sobota, 6 czerwca 2015

Rozdział 21.

PACZAJCIE NOWĄ ZAKŁADKĘ "SMOKI!" ---> 

"Ja jeszcze żyję...
Nie musisz mówić do mnie tak,
jakby już mnie nie było..."
___________________________________________

Kochana Gabriello! 
      Mam nadzieję, że wiesz już coś o mnie i o Twoim ojcu. Miałam na imię Mirabella, Twój ojciec zawsze mówił do mnie "Bella" i ciągle powtarzał, że jestem najpiękniejszą kobietą jaką kiedykolwiek zobaczył...
     Miłość... Mam nadzieję, że masz jej dużo w życiu, kochanie. Miłość jest najpotężniejsza magia na tym świecie, zapamiętaj to. Kiedy kogoś kochasz, to tak jakbyś mogła zrobić wszystko, dosłownie wszystko... Miłość jest czymś pięknych, czymś... niesamowitym. Ja i George byliśmy jak.. ogień i woda.. zupełnie inne światy. A jednak nie potrafiłam go nie kochać kiedy przychodził pod drzwi mojej sypialni w Akademii i stał tam dopóki nie zgodziłam się wyjść z nim nad jezioro. Jezioro... ciągle wspominam je jako miejsce naszego pierwszego pocałunku. Magiczne miejsce... i jeszcze ta jabłoń. To było.. takie magiczne.. cała moja miłość do Georga jest magiczna.. To było takie BUM! 
     Miłość jest naprawdę czymś wspaniałym, ale jest też niebezpieczna. Poza tym.. pamiętaj, że "kocham Cię" to bardzo mocne słowa.. bardzo. Trzeba zasłużyć na to, żeby je usłyszeć. A kiedy już je usłyszysz musisz pamiętać, że mają one wielką moc, której nie wolno lekceważyć. Mam nadzieję, że znajdziesz w swoim życiu chłopaka, któremu w pewnym momencie będziesz gotowa powiedzieć te dwa słowa. 
     Pamiętaj słonko, że ja i Twój tata.. a nawet Leon, zawsze będziemy Cię kochać. Zawsze będziemy nad Tobą czuwać, choćby nie wiem co się stało. Nic nam nie przeszkodzi.. Jesteś naszym słońcem, skarbie.. kimś bezcennym. Po prostu... KOCHAMY CIĘ. 

Znajdź swoje BUM kochanie,
i pamiętaj, że jesteśmy z Tobą.. 
Kochamy Cię
Mirabella i George Black. 
_________________________________
Pociągnęłam nosem i otarłam łzy wierzchem dłoni. 
Mirabella... piękne..
George, pasuje...
Leon... mój Leon...
Ja też was kocham. 
- Gabi.. - słyszę szept nad swoim uchem. Odwracam głowę i widzę czekoladowe oczy Leona. 
- Hej - witam się i wstaję z podłogi, uprzednio chowając list do kieszeni spodni.
- Uwierz mi, że.. byli cudowni - zapewnił patrząc mi w oczy. Widział moje łzy.. 
- Jeśli byli tacy jak ty.. to wierzę. - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego. 
Wyszliśmy ze strychu i Leon odszedł. Potem weszłam do mojego pokoju i poszłam do łazienki. Długa kąpiel... tak to jest to czego potrzebuję.  
Podczas relaksu jeszcze kilka razy czytam list od matki i za każdym razem płaczę.. 
Musiała być kochana.. Nie mogę uwierzyć w to, że pocałowali się tam po raz pierwszy...tam gdzie ja całowałam się z Louisem. Czy to nie wystarczający dowód? Więc dlaczego mam wątpliwości? Powinnam to wiedzieć tak jak ona wiedziała. Czy ja go... kocham? To chyba za mocne słowo... Chyba.
Wychodzę z wanny, podsuszam włosy i zostawiam je wilgotne. Ubieram pidżamę i wskakuję do łóżka. Czytam jeszcze raz list i zasypiam z jego imieniem na ustach... 

*Kilka dni później*
Rano wstaję dość wcześnie. Jest koło siódmej więc w domu jest jeszcze cicho. Zwlekam się z łóżka i już czuję, że dzisiaj nie będzie zwyczajnego dnia..
Schodzę na dół i nalewam sobie wody do szklanki. Z napojem w dłoni podchodzę do okna w salonie i wyglądam na zewnątrz. Szare i czarne chmury zakrywają całe niebo nie przepuszczając ani jednego promienia słońca. Ta pogoda jeszcze bardziej mnie przytłacza.. 
- Leon jesteś tu? - pytam cicho. Czuję powiew zimnego powierza z tyłu, więc odwracam się. 
- Zawsze. - odpowiada z uśmieszkiem. Odwzajemniam gest i wlokę się na kanapę. Chłopak siada obok mnie przypatruje mi się. 
- Co? - pytam lekko zawstydzona jego przeszywającym wzrokiem. 
- Nic tylko... 
- Kocham Cię, Leon. - mówię cichym głosikiem patrząc mu prosto w oczy. - Nie mogę tego powiedzieć rodzicom, ale tobie tak, więc chcę to wykorzystać. 
- Ja ciebie też młoda... - mówi z uśmiechem. 
- Ale i tak jesteś głupi i śmierdzisz - kpię z rozbawieniem. 
- Masz szczęście, że nie mogę cię dotknąć! 
- Grozisz mi?! - pytam z udawanym oburzeniem. 
- Tylko ostrzegam - Leon podnosi ręce w geście obrony. Śmieję się i wstaję z kanapy. 
- Kto pierwszy do kuchni? - pytam i nie czekając na jego odpowiedź biegnę w stronę wyznaczonego miejsca. Kiedy docieram na miejsce widzę jak Leon siedzi na blacie i udaje, że ziewa. 
- Wolniej się nie dało? - kpi z rozbawieniem.
- Spadaj.. - prycham i wyciągam z koszyka jabłko. Wgryzam się w nie i patrzę na chłopaka. Czuję jak w kieszeni dresów brzęczy mi telefon. Serce podskakuje do gardła na myśl, że to może być Tommo. Jednak na wyświetlaczu widzę ruda kitę Anny. 
- Cześć ruda, co tam? - witam się dalej żując owoc. 
- U nas spoko, tylko pogoda do kitu, a tam? - powtarza moje pytanie. 
- Jakoś żyję.. - przewracam oczami i zaczynam spacerować po kuchni. Leon znów rozwiał się w dym. - A jak tam u... - Na myśl nasuwa mi się jedno imię, ale szybko z niego rezygnuję. - Megan? 
- Radzi sobie, ale Truly znowu się na nią uwzięła. 
- Biedna.. pozdrów ją.. 
- Nie ma sprawy - czuję jak się uśmiecha. - Jake już umiera z tęsknoty. 
Moje policzki płoną.. 
- Jego też ucałuj. - mówię wyglądając przez okno. 
- Całować nie będę, ale przytulić mogę - mówi z rozbawieniem. Ja również chichoczę nadal przyglądając się pogodzie za oknem. 
- Muszę spadać.. 
- Okej, trzymaj się Bri - posyła mi buziaka i się rozłącza. Wsuwam telefon w kieszeń i wbiegam na górę po schodach. Przebieram się i znowu schodzę. Ubieram czarne sneakersy i wybiegam z domu. 
Wsuwam słuchawki do uszu i zatapiam się w muzyce. Idę w rytm melodii między uliczkami Londynu. 
Po kilkunastu minutach bateria się rozładowuję na co cicho przeklinam. Chowam telefon i już chcę zawracać kiedy słyszę mocne grzmienie. Spoglądam wysoko w górę i widzę jasne złamania rozświetlające niebo. Przyśpieszam kroku, ale czuję, jakbym stała miejscu. 
Widzę mężczyznę idącego w moją stronę. Ciemna skóra, czarne ciuchy, kaptur zasłaniający twarz i... sztylet, wystający spod jego rękawa. Przestraszona odwracam się i idę przed siebie, coraz szybciej. Co kilka chwil odwracam się, ale mężczyzna dalej podąża za mną. Skręcam w pierwszą lepszą uliczkę, aby go zgubić, ale on dalej mnie śledzi. Jednak ta uliczka była ogromnym błędem bo jest.. ślepa. Przerażona odwracam się przodem do mężczyzny, który teraz zagradza mi drogę. Podnosi lekko głowę, tym samym odsłaniając skrawek twarzy. Jego oczy błyszczą czernią, nie ma białek.. po prostu czysty węgiel. Przerażona wstrzymuje oddech... Demon. 
Pierwszą rzeczą, którą zauważam jest to, że się do mnie pod bliża, a drugą to, że jak najszybciej muszę się teleportować. Nie zamknę oczu, muszę je mieć szeroko otwarte. Zaciskam pięści, aby lepiej się skupić i myślę o idealnym miejscu, w którym mogłabym się schować, i które byłoby idealne do walki w razie czego. Kiedy już czuję, że za chwilę odlecę do głowy wpada mi myśl, że w domu rodzice o niczym nie wiedzą. A potem czuję rwanie w okolicach pępka, czuję jak w głowie mi huczy. 
Ląduję twardo na nogach lekko je uginając. Obracam się wokół własnej osi, aby dostrzec mojego przeciwnika, ale.. Widzę dom. Jestem na podwórku. 
Nie, nie, nie! Musze stąd jak najszybciej zwiewać dopóki on tu nie.. 
Obok mnie stoi co najmniej pięciu demonów. Ale... nie wyglądają jak demony. Bardziej jak jakieś... zombie. Maja szarą, potarganą i pokaleczoną skórę, która wisi im na kościach. Ich twarze są zniszczone i zamazane jakąś czarną mazią. Ich gałki oczne odjeżdżają do tyłu i pozostawiają po sobie zupełnie białe oczy. Zbliżają się do mnie ostrożnym krokiem jakby czegoś się bały. Poruszają się wolno... bardzo wolno... 
Ale ja już stoję z naprężonymi mięśniami i znów próbuję ich stąd zabrać. Kiedy pomyślę, że jesteśmy tak blisko mojej rodziny skręca mnie w żołądku. Co gorsza... oni chyba słyszą moje myśli, bo dwóch z nich zaczyna krążyć wokół drzwi wejściowych. 
- Nie! - krzyczę i rzucam się ku nim. Odwracają wzrok i patrzą na mnie z głodem w oczach. Moje przerażenie wzrasta. Mimo to tworzę kulę ognia i rzucam w ich stronę. W ostatniej chwili odskakują, a ja podpalam jedno z drzew. Wypuszczam powietrze ze strachem, a serce wali mi jeszcze mocniej. Muszę ich stąd zabrać.. ale najpierw muszę ugasić to drzewo. Tylko jak? Jestem ogniem, nie wodą! Leon, pomóż!


*Perspektywa Louisa*
Zamykam drzwi swojego pokoju i sięgam bo sztylet leżący na moim biurku. Odsłaniam ramię i ściskając broń w drugiej ręce zagłębiam ostrze w przedramieniu. Sycze z bólu, ale widzę jak tatuaże się czernią. Większość z nich to runy, które muszę odnawiać. Jestem Zabójcą, nie czarodziejem. Muszę odnawiać co jakiś czas źródło mojej mocy. 
Po chwili jedno z okien otwiera się z hukiem, więc wstaje, aby je zamknąć.Kiedy podchodzę do niego czuje powiew zimnego powietrza. Lodowatego wręcz. A potem... słyszę szept. 
- Zombie... Gabriella... Kłopoty... Pomoc... Szybko... 
Nie wiem co znaczyło, ale wystarczyło jej imię i wiedziałem, że nie ma co się zastanawiać. Wyskoczyłem z pokoju i pobiegłem na siódme piętro (sporo mi to zabrało czasu) i otworzyłem magazyn. Uzbroiłem się w niezbędne wyposażenie Zabójcy i wyszedłem. Wpadłem na kogoś..
- Tommuś! - krzyczy Cath, a ja przewracam oczyma. 
- Sorki Cath, nie teraz! - warczę i wkładam kolejną broń do pasa. 
- Ale... gdzie idziesz? - pyta poważniejąc. 
- Uratować Gabriellę! Jeśli chcesz mi pomóc, w co szczerze wątpię, to idź po Zayna, Annę i Megan... Jake'a też możesz wziąć.. Aha i ani słowa Cathalowi. 
Po czym wybiegam zostawiając ja skołowaną na środku korytarza. Zbiegam po schodach, ale na trzecim piętrze muszę się zatrzymać i schować przed Quikly'em. Jego widok natomiast podsunął mi pod nos teleportację. Na terenie szkoły to jest niemożliwe, ale jeśli tylko wyjdę za bramę... 
Wybiegam na dziedziniec. Broń dzwoni u mojego pasa. Przy bramie stoją już wyposażeni i gotowi do akcji Anna, Megan, Zayn, Jake i Cath. Kiwam na nich głową i kiedy tylko znajdujemy się poza murami szkoły, łapiemy się za ręce i zatracamy się w nicość. 
Lądujemy na ziemi i już słyszę huki i czuje dym. Przestraszony biegnę w stronę domu Bri. Oczami wyobraźni już widzę ją leżącą na trawie i ledwo oddychającą... Ogarnij się Tommo! Uratuj ją, a nie myśl o takich rzeczach! 
Wbiegam na teren posiadłości.. ale tam nikogo, ani niczego nie ma, poza prochem, popiołem i dymem unoszącym się znad wypalonych na ziemi miejsc. 
Patrzę na pozostałych, oni również są wystraszeni. Bomba, przynajmniej nie jestem sam. 
Słyszę rozdzierając krzyk i natychmiast moje serce zaczyna szybciej bić. Biegnę w stronę dźwięku i docieram na pole, które leży kilkadziesiąt, może kilkaset metrów od posiadłości Bri. 
Widzę ją!
Klęczy jakieś 30 metrów ode mnie, ściska się za lewy bok. Jest cała poobijana, koszulkę z lewej strony ma zakrwawioną, na spodniach ślady palców odbitych krwią, na jej twarzy maluje się ból i rozpacz. Łzy mieszają się z jej własną krwią. 
Otacza ją co najmniej dziesięciu potworów, widzę ich wyraźnie nawet z tej odległości. 
Nagle wzbiera we mnie fala wściekłości i nienawiści do tych bestii. 
- Zabójcy... Do roboty! - nakazuję. Dziewczyny natychmiast biegną w stronę potworów. 
- Będzie cyrk - wzdycha Malik i także biegnie ku bestiom. Jake zatrzymuje się obok mnie. 
- Bierz ją - mówi i dołącza do reszty. 
Jako jedyny odciągam Gabi na bok, układam ją ostrożnie na ziemi. 
Z trudem oddycha, z jej lewego boku nadal sączy się krew. 
- Gabriella - wzdycham i wstrzymuje oddech. - Słyszysz mnie? 
- Tommo? - słyszę jej szept. Uśmiecha się lekko, a potem syczy z bólu. Opieram ją o jedną ze skał. Wytwarzam wokół mnie pole ochronne. Nie wiem czy jest mocne, ale to jedyne co mogę teraz zrobić. Kiedy widzę ją taką, moje serce staje. Dlaczego czuję coś takiego? Przecież to tylko dziewczyna.. kolejna dziewczyna, nikt niezwyczajny.


*Perspektywa Gabrielli*
Widzę jak przez mgłę jak Tommo odchodzi i zabiera się za te potwory. Niszczy jednego po drugim. Jego pole ochronne jest dość mocne, aby przywrócić mi choć kropelkę energii. W lewym boku wciąż czuję tępy ból, który przeszywa mnie na wskroś. Jest okropny, nie do wytrzymania. A jednak po kilku minutach czuję się lepiej. Pewnie runy Zabójcy mają coś z tym wspólnego. 
Oglądam całą walkę z ogromnym napięciem i strachem.. Boję się o nich. Zależy mi na nich wszystkich, bez wyjątku. Nawet na Catherine. Jeśli tu przyszła to po to, aby mi pomóc, za co jestem jej wdzięczna. 
Jedna chwila powoduje, że moje oczy zachodzą łzami, a ciało przeszywa fala bólu. 
Jeden z potworów zachodzi Tommo od tyłu. Zatapia w nim miecz, długi na metr. Wyciąga go, a on połyskuje ciemną krwią.
- Nieee! - krzyczę na całe gardło. 
Patrzę na ciało Tomlinsona leżące na trawie i modlę się, aby jeszcze żył. Moje serce pęka i krwawi. A potem przenoszę wzrok na bestię o czarnych oczach. Każdy mięsień mojego ciała nabiega wściekłością i nienawiścią, a każda komórka zaczyna wrzeć ze złości. 
Nawet nie zauważam kiedy zaczynam się unosić w powietrzu. Nie obchodzi mnie to, chcę tylko wybić te diabelskie demony. Mam ochotę podpalić ich wszystkich, żeby spłonęły w moim ogniu. 
Ale to nie oni zaczynają płonąć, lecz ja. Jestem jedną, wielką kulą ognia, która wznosi się nad ziemią. Moje oczy płoną żywym ogniem, ja cała nim płonę. Najprawdziwszy ogień otula każdą część mojego ciała, a ja patrzę na te przerażone bestię z niekłamanym głodem. Czuję, że jestem naprawdę silna. Silna jak jeszcze nigdy wcześniej. Czuję się tak jakbym mogła wszystko!
Rozkładam ramiona, z mojej piersi wystrzela ogromna wstęga płomieni. Kształtuje się w coś co przypomina... smoka! 
Zwierze wybucha milionami iskier i płomieni, spala demony, które wrzeszczą z bólu i próbują ugasić mój pożar. Jeden po drugim płoną żywcem i zostaje po nich tylko popiół. 
Ja również gasnę, powoli opadam na ziemię i obolała na niej pozostaję. Ale przed twarzą migają mi zielone tęczówki Tommo i wiem, że muszę wstać. 
Podnoszę się z ziemi i biegnę do jego ciała. Leży nieruchomo, zupełnie jakby...
- Nie! - wydaję z siebie zduszony okrzyk, jakby ktoś zacisną na moim gardle niewidzialną dłoń. Cała reszta stoi nade mną i wpatrują się w Louisa. 
- Czy on...? - zaczyna Cath, ale ja nie daję jej skończyć. 
- Nie! - protestuję. Łzy ciekną mi po policzkach. On nie może... 
Słyszę świst. Potem sekunda ciszy i znów świst. Patrzę na Tommo. On... Oddycha! Patrzę na jego klatkę piersiową. Całą koszulkę ma podartą i cała jest ciemnoczerwona od krwi. Jeszcze chwila, a się wykrwawi. 
Na tę myśl moje serce się ściska, a łzy znów ciekną mi po brodzie. Podnoszę go w czym pomaga mi Zayn. Louis krztusi się krwią. 
Spanikowana przyciskam dłoń do jego piersi. Zamykam oczy. 
- Co ty.. - zaczyna Zayn, ale widząc promienie wybuchające spod mojej dłoni natychmiast milknie. 
Pod zamkniętymi powiekami widzę Louisa, roześmianego, uśmiechającego się tym swoim cwaniackim uśmieszkiem... Widzę go wtedy pod jabłonią, jak jest tak blisko mnie... Cały i zdrowy...
Otwieram oczy, widzę jak promienie gasną. Słyszę cichy jęk i widzę zielone tęczówki chłopaka, mrugające co kilka sekund.
Na moją twarz wkrada się ogromny uśmiech i bez zastanowienia wtulam się w pierś chłopaka przymykając oczy.. Słyszę głośne brawa za moimi plecami, więc otwieram powieki i widzę piątkę ludzi, którzy walczyli za mnie dzisiaj ryzykując własnym życiem. 
- Dziękuję - mówię cicho.. 
- Nie ma za co, ale moim zdaniem... - odzywa się Zayn z przekąsem. - To jeszcze nie koniec.. 
Kiedy jego słowa do mnie docierają wstaję z ziemi i ciągnę Tommo za sobą. W jednej sekundzie zdaję sobie sprawę, że moja rana znikła, pozostawiając po sobie sporą bliznę na lewym boku. Niestety, to raczej nie będzie jedyna blizna... 
Widzę jak spod lasu, który leży kilkadziesiąt metrów przed nami wychylają się kolejni przeciwnicy. Jest ich co najmniej trzydziestu. Ich potargane ubrania i szara, pokaleczona skóra świadczy od tym, że nie są tak wyćwiczone w przemianie w człowieka, jak były tamte. Staję przed Zabójcami i przyglądam się kolejnym demonom. Odwracam się do Louisa, wyciągam z jego pasa jeden ze sztyletów i miecz, patrzę przez sekundę w jego oczy, a potem odwracam się do przeciwników.. 
- Imprezkę czas zacząć! - rozpoczynam walkę. 
Kolejna bitwa przyniosła kilka ran, ale udało nam się pokonać większość z nich. Kilka zamieniliśmy w proch, inne po prostu zwiały.. 
- Ale dokąd? - zapytałam kiedy było już po wszystkim i ostatnie bestie wolnym krokiem zagłębiały się w ciemność lasu. 
- Może mają gdzieś swoje gniazda.. czy coś w tym stylu - sugeruje Jake. 
- Niee.. - zaprzeczam, choć nie do końca wiem dlaczego. - Myślę, że wracają do domu.. 
- Do domu? - pyta Anna ze zdziwieniem. 
- Tak.. Do Morgany.... - zastanawiam się przez chwilę, a potem dodaję zdecydowanym głosem: - A ja idę z nimi. 
- CO?! - pytają Anna, Megan i Jake na raz. Malikowie wytrzeszczają na mnie oczy, a Louis patrzy z niepokojem, ale ze zrozumieniem. Nagle pośród nich pojawia się Leon. 
- Nie możesz... - mówi ze strachem w oczach. 
- Mogę i zrobię to. - mówię głośno. Kilka osób spogląda na mnie zaskoczeni. 
- Ale, Gabi... To jak iść po własną śmierć.. - błaga. Uśmiecham się do niego. 
- Wrócę... - obiecuję. Teraz wszyscy Zabójcy dziwnie na mnie patrzą. 
- Z kim ty gadasz? - pyta zdezorientowana Meg. 
- Eee... Z bratem. - odpowiadam. Zapomniałam, że oni go nie widzą. 
- BRATEM?! - pytają wszyscy zszokowani. Prycham rozbawiona. 
- Gabi proszę.. - błaga nadal Leon. - Uwierz mi, że leżenie w grobie wcale nie jest przyjemne.. 
Ja jeszcze żyję... Nie musisz mówić do mnie tak, jakby już mnie nie było... - odpowiadam mu. Spogląda mi w oczy i wzdycha. 
- Uważaj na siebie.. Nie wiem, czy jestem na tyle zajebisty, żeby ochronić cię od teoretycznego samobójstwa. - mówi z grymasem na ustach, na co ja zaczynam się cicho śmiać. Biorę jeszcze trochę broni od Zabójców i zerkam na nich wszystkich. 
- Myślę, że nie powinnaś iść sama - sugeruje Malik. - Pójdę z tobą - oferuje. 
- Nie chcę was narażać... 
- Przykro mi, skarbie... ale do tego zostaliśmy powołani. - mówi Louis i podchodzi do mnie. Uśmiecham się do niego i patrzę na dziewczyny. 
- Wy wrócicie i... - zaczynam, ale Cath... Ehh... 
- O nie! - protestuje brunetka. - Za nic nie przegapię takiej zabawy! 
Kręcę głową i przewracam oczyma, ale Malik już stoi obok nas z potrzebnym wyposażeniem i uśmiecha się jak głupia. 
- Sorka sis, ale jesteś za młoda! - Zayn zakłada ręce na piersi. 
- A od kiedy obchodzi mnie twoje zdanie? - pyta sarkastycznie i ładuje pistolet. 
- Dobra, streszczajmy się! - przerywam im. - Hemmi, Ana i Meg wrócą do szkoły i powiedzą Cathalowi, żeby miał nas na oku, na swojej mapie.. W razie czego niech wysyła kogoś do pomocy. A my... - patrzę na Zayna, Lou i Cath - idziemy w paszczę lwa. 
Ładujemy jeszcze tylko ostatnią broń i sprawdzamy, czy wszystko wzięliśmy. Podchodzi do mnie Jake niepewnym krokiem. 
- Uważaj na siebie, okej? - prosi patrząc mi w oczy. 
Podchodzę do niego bliżej, przez chwilę patrzymy na siebie, a potem wtulam się w jego ramiona i szepcze do ucha:
- Obiecuję. 
Minęło już sporo czasu odkąd ostatnie demony plotły się między drzewa lasu. Czy zdążymy je dogonić? Poruszają się wolno, to prawda, ale to nie znaczy, że nie mogli się teleportować. 
- Nie użyli teleportacji. - słyszę głos Tommo nad swoim uchem. 
Odwracam się do niego. Ręce schowane ma w kieszeniach spodni i patrzy mi w oczy. Po chwili jednak odwraca wzrok. 
- Ja chciałem.. pogadać.. 
- Później - przerywam mu i lekko się uśmiecham. 
Jeśli teraz powiedziałby mi coś, nad czym musiałabym się zastanowić, robiłabym to przez całą drogę i zapewne nie mogłabym się skupić na celu. A tak nie może być. 
- Dlaczego twoim zdaniem nie użyli teleportacji? - pytam zmieniając temat. 
- Ich ciała są zbyt kruche. - mówi zdecydowanym głosem. - Teleportacja jest dla nich zbyt niebezpieczna. 
- Rozumiem... - przytakuję. Więc lepiej dla nas. 
Ruszamy w głąb lasu i idziemy za okropnym odorem rozkładu. Zombie mają spróchniałe ciała i uwierzcie mi, że wcale nie pachną one pięknie. Przez pierwsze pół godziny wszystko jest w porządku. Drzewa osłaniają nas przed deszczem, który zaczął lać nad ich koronami. Choć i tak mokniemy, bo las wcale nie jest jakoś specjalnie gęsty. Idziemy po błocie, teraz dziękuję sobie, że postanowiłam założyć sneakersy bez koturna. Przedzieramy się przez gęstwinę drzew i krzaków. Co chwile słyszę jęki obrzydzenia Cath, kiedy staje na kałuży błota, albo jakiś robak usiądzie na jej ręce. 
- I co? Dobrze się bawisz? - pytam z sarkazmem nawet się do niej nie odwracając. 
Słyszę jak Louis prycha rozbawiony. 
- Tak, nie ma co. Zabawa na całego! - oburza się dziewczyna, ale idzie dalej. 

Idziemy tak jeszcze przez kilka godzin. Nogi mi juz odpadają i mam dość jęków Cath. Czujemy wyraźnie zapach zombie, więc nie zmieniamy kierunku. W końcu jednak odór potworów niknie, a my rozglądamy się w poszukiwaniu bestii. 
- Tam! - słyszę krzyk Zayna. Patrzę na wyznaczony przez niego punkt. 
W oddali jakieś 10 metrów od nas widzę dużą, jasnobłękitną dziurę. Po prostu dziurę w powietrzu. Jak czarna dziura, tyle że nie czarna tylko niebieska. 
- Portal.. - szepczę z podziwem. 
- Musimy szybko przez niego przejść jeśli chcemy iść za zombie - mówi Louis i staje obok mnie. - Możesz się jeszcze wycofać - szepcze mi do ucha. 
Spoglądam na niego. W jego czach widzę troskę... o mnie? 
- Idziemy - mówię bez wahania i podchodzę do portalu. Kiedy jestem już całkiem blisko zaczynam biec, aż stykam się z jego powierzchnią. Nie czuję nic, co by wskazywało, że właśnie wchodzę do innego świata. Kiedy ląduję na ziemi rozglądam się dookoła. Jesteśmy na jakiejś pustyni. To bardziej wygląda na sawannę w czasie pory suchej. Ziemia jest jasnobrązowa i popękana. Nie widzę żadnych roślin, ani zwierząt. Na niebie wloką się czarne chmury i niekiedy widać błyskawice. Wiatr owiewa moja twarz, robi mi się zimno. 
Podczas gdy pozostała trójka wybiega z portalu ja nadal badam teren. Czuję się tak jakbym dobrze wiedziała, gdzie jesteśmy... Ale gdzie? Myślę gorączkowo, rozglądam się na wszystkie strony. 
- Gabriella.. jak przez ciebie zginiemy to ja cie zabiję - mówi do mnie Zayn otrzepując rękawy swojej skórzanej kurtki. 
- Zginiemy? - powtarzam jakby to słowo było mi zupełnie obce.. Jednak gdzieś głęboko czuję, że to jakaś wskazówka. 
- No... tak - potwierdza Malik patrząc na mnie jakbym oszalała. - No wiesz... śmierć, krew i martwe ciała... 
- No przecież! - krzyczę z uśmiechem na ustach. 
- O co ci chodzi? - pyta zdezorientowana Cath jednocześnie patrząc na mnie kpiąco. 
- Wiem gdzie jesteśmy! - tłumaczę. Cała trójka dalej patrzy na mnie z niezrozumieniem. 
- To znaczy.. - odzywa się Tommo - gdzie? 
- W Muerte, a dokładniej na Pustyni Skalistej! - nadal patrzą na mnie unosząc brwi. Przewracam oczami. - Po co wam są te podręczniki? 
- Żeby wyglądało, że się uczymy. - odpowiada Cath. 
- Muerte to Miasto Śmierci. - tłumaczę tym nieukom. - Jedno z siedmiu Smoczych Miast. Muerte jest Smokiem Śmierci, jest jeszcze ich sześć. 
- Dobra, nie musisz mówić do nas jak do małych dzieci, debilami nie jesteśmy - syczy Cath. Mrużę oczy i odwracam się do niej plecami. 
Jeśli dobrze pamiętam Muerte leży przed Tierrą, Miastem Natury. Potem jest Aire, Miato Powietrza, a tuż obok Fuego, Miasto Ognia. Za nimi leży Miasto Cienia czyli Sombra, a w nim... Mgliste Góry. 
- Nie widzę zombie - informuje Catherine rozglądając się. 
- Nie będą nam już potrzebne. - mówię wpatrując się w chmury nad nami. 
- Jak to? - pyta cała trójka na raz. 
- Normalnie. Musimy się dostać do Mglistych Gór. 
- Dlaczego? - pyta brunetka. Zapowiada się długi wieczór. 
Wyjaśniam im wszystko bardzo dokładnie, żeby zrozumieli. Mówię im o teorii, że Victoria może być ukryta w Mglistych Górach. 
Aktualnie znajdujemy się na Pustyni Skalistej tuż obok Muerte. Kiedy przejdziemy przez Pustynie znajdziemy się w Zielonej Puszczy, w której leży Tierra. Dalej są Zamglone Wzgórza zapowiadające Miasto Aire. Potem Wulkaniczna Ziemia i Miasto Fuego. A na końcu... Cierniowe Przepaście, które są częścią Sombry. To jest nasz cel... 
- Ile zajmie nam ta droga? - pyta rozsądnie Louis. 
- Pieszo? Jakieś trzy, cztery dni jeśli iść tylko dniem bez przerwy. 
- Moim zdaniem trzeba wrócić do Akademii i przygotować się do tej roboty - mówi Zayn. 
- Stracimy zbyt wiele czasu, musimy iść teraz. - protestuję. 
- Nie uda nam się! - peszy się mulat. 
- Nie każę wam iść ze mną. Możecie wracać, ale ja idę po moją przyjaciółkę. - zakańczam rozmowę odwracając się do nich plecami. Jest już ciemno, gwiazdy zdobią niebo. Są naprawdę piękne, a księżyc jest dzisiaj w pełni i oświetla nam drogę. 
- Prześpijmy się, ale z samego rana wyruszamy w dalszą drogę - nakazuję. 
Zaczynamy szukać jakiegoś bezpiecznego miejsca na nocleg. Znajdujemy kilka krzaków cierniowych i tam rozkładamy się na ziemi. 
Leżę na plecach i patrze w gwiazdy. Gdzieś tam daleko jest Vic', wiem to. 
Wydaję mi się, że wszyscy już śpią, a jednak mylę się. Podchodzi do mnie Louis i siada obok. Podnoszę się na łokciach i siadam na ziemi. 
- Nie jest ci zimno? - pyta z troską. 
W jego oczach widzę coś, czego jeszcze nigdy nie widziałam w oczach żadnego chłopaka. One tak lśnią i patrzą wprost na mnie. 
- Troszeczkę. - chłopak zdejmuje swoją kurtkę i narzuca mi ją na ramiona. 
- Co jest za Sombrą? - pyta o ostatnie miasto. 
- Agua, Miasto Wody. Obok jest Miasto Duszy, czyli Alma. 
Patrzymy na siebie, siedzimy blisko siebie. Czuję ciepło emanujące z jego ciała. Mimowolnie kładę dłoń na jego policzku. Jest ciepły i delikatnie szorstki od zarostu. Przenoszę wzrok na jego usta, które tak mnie kuszą... 
Znów wpatruję się w jego oczy. 
- Nawet nie wiesz jak lubię to spojrzenie. - mówię, sama nie wiem dlaczego. - Próbuję je wychwycić spośród innych twoich spojrzeń. Zawsze go szukam w twoich oczach, a kiedy odnajduję, wierzę, że nigdy nie przestaniesz tak na mnie patrzeć. 
Nie wiem dlaczego to powiedziałam, po prostu... tak wyszło. Moja dłoń opada na ziemię, ale jego wędruje do mojego boku. Lekko mnie do siebie przyciąga. Moje serce zaczyna głośno huczeć i boję się czy on tego nie słyszy. Na pewno słyszy przecież ono bije jak dzwon! 
Lekko się uśmiecha jednym kącikiem ust. Jest bardzo blisko, zbyt blisko. Powinnam go odepchnąć, ale nie potrafię. Zamiast tego wpatruję się w jego usta i czekam na najlepsze. 
Drgam lekko i sama się do niego przybliżam. 
- Ależ ty niecierpliwa - zaśmiał się, ale nie oddalił. 
- Taka już jestem - mówię i złączam nasze usta. 
Mimo lodowatej pogody jego usta są gorące. Rozgrzewają moje, zdrętwiałe i zimne. Czuję się jakbym wyrzuciła z siebie wszystkie wnętrzności. Chcę, żeby ta chwila trwała wiecznie. 
Ale wszystko co piękne kiedyś się kończy... 
_____________________________
NEXT!!! Nareszcie go skończyłam :)
To chyba najdłuższy rozdział na tym blogu, a i tak wcale nie jest jakoś specjalnie długi xd. 
Jak wam się podoba? 
To z tymi miastami trochę zagmatwane, więc jeśli macie jakiekolwiek pytania, albo zastrzeżenia to...
Piszcie, proszę! ♥

The Dream.

1 komentarz:

  1. Najlepszy rozdział! Kocham go!
    Ta akcja z tym smokiem, to mnie po prostu rozjebała.. takie wow WOW WOW
    Coś niesamowitego! Nie zastanawiałaś się czy by czasem nie wysłać tej książki jakiemuś wydawnictwu? Przecież to genialne!!!
    Totalnie czekam jak na szpilkach na następny!
    Kocham
    Aneta
    Ps. Czy mi się zdaje czy kilka błędów się pojawiło? Hehe w końcu i ja mogę na coś ponarzekać :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy