piątek, 24 kwietnia 2015

Rozdział 11.

"Nie planujmy nic
i cieszmy się chwilą, 
która odfrunie z pierwszym 
podmuchem wiatru,
jak letni dmuchawiec"
_____________________
Teraz kiedy wszystko nabrało trochę sensu i mniej-więcej wiedziałam już co zamierzamy, mogliśmy ruszać w drogę. Właściwie to ciągle w to nie wierzyłam. Będę odbywać prawdziwą podróż taką jaką opisują te wszystkie książki, które czytałam. Nie pojadę samochodem tylko na koniu. Na KONIU, rozumiecie?! Wszyscy mówią, że kiedyś byłam najlepsza w jeździe konnej, ale teraz strasznie się bałam. Właśnie czekałam na mojego wierzchowca. 
Po jakimś czasie przed szkołę wprowadzono pięć koni. Były naprawdę śliczne. Od zawsze uwielbiałam konie. Do mnie podszedł piękny koń czystej krwi arabskiej, o ile się nie myliłam. Miał piękną maść kary, po prostu cudo. 
- To zdaje się, twój koń - podsunął Louis podchodząc bliżej. 
- Jak ma na imię? - zapytałam zafascynowana. 
- Hades - odpowiedział profesor Aidan, zakładając siodło na kolejnego konia. Był to koń achał-teński maści Cremell0. Ale Hades był niesamowity. Byłam nim zachwycona, naprawdę. Miał coś w sobie takiego co mnie przyciągało, jakby miał jakąś magnetyczną siłę. Nigdy wcześniej nic takiego nie czułam. 
- Jest dość... agresywny w stosunku do obcych, także.... uważaj. - ostrzegł Malik. Po raz pierwszy się do mnie odezwał. Ja jednak nie bardzo zwróciłam na to uwagę, byłam absolutnie pochłonięta Hadesem. Z samego wyglądu mogłam wywnioskować, że jest on silnym, niezależnym i upartym zwierzęciem. mimo tego czułam jakąś... więź pomiędzy nami. Wyciągnęłam dłoń przed siebie i wolnym krokiem podeszłam bliżej do ogiera. Parsknął nerwowo i odszedł kilka kroków, a ja ze strachem cofnęłam dłoń o kilka centymetrów. I w tedy spojrzałam w jego oczy. Były czarne jak węgiel, zresztą jak on cały. W jego oczach było coś dziwnego, ale zarazem coś... magicznego. On też spojrzał mi w oczy, jakby rozumiał o co mi chodzi. Zatrzymałam się z ręką nadal wysoko uniesioną. Był naprawdę ogromny. Przynajmniej tak mi się wydawało. I wtedy... on podszedł do mnie i wsunął swój pysk pod moją dłoń. Uśmiech sam wpełzł na moją twarz, a oczy wypełniły się szczęściem. W tym koniu jest coś szczególnego. 
- Brawo! - krzyknął profesor Aidan. - Jeszcze nikomu się to nie udało. Nikomu nie pozwalał się dotknąć, a ty uczyniłaś to w tak krótkim czasie! Moje gratulacje. 
***
I teraz nadchodzi ten moment w tej niezwykłej historii kiedy nie będę mogła opowiedzieć wam wszystkiego o mojej "wyprawie". Powiem wam tylko to co było ciekawe, bo nie chcę was zanudzać na śmierć. Więc... przez pierwsze trzy dni podróży wszystko było dobrze. Brało w niej udział pięć osób: Ja, Louis, Zayn, Anna i... Catherine. Dało się z nią przeżyć, ale jakoś specjalnie łatwo też nie było. Przez pierwsze kilka nie mogłam uwierzyć w to, że jestem na prawdziwej wyprawie, dokładnie takiej samej jak na przykład... w "Hobbicie". Z czasem przywykłam do spania pod gwiazdami i jedzenia bardzo ubogich posiłków... no i załatwiania się w krzakach. Na początku, czyli w jakichś trzech pierwszych dniach, było naprawdę spokojnie. Jechaliśmy wzdłuż Lustrzanej Rzeki, a ona wiła się i zakręcała na długość co najmniej 2000 kilometrów. Hades był naprawdę wytrzymałym koniem i o wiele bardziej ułatwiał mi podróż niż konie moich towarzyszy. Radziliśmy sobie całkiem nieźle jak na nastolatków i w sumie, to jestem z nas dumna. Noce były dość nie przyjemne, bo nad Rzeką było naprawdę zimno, ale jakoś daliśmy radę. Hades kładł się zawsze obok mnie i jakimś sposobem ogrzewał moje ciało. Przynajmniej tak mi się wydawało. Nikomu nie pozwalał się dotykać, albo nawet podchodzić. Wszystko robił sam: pił, jadł, biegał. Tylko spał razem ze mną, no i oczywiście jechał. Wracając do podróży; na samym początku było niesamowicie nudno. Nic się nie działo, po prostu nudy. Ale z czasem...

Przewróciłam się na drugi bok czując obok ciepłe ciało Hadesa. Czuwał, nie spał. Otworzyłam oczy i westchnęłam zrezygnowana. Nie zasnę. Niebo usłane było miliardami, maleńkich świecących gwiazdek, które mrugały do mnie z góry. Usiadłam na posłaniu z koców i siana. Rozejrzałam się w około i potarłam zaspane oczy. Louis spał jak zabity, ale jego klatka piersiowa nadal opadała i unosiła się w rytm jego oddechu. Zayn mruczał coś przez sen, Catherine leżała rozłożona na swoim posłaniu i również spała, podobnie jak Anna. Tylko ja i Hades siedzieliśmy w mroku, oświetleni jedynie mglistą poświatą księżyca. Nagle usłyszałam coś co zmroziło mnie do szpiku kości. Szept... odległy, zamglony, niezrozumiały... Jakby ktoś mówił z dna jeziora próbując wyjść na powierzchnie. Usłyszałam wyraźniej, bliżej: "Chodź... Pomóż..." Wstałam i szybkim krokiem ruszyłam w głąb drzew. Hades próbował zatrzymać mnie zagradzając mi drogę i ciągnąc za rękaw, ale coś ciągnęło mnie za tym głosem. Poza tym był dziwnie znajomy. Kiedy weszłam między drzewa, głos stał się o wiele wyraźniejszy. Słyszałam wyraźnie "Jestem tutaj... no chodź i się przekonaj. Myślisz, że znasz prawdę? Mylisz się Gabriello, chodź... tam gdzie wszystko się zaczęło". Chciałam wiedzieć do kogo należy ten głos, chciałam poznać jego właściciela. Był tak znajomy, byłam pewna, że kiedyś już go słyszałam. Nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam biec, a po chwili wypadłam na malutka polankę, otoczoną drzewami. 
- Nie, zaczekaj! - krzyknęłam, pragnąc by głos zabrzmiał jeszcze raz, jakbym miała pewność, że tym razem na pewno go rozpoznam. 
- Gabriello... - usłyszałam znów słodki szept. Odwróciłam się gwałtownie.
Przede mną, gdzieś trzy metry nad ziemią unosiło się... coś. Ni to mgła, ni to chmura. Jakaś dziwna rozmyta, biała i prześwitująca plama zawisła w powietrzu. Lecz to właśnie z niej wydobył się ten szept.
- Czym jesteś? - zapytałam cicho, czując jednocześnie narastający strach, ale w większości podniecenie. 
- Nie czym, lecz kim. I nie "jesteś", lecz "byłaś". - poprawiła mnie zjawa. 
- A więc, kim byłaś? - zadałam poprawne pytanie. 
- Teraz? Teraz jestem niczym... A to wszystko przez ciebie. - ostanie zdanie wypowiedziała ze stanowczością i o wiele głośniej niż wcześniej. 
- Pr-rzeze mm-mnie-ee - zaczęłam się niefortunnie jąkać. 
- Ty mi to zrobiłaś - wyjaśniła, frunąc na około mnie tak, że musiałam się ciągle obracać, aby nie stracić z niej wzroku. - jesteś niebezpieczna, Gabriello. Masz moc, która uczyniła cię potworem. 
- Nie.. - jęknęłam, nie wierząc w to. 
- Tak - przekonywała - nie pamiętasz? Już nie pamiętasz, jak zabiłaś mnie tylko po to, aby zdobyć nową potęgę. Ach, no tak! Nie pamiętasz - udawała, że sobie przypomina - och... jak to było? Kiedy dowiedziałaś się, że profesor Aidan, słynny czarodziej z Akademii Magii potrafi uczynić cię potężniejszą i obdarzyć cię nową siłą postanowiłaś i jego zabić, zastraszając śmiercią. Jednak on potrafił się obronić i usunął ci pamięć. Niestety, po drodze ucierpiałam i ja, bo twoje Śmiertelne Zaklęcie trafiło właśnie we mnie. - w moim sercu pojawiło się coś jakby... lód. Okropny lód przeszywający moje ciało. Ja... zamarzałam. A ogień i lód, to niezbyt dobre połączenie... Nagle do moich uszu dobiegło miliony cichych i głośnych, drwiących szeptów. "Kłamca, zabójca, niebezpieczna"... to ja. Naprawdę zrobiłam coś takiego? Bałam się. Tak okropnie się bałam. Chciałam stamtąd uciec jak najdalej, ale moje nogi wrosły w ziemię. Chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. Łzy lały mi się z oczu, a głosy zasilały się z każdą chwilą. Szydziły i drwiły, a moja głowa wydawała się być okropnie ciężka. Miałam dość, zaraz pęknie... Upadłam na ziemię, dotykając dłońmi suchej trawy, która natychmiast stanęłam w płomieniach, zataczając wokół mnie ognisty krąg. 
- Nie! - krzyknęłam zrozpaczona. Zrobiłam kilka kroków w tył, kręcoąc głową na boki i zatykając uszy w nadziei, że okropne głosy ucichną, że odejdą. Było mi gorąco, już nie czułam chłodu. Wpadłam na drzewo, które zaczęło płonąć gdy tylko mnie dotknęło. Od niego zapaliło się jeszcze kilka innych drzew, a ja zaczęłam krzyczeć i się dusić. Nie panowałam nad tym. W końcu sama stanęłam w płomieniach... swoich własnych, niebezpiecznych płomieniach...

- Bri, wstań! Obudź się, proszę! - usłyszałam zamglony głos. Kolejny okropny głos, który szydził ze mnie i... nie, chwila. Anna?
- Chyba się budzi, spróbuj nią potrząsnąć Malik - inny głos. Kolejny wróg, albo... Catherine?
- Aaaa! Jest rozpalona jak żelazo! - usłyszałam krzyk Zayna, który syczał i przeklinał. 
- Woda.. - szept. Słodki szept.. Louis. 
Uchyliłam powieki, ale wydawały mi się ciężkie jak skały. Jęknęłam cicho a potem syknęłam  z bólu. Bardzo bolało mnie.. właściwie to wszystko. Czułam się jakbym przed chwilą wyszła z pieca. Spróbowała jeszcze raz otworzyć oczy. Piękne, zatroskane, zielone... wyjątkowe oczy Louisa. A potem znów przerażająca ciemność. 
________________________________________
Hejo, elo!
Oto jedenastka!!! Ta ta daaam!!
Pisałam ją strasznie długo i tak wyszło... średnio. 
No dobra fatalnie, ale coś musiałam wstawić.
Nareszcie sobota, jeeeej

The Dream ♥

1 komentarz:

  1. Jestem podjarana tym rozdziałem!! Serce bije mi jak głupie...
    Myślę, że to pewnie Morgana próbuje zniszczyć ją przez sen, odebrać jej takie chęci do wszystkiego i żeby Gabriella znienawidziła siebie...! Snuje jakieś domysły, ale lepsze to niż bezczynnie czekać na nexta..
    Nie no ja nie wytrzymam do następnego rozdziału!
    Podobał mi się ten moment z Hadesem! Fajnie że jako jedyna umie dotrzeć do tego konia i mam nadzieje, że kiedyś wyjaśnisz te ich więź, jestem jej mega ciekawa.
    Rozdział świetny!
    No ale jak to ja czekam na Louisa i Bri sam na sam :D
    Weny kochanie! ;*
    Całuje
    Aneta
    Ps. Idę pisać nowy rozdział jutro powinnam dodać, a może nawet jeszcze dziś :D

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy