiedzUsuńUUUU robi się gorąco!
OdpowiedzUsuńPisz szybko następny bo inaczej cię znajdę... Znajdę obiecuje ci to...
Rozdział świetny! Skończyłaś w okropnym momencie -.-
Weny
czekam na nexta
kocham
Aneta