wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 22.

Patrze w jego duże, zielone oczy i zaczynam się zastanawiać; co ja właściwie robię? Opuszczam się na pięty, bo musiałam wejść na palce, żeby do niego dosięgnąć. Nie spuszczam z niego wzroku. Mam nadzieję, że coś powie, że nie będzie milczeć. 
- Jesteś inna - stwierdza zachrypłym głosem. Na moich ustach błąka się uśmiech. 
- Jestem. - przyznaję. Zawsze byłam. - Ty też. 
Czuję jak ciarki przechodzą mi po plecach kiedy łapie moją dłoń i splata nasze palce razem. Najpierw spoglądam na nasze dłonie, a potem przenoszę wzrok na jego oczy. 
Słyszę pomruk i szybko wyrywam swoją dłoń z uścisku chłopaka. Okazuje się, że to tylko Cath mówi przez sen. 
- Jaki sedes? - pyta niewyraźnym głosem. 
Nie wytrzymuję i wybucham śmiechem, ale szybko zasłaniam usta i duszę się nim. 

Budzę się jeszcze zanim nastaje świt. Pierwsze promienie już przeciskają się nad horyzont, ale coś je przytrzymuje. Wstaję i czuję jak bolą mnie kości. Strzelają kiedy się podnoszę, a na twarz wkrada mi się grymas bólu. Musimy jak najszybciej dotrzeć do Muerte, aby kupić cokolwiek. Nie mamy jedzenia i długo bez niego nie wytrzymamy. Oddalałam się o kilka kroków, wychodzę zza krzaków. Jak okiem sięgnąć nie widzę, ani nie słyszę niczego poza szumem wiatru i ciemnych budynków Muerte. Zaczynam grzebać w spodniach, aby poszukać jakichkolwiek pieniędzy. Znajduję cztery dychy.
Czuję czyjeś ramiona na swoich, więc szybko się odwracam. 
- To tylko ja - słyszę zachrypnięty głos Tommo. Zakładam kosmyk włosów za ucho i rumienię się. Dlaczego? 
- Jaa... - zaczynam się jąkać. 
- Ślicznie wyglądasz o wschodzie słońca.. To chyba daje ci taką siłę, żeby być piękną cały dzień, co? - pyta wpatrując się głęboko w moje oczy. 
- Louis.. - zaczynam, ale kładzie mi palec na ustach i odwraca się. Odchodzi. 
O co tu chodzi, do jasnej cholery?! 
Co ten facet wyprawia?! 
Co JA wyprawiam?! 
Mrugam kilka razy, żeby pozbyć się poczucia otępienia. Staram się nie myśleć o tym co zaszło wczoraj... mam nadzieję, że mi się uda. 

Po kilku minutach budzimy Zayna i Cath i ruszamy w drogę. Słońce grzeje i jest okropnie gorąco. Pocą mi się ręce, ale to chyba nie przez temperaturę. Tommo idzie kilka centymetrów obok. 
- Zapomniałam wam powiedzieć.. - mówię próbując zapomnieć o jego ustach na moich - ..że Smocze Miasta są takie... średniowieczne. 
- Średniowieczne? - pyta Cath z błyskiem w oku. 
- Tak, no wiecie... rycerze, księżniczki i obcinanie rąk za kradzież. 
- Super! - krzyknęła Cath z podnieceniem. Przewracam oczyma i ruszam w drogę. 

Po około pół godziny jesteśmy już przed bramą główną. Serce tłucze mi się o żebra. Musimy tylko tam wejść i kupić potrzebne rzeczy, nic wielkiego. 
Przed bramą stoi dwóch strażników w żelaznych zbrojach, z mieczami schowanymi pod pasem i dziwnymi toporami, jeśli tak można nazwać ich broń.
- Kim jesteście? - pyta jeden z nich nawet na nas nie patrząc. 
Spoglądam niepewnie w lewo i napotykam spokojne spojrzenie Louisa. 
- Uczniowie Akademii. - odpowiada Zayn. 
- Jesteśmy tu przejazdem. - dodaję z przekonaniem. 
Strażnicy spoglądają na siebie, jeden z nich kiwa głową. 
- Możecie wejść. - mówi po chwili. 
Czuję jak gorąco rozlewa mi się po całym ciele. 
Wchodzimy na teren miasta. Idziemy główną ulicą, szeroką, z bruku. Bo obu stronach drogi wznoszą się ogromne budynki na kilkanaście metrów. Wszystkie zrobione są z szarej cegły, dachów nie widzę. Niektóre okna są otwarte, inne szczelnie pozamykane. Pod podstawą domów widzę sporo stoisk z żywnością i innymi rzeczami - to czego potrzebujemy. 
Rozglądam się. Matki w długich sukniach i fartuchach poganiają swoje dzieci, które zatrzymują się, aby na nas popatrzeć. Wielu ludzi przypatruje nam się z ciekawością, a inni z podejrzeniem. Przełykam głośno ślinę i podchodzę do stoiska z warzywami i owocami. Kupuję sporo jedzenia, tyle na ile wystarczy mi pieniędzy. Nie tylko rośliny, ale też mięso. 
Kiedy wracam pod ścianę jednego z budynków widzę jak Louis niesie w rękach stos koców, Cath z uśmiechem trzyma w rękach kilka pudełek zapałek, a Zayn kolejną broń. 
- Skąd mieliście pieniądze? - pytam z uśmiechem. 
- Z czegoś trzeba żyć, nie? - odpowiada Louis i mruga do mnie okiem. Posyłam mu uśmiech i idę za Catherine, która idzie kilka metrów przede mną. Idziemy tak kilka minut wzbudzając wyraźne zaciekawienie mieszkańców. Staram się nie myśleć, o tym co będzie jak już stąd wyjdziemy. 
- Tobias? - rzuca Cath gdzieś w przestrzeń, więc podnoszę wzrok. 
Przed nami, jakieś dwa metry, stoi chłopak, wygląda na co najmniej dwadzieścia dwa lata. Ma krótki zarost, ciemne włosy sterczące na wszystkie strony i jasne, szare oczy. Tobias nie ma koszulki, więc jego górna część ciała jest całkowicie odsłonięta. Jego karnacja jest wyraźnie ciemniejsza niż moja. Kiedy widzę jego napięte mięśnie brzucha szybko wciągam powietrze. 
- Witaj Catherine - wita się z brunetką. Jego głos jest typowo męski, głęboki. 
- To jest Gabriella. Chłopaków już znasz..- przedstawia mnie dziewczyna. 
- Gabriella... - powtarza Tobias i podchodzi do mnie. 
Ujmuję moją dłoń i lekko ją całuje. Jego usta są miękkie jak aksamit. Rumienię się i spuszczam głowę. Widzę kątem oka, że Louis zaciska szczękę. 
- Co was tu sprowadza? - pyta chłopak patrząc na nas. 
- Chcieliśmy uzupełnić zapasy przed dalszą drogą - wyjaśnia Malik, nie patrząc na Tobiasa. 
- Dokąd zmierzacie? 
- Góry Mgliste - odpowiadam, a gardło ściska mi się kiedy myślę o Victorii. 
- Myślę, że powinniśmy już iść - stwierdza Tommo stając obok mnie. 
- Nie no, nie przesadzajcie.. może prześpicie się u mnie w domu, a z rana wyruszycie? - proponuje. 
- Nie sądzę, żeby... - zaczyna Louis, ale szybko mu przerywam. 
- Jeśli to nie robi dla ciebie kłopotu, to bardzo chętnie skorzystamy z twojej propozycji, prawda? - posyłam mordercze spojrzenie na Tommo. 
- Ty ty rządzisz! - ulega chłopak i idzie za Tobiasem. 


Po kilku minutach jesteśmy już na głównym dziedzińcu miasta. Jest ogromny, na nim również poustawiane są różne stoiska. Jest tu raczej ciemno, chłodno i cicho, ale czego mogę się spodziewać po Muerte?
Skręcamy w jedną z bardzo ciasnych uliczek, musimy iść gęsiego, żeby się zmieścić między ścianami dwóch budynków. Tobias zatrzymuje się przed jednymi z drzwi w murach budynku po lewej i puka do nich. Słyszymy kroki i szczęknięcie zamka. Drzwi się uchylają i staje w nich niska kobieta o zaróżowionych policzkach. Jej jasne, blond włosy są ciasno spięte w koka. Ma na sobie długą do kostek, niebieską spódnicę i biały fartuch. Jej oczy błyszczą ziemistym brązem, a jej strój stanowczo ją postarza, bo kobieta wygląda na mniej niż 20 lat. 
- Tobias, już jesteś... - wita chłopaka i przenosi wzrok na nas. - i kogoś przyprowadziłeś - zauważa. 
Jej głos jest niepewny i lekko drży. Widać, że jest bardzo nieśmiała. 
- Tak. Sophie, poznaj Gabriellę Black, Louisa Tomlinsona i Zayna Malika.. Catherine już znasz, to uczniowie Akademii. - drżę na dźwięk swojego nazwiska. Skąd je zna? - Sophie to moja siostra. 
- Och.. Uczniowie Akaa.. No dobrze, wejdźcie. - Sophie otwiera szerzej drzwi. 
Ich mieszkanie jest dość spore, ma pokoje plus łazienkę. Wchodzimy do pomieszczenia przypominającego salon. Kilka siedzeń, drewniane krzesła i drewniany stolik do kawy, jeśli tak można to nazwać. Wszystkie meble są drewniane, w domu pachnie wilgocią. Żywność chowana jest zapewne w drewnianych szafkach, które wiszą nad blatami. Widzę drewniany stół i sześć krzeseł. Idziemy dalej. 
Przez uchylone drzwi widzę.. dość "starą" toaletę. Dalej są dwie sypialnie, a w nich drewniane łóżka usłane słomą i przykryte kocami. Ściany są szare, podłoga również. 
- Przepraszam za.. inne warunki niz jesteście przyzwyczajeni - odzywa się Sophie. 
- Żartujesz?! Tu jest.. - krzyczy Cath z oburzeniem wymalowanym na twarzy. Szybko do niej podbiegam i zakrywam jej usta dłonią. 
- Cudownie, prawda Cath? - pytam dziewczyny z morderczym spojrzeniem. Kiwa lekko głową. Zdejmuję jej rękę za twarzy, a dziewczyna mierzy mnie tym samym spojrzeniem co ja przed chwilą. 
- Cieszę się, że się wam podoba - podejmuje Tobias. Gdyby znał myśli Catherine nie mówił by tak. 

Jakąś godzinę później jedliśmy kolację. Zwykłe kanapki z masłem i jakimś zielskiem. Chwilę później dzieliliśmy pokoje. 

- To chyba proste, nie? - ustalaliśmy to między swoją czwórką. - Dziewczyny z dziewczynami, chłopaki z chłopakami - proponuje Zayn. 
- Nie mieliśmy w planach morderstwa - mówi Louis i patrzy na Cath. 
- Rodzeństwo z rodzeństwem - mówię, ale Catherine mi przerywa. 
- Ja znam Louisa dłużej niż ty, więc ja mogę mieć z nim pokój. - uśmiecha się złośliwie, a we mnie wzbiera się gniew. Właściwie to nie muszę być zazdrosna. Powoli grymas na mojej twarzy znika i zastępuje go uśmiech. 
- Zgoda, jeśli Zayn się zgodzi to jestem za! - patrzę wyczekująco na Mulata, który wzrusza ramionami. 
- Jak sobie chcecie.. - mówi cicho.
- Świetnie! - Catherine klaska w dłonie. 
- Co?! - protestuje Tommo i patrzy na mnie z wytrzeszczonymi oczami. Ja tylko wzruszam ramionami i uśmiecham się pocieszająco. 

Budzę się o świcie. Słońce już wzeszło, pierwsze promienie przedostają się przez małe, szare okna. Wychodzę z pokoju i widzę, że przy stole siedzi już Sophie. Nie je śniadania, po prostu siedzi. Podchodzę bliżej i cicho siadam obok. 
- Ojejku, wystraszyłaś mnie! - mówi zaskoczona. 
- Przepraszam, nie chciałam. - uśmiecham się lekko. Jej oczy są zaspane, chyba źle spała tej nocy. - Wszystko w porządku? - pytam niepewnie. 
- Tak, tak tylko... koszmary, no nieważne, a jak ty się czujesz? - pyta wymijając temat. Nie chcę być nachalna więc o nic więcej nie pytam.
- W porządku. Trzeba wszystkich obudzić i ruszać w drogę - wyjaśniam i wstaję z krzesła. 
- Może zjecie z nami? - pyta. Uśmiecham się i cicho dziękuję. 

Po śniadaniu wszyscy bierzemy swoje rzeczy i wychodzimy domu Tobiasa i Sophie. Oboje żegnają nas, kiedy znikamy za rogiem budynku. 
- Jeszcze chwilę i umarłam bym w tym... domu - mówi z obrzydzeniem Catherine. 
- Możesz sobie odpuścić!? Ciesz się, że w ogóle mieliśmy gdzie spać! - sprzeczam się z nią. 
- Cieszyć się?! Z czego?! Nie jesteśmy nawet w połowie drogi, nie mamy pieniędzy! Z czego mam się cieszyć?! - krzyczy stając ze mną twarzą w twarz. 
- A co myślałaś?! Że będziemy spać w pięciogwiazdkowym hotelu, popijać drinki przy kolacji z homara i chodzić na masaże?! 
- Nie, ale myślałam, że przez tyle czasu już coś osiągniemy, albo przynajmniej że Wielka Panna Ognia ma jakiś plan! - wydziera się. Krew buzuje mi w żyłach, czuję jak serce przyśpiesza swój rytm. 
- Przykro mi, ale Wielka Panna Ognia nie ma planu, nawet nie wie gdzie mamy iść! Nie jestem wielką czarodziejką, której się spodziewaliście po najpotężniejszej czarodziejce na świecie! Nie umiem czarować, na tyle na ile byłoby nam to potrzebne w takiej sytuacji! Jeśli chcesz możesz wracać, ja cię nie zatrzymuję! - krzyczę jej prosto w twarz i odwracam się. 
- A żebyś wiedziała, że wrócę! A chłopaki pójdą ze mną, prawda?! - kiedy słyszę jej groźbę, staję w miejscu i nasłuchuję co powiedzą. Zostawią mnie, czuję to. 
- Idę z tobą - słyszę głos Zayna i kroki zmierzające ku Catherine. 
- Widzisz? Zostaniesz sama! - kpi Cath. 
- Nie zostanie, ja z nią pójdę! - protestuje Louis. 
Odwracam się do niego. Patrzy na mnie, jak nie patrzył jeszcze nigdy. 
Pewnie myśli, że sama nie dam rady. Mała dziewczynka, nie może zostać sama. 
- Spoko, poradzę sobie sama. Nie musisz się  nade mną litować - mówię ze złością w głosie. 
- Nie, zostaję! - protestuje.
Nic już nie mówię, tylko wzruszam ramionami i zabieram wszystkie nasze rzeczy. 

Idziemy w ciszy, widać, że zbliżamy się do Aire. Ziemia pokryta jest gęstą mgłą, co jest znakiem rozpoznawczym Miasta Powietrza. 
- Mówiłaś, że następnym miastem jest Tierra. - zaczyna Louis. 
- Bo to prawda, ale bliżej jest do Aire, więc po co mamy iść  do Miasta Natury i przedłużać sobie drogę? - pytam, ale nie oczekuję odpowiedzi. 
Idziemy dobrą godzinę, zanim widzimy zamglone szczyty wysokich budowli. Nie widzę nic, dalej niż na długość własnego nosa. Mgła jest tak gęsta, że muszę złapać Tommo za rękę, aby go nie zgubić. 
Słyszę kroki.. ciężkie, aż ziemia drży. 
- Kto to? - pyta Lou szeptem. Ja tylko kręcę głową. 
Czuję jak żołądek mi zamarza, w gardle mam niewidzialną kulkę. Strach wypełnia mi płuca, ciężko mi oddychać, robi mi się zimno. Tommo wyciąga  miecz i podaje mi go, bierze swoją broń. 
Nagle z mgły wyłania się ogromna postać. Jest kanciasta, ciało ma nieforemne. Śmierdzi jakąś dziwną mieszaniną. W ogromnej dłoni trzyma jaką dziwną broń, coś jak.. maczuga? 
Troll... 
- Wiej! - krzyczę i zaczynam biec przed siebie. W głowie mi huczy, słyszę jak bestia biegnie za nami. Nogi bolą mnie od wysiłku, nie mogę swobodnie oddychać. Potykam się o własne nogi, walczę o powietrze. Louis trzyma się o wiele lepiej niż ja. Biegnie, nie pyta o nic i nie dyszy jak zepsuty odkurzacz, w porównaniu do mnie. Nawet jeśli on nie pyta o nic, w mojej głowie aż huczy od pytań. Co trolle (bo teraz goniło nas o wielu więcej niż jeden) robią na terenie Aire? Dlaczego nie strzegą Tierry, skoro to właśnie powinni robić? 
Czuję jak ból rozchodzi mi się po nodze kiedy potykam się o jakąś skałę i upadam na ziemię. Zanim zdążę cokolwiek zrobić otacza mnie już co najmniej trzech trolli, ale nie jestem tego pewna, ponieważ wszystko mi gdzieś ucieka. Czuję jak strach rozchodzi mi się o piersi i przechodzi całe ciało. Paraliżuje mnie... 
Gabriella nie możesz panikować! 
Chwytam się jakiejś wystającej gałęzi, która wyrasta z ziemi. Podnoszę się i potrząsam głową. Nade mną roztacza się prawdziwa walka. Louis walczy z trzema trollami. Podnoszę się i choć ból pulsuje mi w kostce podbiegam do towarzystwa. 
Mgła ani trochę nie robi się rzadsza, co jeszcze bardziej utrudnia mi poruszanie się. Nie myślę wcale, po prostu rzucam w jednego z dużych postaci kulą ognia. Słyszę jęk i ciało leży już na ziemi. Nie zabiłam go tylko osłabiłam. Jeśli uda mi się zranić wszystkich będziemy mieli czas aby uciec. 
Postacie ciągle się ruszają, Louis nadal z nimi walczy. Boję się, że nie trafię, że zranię nie tego co trzeba. 
Strzelam, słyszę jęk, kolejne ciało leży na ziemi. 
Oddycham; wdech, wydech. Spokojnie..
Kolejny strzał, kolejny ranny. Cisza...
- Louis? - pytam w przestrzeń. Nic; serce zaczyna mi walić. 
- Uciekamy! - Tommo bierze się znikąd i pociąga mnie za sobą. 
Wszystko dzieje się w cholernie szybkim tempie. Znów biegniemy przez jakiś czas, w płucach mi świszczy. Po kilku chwilach znów słyszę ciężkie kroki za nami, ale są daleko. 
Skręcamy w jakąś drogę, do lasu. Mgła robi się rzadsza, coraz lepiej widzę. Wchodzimy na teren Tierry. 
Zatrzymujemy się, zginam się w pół i ciężko oddycham. Tommo rozgląda się na wszystkie strony. Potem spogląda na mnie. 
- Uratowałaś mnie - mówi bez wyrazu. Jego oczy są poszarzałe, źrenice szersze niż zwykle. 
- Jeszcze będziesz miał okazje mi dziękować - uśmiecham się cwaniacko, ale mój spokój nie trwa długo. - Idziemy w złym kierunku, powinniśmy iść w stronę Aire. 
- Co jest po Aire? - pyta beznamiętnie. 
- Korony Cierni, czyli zapowiedź Sombry. A w Mieście Cienia są Mgliste Góry i...Victoria. - mój głos grzęźnie mi w gardle. 
Patrzymy na siebie przez kilka dobrych sekund. Moje oczy są lekko załzawione i zmęczone, a jego puste i bez wyrazu. Dlaczego? 
Słyszę kroki i natychmiast odrywam wzrok od Louisa. Biegną.. Znowu. 
Nogi same mnie niosą, mam już dość ucieczki, ale nie mam innego wyjścia. Biegnę ile sił w nogach, ale znów brak mi powietrza. Mam dość uciekania, dlaczego to robię? Przecież mogę ich załatwić. 
W książkach o anatomii trolli czytałam, że ich słabym punktem jest szyja. Jeśli uda mi się trafić ich w to miejsce może zdobędę przewagę, a wtedy.... 
- Gabriella, tutaj! - słyszę krzyk Louisa gdzieś niedaleko. Musiałam zabłądzić w myślach i nie zauważyć jak zmienił kierunek. Wbiegam między drzewa, czuję rwanie w lewej dłoni. Tommo pociąga mnie za sobą, wpadam na niego. 
Nasze twarze są blisko siebie, czuję jego ciepły oddech. Przechyla głowę lekko w lewo i przyciąga mnie do siebie. Patrzę w jego oczy i nagle wydaje mi się, że wszystko będzie dobrze. 
- To chyba nie jest odpowiedni moment - chrypię ledwo powstrzymując westchnienie. Gdzieś głęboko mam nadzieję, że to zignoruje i mnie pocałuje. Ale on odsuwa się i łapie moją dłoń, splata nasze palce razem. Ściska moją dłoń i lekko się uśmiecha. Potem znowu się odwraca i już nie widzę jego oczu. 
Słyszę ciężkie kroki trolli. Serce bije mi coraz szybciej, w żyłach płynie czysta adrenalina. 
Teraz albo nigdy. 
Wybiegam zza drzewa, zdezorientowany Louis biegnie za mną. Chowam się za jednym z krzaków. 
- Co ty wyprawiasz?! - krzyczy szeptem (O_o xd) Louis. 
- Nie będę stać obok i patrzeć.. też chcę coś od życia - mówię z uśmiechem. 
Wychodzę zza krzaków, Louis depcze mi po piętach. Staram się oddychać miarowo, ale to staje się okropnie trudne, zwłaszcza kiedy z nerwów łapię dłoń Tommo. 
Widzę ich...
Wszystko znów dzieje się strasznie szybko. Biegnę do nich od tyłu, podcinam ich nogi, upadają na ziemię. Biorę jakiś kamień z ziemi, nie większy od mojej dłoni i uderzam w szyję jednego z dwóch trolli. Tommo powtarza wszystko po mnie, bestie jęczą z bólu. 
W końcu zalega cisza, a trolle przestają wierzgać. Ich ciała sztywnieją, oczy mają zamknięte...
Nie oddychają.
Dopiero po chwili dociera do mnie co zrobiłam.
Zabiłam...

Kostka mnie boli, a mimo to idę przed siebie i o nic nie pytam. Milczę...
Słysze tylko szept wiatru i szuranie butów.Robi sie już ciemno, słońce znikło za horyzontem, ale noc jeszcze nie zapadła. Widzę czarne cienie drzew i krzewów i cień Louisa, który idzie ze zwieszoną głową jakieś dwa metry przede mną. A potem słyszę rżenie. 
Chwila, rżenie?! 
Tak wyraźnie, że nie mogłabym się pomylić. Odwracam się...
Jejku, to naprawdę on? 
- Hades! - biegnę do niego z całych sił choć w kostce nadal pulsuje ból. 
Ogier galopuje do mnie i rży wesoło... ale nie jest sam. 
Obok niego biegnie kolejny koń... ciemna maść, jasna grzywa i ogon.
Zwalniam tempa, ale oni dalej biegną.
Klacz Jake'a. 
- Aya? - pytam siebie cicho. Klacz w odpowiedzi rży. Kiedy są już dość blisko zwalniają, a po chwili stają. 
- Tęskniłam - przyznaje patrząc Hadesowi w ciemne oczy. Ogier wsuwa swój łeb pod moją dłoń. - Skąd się tu wzięliście? - pytam choć wiem, że nie uzyskam odpowiedzi. 
- Mniejsza z tym, ważne, że są.. z nimi o wiele szybciej dotrzemy do Somby, prawda? - pyta Tommo i wspina się na Ayę. Klacz nie jest tym zachwycona i to widać, ale nie sprzeciwia się. Zapewne Jake ją o to poprosił. 
- Tak. - odpowiadam i siadam na Hadesie. Są ubrane; mają siodło i uzdę. Bardzo dobrze, bo nie umiem jeździć bez ekwipunku. 
- Kto pierwszy pod granicą Aire? - pytam i nie czekając na odpowiedź zaczynam biec. 
Czuję jak wiatr wypełnia mi płuca i czuję błogi spokój. Mimo, że jestem cała brudna, poraniona, zadrapana, włosy kleją mi się do czoła i pewnie wyglądam jak zombie, to teraz wszystko przestaje mieć znaczenie. Chcę po prostu biec, gdzieś daleko, gdzieś gdzie będę mogła poczuć się wolna. 
Biegniemy nad jakąś rzekę. Jestem pewna, że znam jej nazwę, ale nie mogę sobie jej przypomnieć. Zwalniam.
- Co jest? Chcesz przegrać? - Louis pojawia się tuż obok ciężko dysząc. 
- Przejażdżka cię zmęczyła? - pytam z lekką kpiną w głosie, ale z uśmiechem na ustach. 
- Wielka Panna Wytrzymała. - kpi. - Musiałem cię ciągnąć kiedy uciekaliśmy przed trollami. - przypomina mi, a mój uśmiech rzednie. Po chwili jednak znów wraca na swoje miejsce, tym razem bardziej cwaniacki. 
- Ale ja uratowałam ci życie - nie czekam aż coś powie po prostu schodzę z Hadesa i podchodzę do brzegu rzeki. Wokół otaczają nas drzewa, woda jest głęboka, prąd rzeki nie tak duży. Dopiero teraz czuję lekki smrodek. Tak, to ja. Czuję okropną ochotę na kąpiel. 
- Tutaj przenocujemy. - mówię i podchodzę do siodła Hadesa. Po obu jego stronach przewieszone są dwie torby i właśnie w nich spakowałam wszystko co miałam: jedzenie, koce i broń. Z pozoru nie są duże, ale ktoś użył na nim zaklęcia powiększającego. Zapewne Megan, która nie jest zbyt dobra w te klocki. Torba powiększyła się zaledwie o dziesięć centymetrów, odkąd ostatnio ją widziałam. No nieważne...
Rozkładam koc między dwoma drzewami i za kilkoma krzakami. Idealne miejsce na kamuflaż. Nikt mnie stąd nie zobaczy. 
- Hej! A ja? - pyta z miną zbitego szczeniaka. Pochodzi do mnie i siada na MOIM kocu. 
- To moje, złaź! - krzyczę i ze śmiechem spycham go z koca. Ani drgnie. - Jesteś ze stali, czy jak?! - pytam ciągle się śmiejąc i zapierając się nogami. 
- Nie, to ty jesteś za słaba. - przestaje pchać, patrzę na niego. 
- Nie jestem słaba, okej? - cedzę przez zęby. Nikt mi nie będzie tego wmawiał. 
- Dobra, dobra, wyluzuj - wzdycham i odchodzę od niego. 
Idę nad rzekę, daleko nie mam, zaledwie siedem kroków, zza krzaków. Księżyc błyszczy i odbija się w lśniącej tafli wody, która faluje z każdym podmuchem wiatru. 
Rzeka ciągle płynie, zmienia się. Mówi się, że nie da się wejść do tej samej rzeki dwa razy. I racja, nie da się. Wszyscy się zmieniamy, rzeka też. Kiedy wchodzimy do niej, nie znamy jej. Jest jedną wielką, ciemną zagadką, której nie da się rozwiązać. 
Nagle zdaję sobie sprawę, że wcale nie myślę, o rzece. To Tommo jest tą zagadką. To jego wcale nie znam, nie wiem kim jest. 
Chcę wiedzieć...
___________________
OMG! Napisałam!!
Fanfary dla mnie :)
Straaaasznie was przepraszam za dwa tygodnie bez rozdziału, ale pisałam go przez ten cały czas i tak wyszło mi takie gówno :/ 
Takie życie...
Piszcie czy wam się podoba i zapoznajcie się z Mapą Smoczych Miasy, którą znajdziecie w ostatniej notce :)

The Dream ;3

1 komentarz:

  1. swietne, kocham takie klimaty! Wyprawy, sredniowiecze itp.
    Czesto czytam takie ksiazki a ty wcale nie jestes z tylu to opowiadanie jest rownie dobre...
    kocham
    Aneta
    Ps. Sory ze pisze to z bledami ale nie moge nic napisac z altem czyli np e z kreseczka lub a z kreseczka, bo nic sie wtedy nie pojawia -_-

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy