sobota, 4 kwietnia 2015

Rozdział 7.

Zapukałam w drzwi i po chwili usłyszałam stłumione "proszę". Weszłam więc do gabinetu i od razu usiadłam na krześle przy biurku dyrektora. On sam siedział na swoim fotelu i przypatrywał mi się. 
- Zapewne domyślasz się, dlaczego cię wezwałem, prawda? - zapytał spoglądając na mnie poważnie. 
- Noo... - zaczęłam kulawo. - pewnie chce pan wiedzieć czy podjęłam już decyzję? - upewniłam się. 
- Tak. - odpowiedział krótko, a ja wypuściłam wstrzymane wcześniej powietrze. 
- Myślę, że tak, ale przedtem... chciałam się przekonać jak to wyglądałoby gdybym zgodziła się tu zostać. Odszukalibyśmy Victorię? 
- Na pewno. Myślę, że jeśli zgodziłabyś się tutaj zostać, zaczęłabyś ostry trening, aby przypomnieć ci twoje zdolności. Wyznaczyłbym osoby i nauczycieli, którzy mogliby pomóc ci w każdej dziedzinie nauki. W tym czasie ja, szukałbym miejsca położenia Victorii. - wyjaśniał.
- A co Sarą i Remusem? Oni przecież o niczym nie wiedzą. - przypomniałam sobie. 
- O to nie musisz się już martwić. Twoi rodzice są przekonani, że jesteś na koloniach w Europie. Ten problem zostawimy, przynajmniej do czasu. - wyjaśnił. 
- Rozumiem. Czy mogłabym.., wrócić do domu po swoje rzeczy? - zapytałam.
- Naturalnie. Pan Tomlinson pojedzie tam z tobą, aby pomóc ci, zgoda? - zaproponował, a mi zrobiło się gorąco na dźwięk jego nazwiska. Byłam jednak tak podekscytowana, że nie miałam siły zaprzeczyć. - Sara i Remus wyjechali na wakacje do Californii. Nie ma ich tymczasowo w domu, więc będziesz mogła spokojnie zabrać swoje rzeczy. - powiedział. Podziękowałam mu i wyszłam z jego gabinetu. Przed drzwiami czekał... Jake. Trochę mnie to zdziwiło, ale nie miałam pretensji. 
- Czekałeś na mnie? - zapytałam z uśmiechem. 
- Pewnie. To co, kierunek: twój dom? 
- Em... Profesor Aidan powiedział, że Tomlinson mnie tam zawiezie. - powiedziałam zmieszana.
- Okej, w takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak zostać tutaj i łudzić się, że dasz mi swój numer. - odparł z łobuzerskim uśmiechem. Prychnęłam rozbawiona i zapisałam ciąg cyferek na jego I'phonie. Potem rozstaliśmy się z uśmiechami na ustach i każde idzie w swoją stronę. Kilkanaście minut później (musiałam przejść przez sześciopiętrowe schody) wyszłam na zalany słońcem dziedziniec. Ptaki śpiewały jakąś piękną melodię, a kilkoro uczniów stało pod filarami i rozmawiało ze sobą. Na mnie czekał jednak ktoś inny. Przy jednej z betonowych ścieżek stał Louis w czarnej, skórzanej kurtce, a obok niego stał... motor. Czarny, połyskujący w świetle słońca i przerażający.
- Błagam powiedz, że nie będę musiała na niego wsiadać. - powiedziałam błagalnie na przywitanie. On tylko się roześmiał mówiąc:
- A co, wolisz wsiadać na mnie? - spojrzałam na niego przerażona. 
- Nie śmiej się, mówię poważnie! - skarciłam go. Jego łobuzerski uśmiech nie schodził z jego twarzy.
- A kto powiedział, że ja żartuję?! - roześmiał się i podszedł do mnie. - No chodź, nie cykaj się, aniołku. - zachęcił mnie.
- Już ci mówiłam, nie jestem twoim aniołkiem. - przypomniałam mu oburzona, choć w pewnym stopniu spodobało mi się to przezwisko. 
- Dobra, nie bij! - zażartował podnosząc ręce w geście obrony. Nie mogłam się powstrzymać i również się uśmiechnęłam. - Widzisz? Taka jesteś o wiele piękniejsza. - skomplementował mnie i położył swoją ciepłą dłoń na moim ramieniu, zjeżdżając coraz niżej, aż doszedł do mojej dłoni. Ujął ją i pociągnął mnie w stronę maszyny. Ja podążyłam za nim jak sparaliżowana, czując jego dotyk. Najpierw on wsiadł na motor, a ja usiadłam z tyłu, cała drżąc. Nie było innego wyjścia, musiałam objąć go w pasie. Nawet nie dał mi kasku, zresztą on też go nie miał. Ruszyliśmy z  miejsca i jechaliśmy (przynajmniej tak mi się wydawało) całą wieczność. Jechaliśmy naprawdę bardzo szybko i bałam się jak cholera, ale jakimś cudem dojechałam na miejsce w jednym kawałku. Moje włosy były potargane, ale na szczęście udało mi się jakoś je wygładzić. Zobaczyłam mój dom i natychmiast zdałam sobie sprawę z tego, że to wszystko wydarzyło się w zaledwie trzy dni. A ja, teraz stoję znów przed moim domem, a jednak czuję się tu zupełnie obca. Jakby ktoś po raz kolejny wymazał mi pamięć. Uchyliłam skrzypiące drzwi i weszłam do środka. Wszystko było takie same, jakbym nigdy stąd nie odeszła. No, może poza pustą lodówką. Weszłam po schodach do mojego pokoju. Wzięłam jedną walizkę i zaczęłam wrzucać do niej wszystkie potrzebne mi rzeczy. Wybrałam te najbardziej pasujące ubrania. Pasujące do tamtego świata. Z reguły czarne i ciemne, ale nie stanowiły one wszystkich. Było też kilka moich, w których chodziłam na co dzień. Wzięłam wszystkie niezbędne rzeczy z łazienki i zasunęłam walizkę. Dopiero teraz spostrzegłam, że Louis stał przez cały czas w drzwiach i opierał się o framugę. 
- Jak by to ze sobą zabierzemy? - zapytałam dopiero teraz zdając sobie z tego sprawę. 
- Teleportujemy ją do twojego pokoju. - odpowiedział jakby to było najnormalniejsze w świecie. 
- Jak? - zadałam kolejne pytanie. 
- Normalnie, ja to zrobię. - oznajmił. Normalnie mnie zatkało. 
- Ty też jesteś czarodziejem?! - zapytałam zaskoczona.
- Nie. Ja używam tylko podstawowych czarów. Jestem Łowcą Demonów, jeśli jeszcze tego nie zauważyłaś. - powiedział kpiącym tonem. Zdenerwowało mnie to.
- Jesteś okropny.- stwierdziłam marszcząc nos. 
- Co ty nie powiesz? - zakpił. - Dobra, skończ, trzeba zabrać stąd twoje rzeczy. - mówiąc to pstryknął palcami, a walizka rozpłynęła się w powietrzu. I dopiero kiedy zobaczyłam to na własne oczy zrozumiałam, że to najprawdziwsze czary. Czary takie same, jak wtedy kiedy to ja po raz pierwszy ich użyłam, aby uzdrowić Lenorę. Wtedy użyłam MOJEJ magii. Mojej i tylko mojej. 
Udało nam się wrócić na teren Akademii i nie umrzeć po drodze więc chyba było dobrze. Z motoru najpierw zszedł Louis, a potem pomógł mi zejść, ponieważ maszyna była dwa razy ode mnie większa. Oczywiście jestem największą niezdarą jaką widział świat i musiałam zahaczyć o coś nogą. Skończyło się na tym, że wleciałam w ramiona Tommo i nasze twarze dzieliły milimetry. Raz spoglądałam w jego piękne oczy, a za drugim razem zapatrzyłam się w jego cudowne, pełne usta, które teraz były tak blisko moich. I co teraz?
____________________
Elo, zielo! xd
Oooooooto przed państwem... siódemeczka! 
Tak, wiem... krótka, nudna i ogólnie do bani, ale nie martwcie się to już nie potrwa długo. Teraz wstawiać będę coraz rzadziej, bo im częstsze rozdziały tym gorsze... chyba :(

Także, miłego wieczoru
Bayo ♥



3 komentarze:

  1. O mój Boże, pocałują się, pocałują!!! Jeśli to przerwiesz Alicja znajdę cię i rzucę avada kedavra. Ale najpierw użyje cruciatus żeby torturami wyciągnąć co dalej :P Nie no może przesadzam :P
    Rozdział świetny, ale chyba w twoim wydaniu nie da się inaczej ;)
    Trzymaj się, weny życzę :)
    Całuje :*
    Aneta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ty przeciwko mnie?! xD
      Ale tak poza tym to jestem bezpieczna,
      bo mieszkam na takim zadupiu,
      że czasem zastanawiam się
      skąd wzięli się moi znajomi xDDD
      Moim zdaniem ten rozdział jest...
      nudny i zwykły -_-
      Ale miło mi, że ci się podoba :D

      Pozdrowionka i Wesołych Świąt!
      Alicja ♥

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy