piątek, 6 marca 2015

Rozdział 2.

Wstałam dość wcześnie. Śniłam o bardzo dziwnych rzeczach. Ale to nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Śniło mi się, że byłam w całkowitej ciemności. Ktoś  śmiał się, bardzo zimno i nieprzyjemnie. Czułam jakby cała ciemność napierała na mnie. I wtedy ktoś przemówił – a był to głos zimny jak kostka lodu. Chciał mój medalion, kazał mi go oddać. Mówił coś o Ognistym Smoku, ale nic z tego nie pamiętam.
Zegar w kształcie kwiatka, który wisiał na mojej ścianie wskazywał godzinę 06:12. Autobus, którym codziennie jeżdżę do szkoły dziś zawiezie mnie po raz ostatni do drugiej klasy liceum. Już jutro, odbędzie zakończenie roku. I nareszcie rozpoczną się wymarzone wakacje. Ale to dopiero jutro. Jak to mówi Victoria, „Nie chwal dnia, przed zachodem słońca”. I słusznie.
Wstałam leniwie z wygodnego, podwójnego łóżka i udałam się w stronę mojej łazienki. Kiedy moje ciało było już świeże i czyste, ubrałam się i uczesałam włosy, ale zostawiłam je rozpuszczone, ponieważ wiedziałam, że Vicky na pewno będzie chciała je spiąć. Kiedy byłam już spakowana, zeszłam z moim plecakiem na dół, gdzie mama robiła mi kanapki.
- Cześć. - przywitałam się całusem w policzek. - Tata już wyszedł?
- Tak, dzisiaj ma kupę roboty. - odpowiedziała nie przestając robić sowich czynności. Nagle do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka.
- To pewnie Victoria. - powiadomiłam mamę i ruszyłam do drzwi. Faktycznie, już po chwili siedziałyśmy we dwie przy stole w kuchni i jadłyśmy śniadanie. Kiedy nasze talerze były już całkowicie puste, udałyśmy się do mojego pokoju, aby moja przyjaciółka mogła zrobić mi fryzurę. Vicky uwielbiała zajmować się czyjąś urodą. Nie ważne czy były to ciuchy, makijaż czy fryzura.
- Wyglądasz bosko! - zapiszczała kiedy jej dzieło było już skończone. Obejrzałam się dokładnie za pomocą dwóch lusterek i muszę przyznać, że naprawdę świetna fryzura
- Tak, świetne. - przyznałam, cmokając ją w policzek.
- Wiem, jestem wspaniała. - zaświergotała, a ja tylko przewróciłam oczami i ruszyłam do drzwi.
Po kilkudziesięciu minutach jazdy zatłoczonym autobusem wysiadłyśmy przed szkołą. Był to śliczny, jasny i wielki budynek,  z mnóstwem okien. Weszłam do niego z Victorią u boku. Jak codziennie było bardzo tłoczno. Wszędzie przepychali się ludzie z mnóstwem książek w dłoniach.
- Idę do szafki, zaraz wracam. – Poinformowała mnie przyjaciółka i zniknęła za grupką osób. Ja również ruszyłam w stronę swojej szafki, a kiedy tam dotarłam, wzięłam książki do matematyki, ponieważ ją mieliśmy jako pierwszą i ruszyłam w stronę klasy matematycznej. Szłam jak najszybciej, żeby tylko wyjść z tego tłumu. Nagle poczułam  silne pchnięcie i upadłam do tyłu na zimną i twardą podłogę. Wszystkie książki wyleciały mi na podłogę, a w głowie poczułam fale ogarniającego mnie bólu. Podniosłam głowę i zobaczyłam tą wstrętną Dursley. Wysoką blondynkę, z całą masą makijażu na twarzy. Jest wredna i bezwzględna. Po prostu okropna.
- Uważaj jak łazisz, Black! – krzyknęła na mnie z oburzeniem. – Popsujesz mi fryzurę, wydałam na nią całe 50 dolarów.
- I dlatego nie starczyło ci na mózg?! – spytałam podnosząc się z podłogi i zbierając swoje książki.
- Zamknij się! Gdzie się podziała ta Twoja Tress? Zostawiła Cię samą?– zadrwiła, a we mnie zrodziła się nowa fala gniewu.
- To ty się zamknij, Dursley! – usłyszałam krzyk mojej przyjaciółki. Victoria stała już obok mnie ze swoimi książkami w dłoniach. - Moja Gabriella jest warta tyle samo co tuzin takich jak ty! – Pansy Dursley zrobiła się czerwona jak burak. Poczułam pełną satysfakcję.
- Och, a co to? – udałam nagłe zdziwienie i zaczęłam natarczywie wpatrywać się w czoło mojego wroga. – O matko, Pansy myślałam, że jesteś troszeczkę mądrzejsza. Nie wiesz, że do zakrywania takich pryszczy używa się bardziej kryjących kosmetyków? – Odsunęłam się od niej i zobaczyłam przerażenie malujące się na jej twarzy. Pisnęła jak histeryczka i pobiegła w stronę damskich toalet.  Zaśmiałam się, a Vicky mi zawtórowała.
- Chodźmy, zaraz spóźnimy się na lekcje. – powiedziała blondynka, a ja posłusznie za nią poszłam.
Trzy pierwsze lekcje minęły mi bardzo szybko. Na każdej przerwie siedziałam z Vicky pod klasą następnych zajęć. Obie zauważyłyśmy dziwne zachowanie dwóch chłopaków. To takie dwa… tajemnicze typki. Louis Tomlinson i Zayn Malik. Skłamałabym mówiąc, że są brzydcy. Wręcz przeciwnie, ¾ dziewczyn w całej szkole się za nimi ugania. Ja należę do tej mądrzejszej ¼ która wie, że z takimi nie warto. W każdym razie, wracając do ich dziwnego zachowania. Zauważyłyśmy, że się nam strasznie przyglądają i wszędzie za nami łażą. To powoli zaczęło być denerwujące, zwłaszcza, że Victoria zaczęła snuć jakieś dziwne historie ze ślubem w więzieniu. Kiedy zadzwonił dzwonek na przerwę na lunch, zeszłam razem z Vic’ to stołówki. Kiedy na mojej tacy znajdował się już jogurt, jabłko i sok pomarańczowy w kartonie, podeszłam do stolika, który zawsze razem zajmowałyśmy i usiadłam przy nim. Victoria doszła do mnie po kilku minutach. Szła z klasowym clownem, Zack’iem. Jest naprawdę spoko i chyba przystawia się do Vic’ , ale ona traktuje go jak kumpla.
- Czyli… nie? – usłyszałam urywek ich rozmowy.
- Nie. – odpowiedziała blondynka z uśmiechem. – Ja i Bri nie idziemy na bal.
- No weź! – nalegał.
- Nie i koniec kropka. – zaprzeczyła dziewczyna. – Ale nie martw się, dziewczyny aż się biją, żeby z tobą pójść. – pocieszyła go i dała mu całusa w policzek.
- Serio? – zapytał, głaszcząc miejsce gdzie jeszcze przed chwilą spoczywały wargi mojej przyjaciółki.
- Serio. – zapewniła go ze śmiechem.
- No… A na przykład, kto? – zapytał dosiadając się do nas.
- A na przykład… - wtrąciłam się. – Emily White z pierwszej c. – wskazałam na stolik gdzie siedziała, śliczna ruda dziewczyna i wpatrywała się w Zack’a. – No idź! Nie każ jej czekać, Romeo. – zachęciłam go i lekko popchnęłam w stronę stolika Emily. Chłopak odszedł, a ja i Vicky zaczęłyśmy rozmawiać.
- Znowu próbował się z Tobą umówić? – zapytałam z politowaniem.
- Tak, chyba nie zrozumiał, że ja nic do niego nie mam. – Powiedziała sięgając po swoje jabłko.
Rozmawiałyśmy, zjadłyśmy, a kiedy zadzwonił dzwonek na ostatnią lekcję udałyśmy się do sali chemicznej. Kiedy weszłam do środka, spostrzegłam, że dziś mamy lekcje z trzecią a, czyli z tajemniczymi chłopcami. No cóż, trzeba z tym żyć.
Gdy do sali wszedł Profesor Snape, który uczył chemii, wszyscy umilkli. Wiedzieliśmy wszyscy, że nie lubi uczniów. No ewentualnie tych, którzy lubią się strasznie podlizywać. Okropność. Lekcja również zleciała szybko, mimo, że musieliśmy zrobić jakiś roztwór, który okropnie śmierdział. Nikomu się to nie udało.
Kilka minut później zadzwonił dzwonek i wreszcie mogłyśmy wrócić do domu. Jednak gdy obydwie szłyśmy w stronę autobusu, zobaczyłam samochód mojej mamy, stojący na podjeździe.
- Gabriella! – krzyknęła do mnie.
- Poczekaj na mnie. – zwróciłam się do Victorii. – Zaraz wrócę.
Podeszłam do samochodu mamy i przytuliłam ją na przywitanie.
- Co tutaj robisz? – zapytałam zaskoczona.
- Chciałam Ci powiedzieć, że masz dzisiaj wolny dom. Wrócę późno. – odpowiedziała.
- Nie mogłaś po prostu zadzwonić?
- Miałaś wyłączony telefon. – zauważyła. – Nie cieszysz się, że mnie widzisz?
- Oczywiście, że się cieszę. Tylko nie chciałam żebyś traciła czas. Ale nieważne. Dzięki i do zobaczenia wieczorem.
~…~
- Napijesz się czegoś? – zapytałam Vicky. Wróciłyśmy już do mnie do domu i miałyśmy plan pójść zaraz do parku.
- Nic, dzięki. Biegnę do domu się przebrać i lecimy do tego parku. – poinformowała mnie i już jej nie było. Ja również poszłam do mojego pokoju żeby się przebrać. Weszłam do garderoby i wzięłam ubrania. Przebrałam się i rozpuściłam włosy. Vic’ mnie pewnie za to zabije, ale trudno. Zeszłam na dół, napiłam się soku pomarańczowego.
Po jakiś piętnastu przyszła Victoria w ciuchach jak na randkę.
- Wybierasz się z chłopakiem na randkę, czy ze mną do parku? – zapytałam rozbawiona.
- Ha, ha. Bardzo śmieszne. Idziemy?
- No jasne. Chodźmy. – i wyszłyśmy. Po kilkudziesięciu minutach byłyśmy już na miejscu. Jak się okazało w parku odbywał się dzisiaj Summer Festival o czym nie miałyśmy pojęcia. Mimo to weszłyśmy na jego teren i już po chwili zaczęła się fajna zabawa. Do każdej komórki mojego ciała trafiała nawet najcichsza melodia wydobywająca się z głośników rozstawionych po całym placu. Wszędzie porozstawiane były kolorowe baloniki i serpentyny.
Przeszłyśmy na sam środek, gdzie mieściła się wielka fontanna. Zaczęłyśmy rozglądać się na wszystkie strony w poszukiwaniu atrakcji. Przez kolejne trzy godziny bawiłyśmy się wspaniale. Kupiłyśmy sobie po trzech gałkach lodów i siedziałyśmy teraz na jednej z ławek.
- Fajnie było. – przyznałam, oblizując śmietankową gałkę.
- Potwierdzam. – powiedziała Vicky śmiejąc się pod nosem. – Chyba powinnyśmy już wracać, nie uważasz?

- Tak, chodźmy. – wstałyśmy i udałyśmy się w stronę powrotną.
 Szłyśmy powoli, śmiejąc się i żartując z przechodniów. Nagle usłyszałam dźwięk dzwonka telefonu. 
- To chyba twój. - powiedziałam do Victorii, a ona odebrała połączenie. 
Ja natomiast poszłam dalej, aby nie być niegrzeczną i przypadkiem pod słychać. Szłam zamyślona nucąc coś pod nosem, a potem wyjęłam słuchawki z kieszeni, i zaczęłam słuchać muzyki z telefonu. Wolnym krokiem zbliżałam się do ulicy. Przeszłam przez połowę jej szerokości kiedy poczułam mocne szarpnięcie w nadgarstku i zostałam bardzo mocno popchnięta w stronę drugiego brzegu ulicy. Słuchawki wypadły mi z uszu i zawisły na mojej szyi. Potknęłam się o krawężnik i wpadłam na jakiegoś chłopaka. Podniosłam głowę do góry, by móc na niego spojrzeć, ale okazało się być to wielkim błędem. Teraz nasze twarze były bardzo do siebie zbliżone. Jego śliczne niebiesko-zielone oczy przepełnione były gniewem i czymś co przypominało strach. 
- Tomlinson? - szepnęłam bardziej do siebie niż do niego.
- Oszalałaś?! - krzyknął na mnie oddalając się. - Chcesz się zabić czy co?! 
- Nie. - odpowiedziałam zmieszana.
- Masz popieprzone szczęście, że Cię pilnuję, Black! 
- Co? - zapytałam zaskoczona, sama nie wiedząc do końca czy to co powiedział mi się tylko przesłyszało. 
- Nic, nie ważne. - odparł. - Masz na siebie uważać, jasne?!
- Kim ty do cholery jesteś, żeby mówić mi co mam robić?! - wybuchnęłam nagle. Przyznam, że sama byłam zaskoczona swoją pewnością w głosie. 
- Kimś komu jeszcze nie raz będziesz dziękować. - powiedział. Miał na sobie czarny podkoszulek z krótkim rękawem, który odsłaniał jego liczne tatuaże. Widząc je wstrzymałam na chwilę oddech, ale szybko się ogarnęłam. Spojrzał na mnie odchodząc. Widziałam, że był zdenerwowany. Ale dlaczego? Kim on jest?
--------------
Witajcie Skarby!
Rozdział drugi nie jest jakoś specjalnie wspaniały i w ogóle, ale mimo to mam nadzieję, że jeszcze żyjecie i nie zanudziłam was na śmierć. 
Powiem wam szczerze, że się boję. 
Boję się tej nowej przygody z tym opowiadaniem, ale jestem gotowa zaryzykować :)

The Dream.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Obserwatorzy