Louis i ja trzymaliśmy się na dystans. Wiedział, że nie chcę ryzykować, ale nie wiedział z jakiego powodu. Nikt nie wiedział. Rozumiał to, a przynajmniej tak mi się wydawało.
Czasem zdawało mi się, że powinnam pójść do profesora Aidana i powiedzieć mu o zdarzeniach w lesie. Ale wtedy przychodziła mi do głowy taka myśl... Uznają, że jestem naprawdę niebezpieczna i zamykają mnie na zawsze w czymś co przypominałoby psychiatryk. Czuję dreszcz i momentalnie odsuwam od siebie te myśli. Nie mogę jednak pozbyć się myśli, że jestem naprawdę niebezpieczna. Ciągle w głowie mam obraz palącego się lasu i głosu Zayna: "A! Jest gorąca jak rozkute żelazo!". Kim jestem? Czarodziejką czy bestią? A może nie jestem żadnym z nich, albo obydwoma?
Czuję jak głowa powoli i boleśnie zaczyna pulsować. Opadam bezwładnie na poduszki i zamykam oczy. Znów szepty... głośne i jeszcze głośniejsze... Mam dość! Wstaję szybko do pozycji siedzącej i rozglądam się po pokoju. Nic, cisza. Słyszę pukanie do drzwi i szybko odwracam się w ich stronę.
- Już idę! - krzyczę wzdychając. Podchodzę do drzwi i je otwieram. W progu stoi Louis. Jego poczochrane włosy opadają mu niesfornie na czoło, a piękne, szmaragdowe oczy spoglądają na mnie pytająco. Nieświadoma przegryzam wargę.
- Mogę wejść? - pyta niskim głosem, przechodzi mnie dreszcz. Szybko opanowuję swoje zmysły i wpuszczam go do środka.
- Chyba nie powinno cię tutaj być, o tej porze, hm? - pytam siadając na łóżku.
- Chyba masz racje. - odpowiada i uśmiecha się łobuzersko. Chichoczę cichutko, a on siada obok mnie, bardzo blisko. Przenoszę wzrok na jego odsłonięte ramiona. Wytatuowane w różnych wzorach powodują szybsze bicie serca. Znów wpatruję się w jego śliczne oczy, które lustrują mnie od góry do dołu.
- Co one oznaczają? - zapytałam nagle wskazując na dziary.
- Różnie - stwierdza wpatrzony w moje... usta? Zapada niezręczna cisza, którą za wszelką cenę chcę przerwać. Zaczyna się nachylać, a ja nieświadoma również się przybliżam. Jest już naprawdę blisko, kiedy... "Niebezpieczna" słyszę szept.
- Nie! - oddalam się gwałtownie i odwracam wzrok, bo oczy zaszły mi łzami.
- Co się dzieje, Bri?! - pyta zaskoczony. Podchodzi do mnie i łapie za podbródek podnosząc go lekko. Patrzę mu w oczy.
- Jaa... Po prostu... - szukam właściwych słów. Kilka łez ciśnie mi się do oczu.
- Co jest? - pyta ponownie. W jego oczach widzę troskę, strach i lekką nutkę złości.
- Nie mogę... - szepczę desperacko.
- Gabi - mówi łapiąc moje dłonie - jesteś ważna dla mnie. - słowa mające wiele znaczeń, a jednak spowodowały, że moje serce znów zabiło szybciej. Nagle wszystko przestaje istnieć.
- Ty dla mnie też.. w końcu jesteśmy przyjaciółmi. - za wszelką cenę chcę powstrzymać łzy, które i tak płyną po policzkach.
- Właśnie! Dlaczego? - pyta ściskając mocniej moje dłonie.
- Jestem.. niebezpieczna - wyznaję najcichszym głosem na jaki się tylko zdobywam. Ale on i tak to słyszy. Jego źrenice się nagle powiększają.
- Nie.. nigdy nie byłaś, nie jesteś i nie będziesz niebezpieczna. - przekonuję - Chodzi o ten las, tak? - lekko skinęłam głową. - Zastanów się przez chwilę, komu bardziej ufasz: Mnie, czy jakiejś zjawie z lasu, której nawet nie znasz?
- Skąd...
- Słyszałem ostatnio jak mówisz przez sen.. - przyznał się pocierając nerwowo kark. Patrzy jak śpię? Ale ma rację, komu bardziej ufam? Łatwa odpowiedź. Podnoszę wzrok i wtulam się w jego klatkę piersiową. Obejmuje mnie mocno swoimi ramionami i opiera podbródek na mojej głowie.
- Wszystko będzie dobrze.. - zapewnia.
Będzie?
***
Popatrzyłam na zachodzące słońce, które chowało się między szczytami Gór Szmaragdowych. Krwistoczerwone słońce wyglądało jak truskawkowa landrynka, a piękne, rozmyte chmury majaczyły w kolorowych, pastelowych barwach. Przypomniałam sobie wycieczkę rowerową z tatą nad jezioro. To była pierwsza wycieczka odkąd mnie adoptowali. Zachód słońca wyglądał przepięknie nad jeziorem. Tata powiedział wtedy żebym wrzuciła monetę do wody i pomyślała życzenie. Wtedy nie wierzyłam, że się spełni. Miałam piętnaście lat i zbyt wybujałą wyobraźnię. Poza tym byłam strasznym dzieciuchem. Chciałam być czarodziejką... z mocami, różdżką i miotłą. Chciałam być wyjątkowa. No i stało się. - O czym myślisz? - usłyszałam głos Jake'a tuż obok siebie. Odskoczyłam wystraszona, ale widząc jego rozbawione spojrzenie sama zaczęłam się szczerzyć.
- Tęsknię... - przyznałam znów wpatrując się w zalane kolorami niebo.
- Za kim? - zapytał zaintrygowany.
- Za rodziną.. za Remusem i Sarą - powiedziałam podpierając się rękoma o schodek.
- Dasz radę.. - szepnął pocieszająco. Uśmiechnęłam się w jego stronę. - Idziesz na kolację?
- Nie.. posiedzę tu jeszcze trochę i zaraz przyjdę. - skinął głowa i odszedł.
Zaczęłam uśmiechać się sama do siebie na wspomnienia i rodzicach, o naszych wspólnie spędzonych chwilach.. naprawdę ich kocham. Nawet jeśli nie są moimi biologicznymi rodzicami to czuję między nami wspaniałą więź. Tęsknię za nimi..
Po kolacji poszłam od razu do pokoju bo chciałam pobyć trochę sama. Biłam się z myślami i nie wiedziałam dokładnie w co mam wierzyć. Wiedziałam, że nie powinnam, ale jakaś cząstka mnie nadal wierzyła tej zjawie. Żałosne, wiem. Około dwudziestej drugiej zasnęłam, ale mój spokój nie trwał długo. Kolejne koszmary, ogień, Hades, Louis i ONA, kimkolwiek była. Krzyki, szepty.. ale w końcu coś zrozumiałam. Po co zastanawiać się nad tym, czy potrafię nad sobą panować, czy nie... może lepiej to sprawdzić?
____________________________
NASI |
KOCHANI ♥ |
Taki sobie, zresztą jak wszystkie :/
Ale coś muszę napisać, a nic lepszego nie sklecę :P
No cóż, takie życie: raz na wozie raz pod wozem, nie?
Chciałabym wam bardzo podziękować,
za każdy komentarz, który pozostawiacie po sobie.
Nie jest ich wiele i jest mi z tego powodu troszeczkę smutno,
ale wiem, że jakoś przetrwam :)
Dobranoc Miśki,
The Dream ♥
Rozdział świetny, niech w końcu wyjaśni się ta sprawa ze zjawą...
OdpowiedzUsuńPoprawiasz mi humor :) Strasznie boli mnie gardło i jest strasznie opuchnięte, chcę mi się płakać, przynajmniej na chwilę zajęłam się czymś innym :')
Weny!!!
Całuje :*
Aneta :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń